Relaksacja to wbrew pozorom skomplikowana sprawa, ale być może wcale nie powinniśmy się tym za bardzo stresować.
Tekst: Sylwia Skorstad
Kiedy mówisz komuś „odpręż się”, w odpowiedzi możesz uzyskać cały wachlarz reakcji, ale prawie na pewno relaksacja nie będzie jedną z nich. Nakaz zrelaksowania się kojarzy się raczej z poleceniem słyszanym w gabinecie lekarskim tuż przed rozpoczęciem nieprzyjemnego zabiegu niż z uwagą, jaka może zmotywować nas do znalezienia wewnętrznej równowagi.
Relaksacja to trudna sztuka, głównie dlatego, że większość z nas nie wie, na czym ona polega. Potrafimy na wiele sposobów opisać różne rodzaje dyskomfortu, jaki fizycznie odczuwamy. Gdy czujemy się zagrożeni, to serce bije szybciej, oddech staje się częstszy i płytszy, a żołądek nieprzyjemnie się zaciska. Kiedy jesteśmy zmęczeni, to odczuwamy ból mięśni, osłabienie i spadek nastroju. Cierpiąc z powodu chorobym, potrafimy określić, co, jak i gdzie nas boli.
Czy umiemy jednak opisać przeciwieństwo tego stanu? Nie, bo zwykle się nad tym nie zastanawiamy. Słysząc zatem, że mamy się odprężyć, nie bardzo wiemy, co dokładnie trzeba zrobić. Denerwujemy się zatem jeszcze bardziej, bo to tak, jakby ktoś nam powiedział, że mamy włożyć łyżwy i wykonać poczwórny salchow. Że, przepraszam, co?
Relaksacja, czyli świadomość
Tymczasem nauka dowiodła, że można świadomie tak odprężyć ciało, aby jego stopień reakcji na bodźce był taki sam, jak u osoby śniącej, czyli znikomy. Zmarły w 1983 roku psychiatra i fizjolog Edmund Jacobson, twórca techniki relaksacyjnej zwanej progresywną relaksacją mięśni, twierdził, iż osoby ćwiczące techniki relaksacyjne, są w stanie wprowadzić się w stan, w jakim nawet odruch kolanowy, czyli automatyczna reakcja rozciągnięcia mięśnia na sutek uderzenia, jest bardzo słaby.
Jacobson był przekonany, że trening relaksacyjny może pomóc wyleczyć wiele chorób. Dziś psychiatrzy i psychologowie nie są już tego tak pewni. Owszem, techniki relaksacyjne mogą nam pomóc po ciężkim dniu, są też w stanie zwiększyć świadomość własnego ciała i dla wielu osób stają się sposobem na walkę ze stresem, ale cudów, jakie obiecywał amerykański fizjolog, nie zdziałają.
Czy warto zatem inwestować czas, energię i pieniądze w profesjonalną naukę technik relaksacyjnych? Zdaniem pochodzącego z Izraela profesora psychologii klinicznej Naoma Shpancera, to trochę tak, jak z pytaniem, czy warto chodzić na siłownię albo uczyć się grać na fortepianie – generalnie to zajęcia godne polecenia, ale nie każdemu z nas przypadną do gustu i nie każdy będzie w stanie w pełni skorzystać z benefitów, jakie dają w dłuższej perspektywie. I nie ma w tym nic, co zasługiwałoby na krytykę.
Stres to życie, życie to stres
Shpancer przekonuje, że potrzeba nauki „profesjonalnego” relaksowania się nie powinna nam spędzać snu z powiek, bowiem stres jest nieodłącznym i potrzebnym elementem życia. To właśnie on sprawia, że radzimy sobie lepiej z zadaniami, jakie przynosi codzienność. Cała sztuka polega na tym, byśmy nie pozwolili mu przejąć nad nami kontroli, bo wtedy zamiast pomagać, przeszkadza, czyli obniża koncentrację, sprawia, że zawężamy percepcję, koncentrując się nadmiernie na pierwszym lepszym rozwiązaniu, powoduje problemy z pamięcią, a niekiedy sprawia nawet, że przestajemy być zdolni do podejmowania decyzji.
O nauce technik relaksacyjnych powinniśmy pomyśleć wtedy, kiedy nadmierny stres zaczyna kłaść się cieniem na życiu codziennym. Zabierając się do tego, warto założyć, że nie każda metoda polecana przez koleżankę, czy ulubiony portal internetowy, okaże się skuteczna w naszym przypadku. Na pewno jednak nie zaszkodzi spróbować.