Z jednej strony: ponad pół miliona recept w dwa lata. Z drugiej: mężczyzna zamawiający tabletkę „dzień po” na zapas przed randką. W Polsce nie brakuje sytuacji, w których antykoncepcja awaryjna mylona jest z regularną. Choć dostęp do niej nadal wymaga recepty, część pacjentów traktuje ją jak plan A – a nie rozwiązanie doraźne w nagłych sytuacjach.
Tabletka „dzień po” to temat, który regularnie rozpala debatę publiczną. W Polsce, po cofnięciu liberalizacji z 2015 roku, dostęp do środków antykoncepcji awaryjnej – takich jak ellaOne czy Escapelle – wymaga recepty. Mimo to ich popularność rośnie: jak pokazują dane Ministerstwa Zdrowia, tylko w latach 2023–2024 wystawiono aż 561 tys. recept (ok. 262 tys. w 2023 i ok. 299 tys. w 2024 roku). Aż 28 tys. z nich wypisali farmaceuci w ramach programu pilotażowego, który ma ułatwić dostęp do tabletki w sytuacjach nagłych.
Ale – jak pokazuje doświadczenie lekarzy Radamed – nie każda sytuacja jest „nagła”. „Zdarzają się konsultacje, podczas których pacjent mówi wprost, że chce zabezpieczyć się… jeszcze zanim do czegoś dojdzie. Słyszymy teksty w stylu: „na wszelki wypadek, bo jutro randka” albo „żona nie pamięta, kiedy ostatni raz – tydzień, może dwa, ale chcemy mieć pewność, że nic z tego nie będzie” – opowiadają specjaliści platformy medycznej online.
Inne zgłoszenia? Pacjentki chcące zażyć tabletkę jeszcze przed stosunkiem, żeby „mieć spokój” przez cały weekend. Albo takie, które pytają o receptę po seksie oralnym, z obawy przed zajściem w ciążę.
W takich przypadkach lekarze często odmawiają wystawienia recepty, zamiast tego proponując konsultację ginekologiczną lub edukację w zakresie metod antykoncepcyjnych. „Nasz zespół nie tylko wystawia recepty – my pomagamy. I czasem lepiej powstrzymać się od działania niż podać silny hormon bez wyraźnych wskazań” – zaznacza Maciej Mazurek, właściciel Radamed.
Polska kontra Europa: bariera na wejściu
Choć tabletka „dzień po” nie jest środkiem wczesnoporonnym (nie działa po implantacji zarodka), w Polsce wciąż traktowana jest z dużą ostrożnością – zarówno polityczną, jak i społeczną. Obecnie jesteśmy jednym z dwóch krajów Unii Europejskiej (obok Węgier), w którym obowiązuje całkowity wymóg recepty. Dla porównania: w Czechach, Słowacji, Rumunii czy na Litwie może ją kupić bez recepty, nawet nastolatka.
Tymczasem z badań CBOS i Biostat wynika, że większość Polaków (nawet 65%) popiera ułatwienie dostępu do antykoncepcji awaryjnej – przynajmniej dla osób od 15. roku życia. Mimo to w 2024 roku prezydent Andrzej Duda zawetował ustawę przywracającą sprzedaż bez recepty, tłumacząc to koniecznością ochrony „dzieci”.
Kiedy naprawdę warto sięgnąć po tabletkę „dzień po”?
Eksperci medyczni są zgodni: antykoncepcja awaryjna to dobrze przebadane, bezpieczne rozwiązanie… ale tylko wtedy, gdy jest stosowana zgodnie ze wskazaniami. Lek działa najskuteczniej w ciągu kilkudziesięciu godzin od niezabezpieczonego stosunku – i tylko wtedy warto po niego sięgnąć.
„To nie jest środek na stres czy niepewność. To nie jest magiczna pigułka na „święty spokój”. I na pewno nie jest to sposób na regularną antykoncepcję” – podkreślają lekarze Radamed. Ich zdaniem rosnąca liczba absurdalnych konsultacji pokazuje jedno: w Polsce wciąż brakuje rzetelnej edukacji seksualnej. „Zamiast demonizować dostęp, warto po prostu wyjaśniać, jak to działa.”
Potrzebujemy szybkiego dostępu – ale też większej świadomości
Z jednej strony: każda godzina opóźnienia w zażyciu może zmniejszyć skuteczność leku. Z drugiej: zbyt pochopne decyzje mogą obciążać organizm i tworzyć fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Eksperci z Radamed apelują więc o zdrowy rozsądek – i dostęp oparty na zaufaniu, wiedzy oraz rzeczywistej potrzebie.
„To nieprawda, że kobiety nadużywają tabletek „dzień po”. Widzimy, że większość pacjentek zgłasza się z konkretnym powodem i działa odpowiedzialnie. Ale zdarzają się też przypadki pokazujące, jak pilna jest potrzeba edukacji – i to nie tylko wśród młodzieży” – podsumowuje ekspert Radamed.