Zamiast martwić się zmarszczkami i perspektywą kłopotów zdrowotnych, lepiej cieszyć się na emocjonalną dojrzałość, która wpływa na subiektywne poczucie szczęścia. Starzenie się ma swoje plusy.
Tekst: Sylwia Skorstad
Nie lubimy się starzeć. Nikt nie mówi: „Ależ ja bym chciała wreszcie być stara!”. Starość ma zdecydowanie złą prasę. Kojarzy nam się ze zmarszczkami, kolejkami do lekarzy specjalistów, nudą, samotnością albo sanatorium. Zapominamy, że starzejemy się cały czas, na każdym etapie życia i że wraz z wiekiem dojrzewamy emocjonalnie. Nasze wzrastanie wcale nie kończy się w okresie dojrzewania, choć czasem nawet psychologia zdaje się o tym zapominać. Wielu teoretyków stojących za koncepcjami psychicznego dorastania zatrzymało swoje rozważania na etapie wejścia w dorosłość. To błąd, bo świat psychiczny dwudziestolatki różni się znacząco od świata psychicznego czterdziesto- czy sześćdziesięciolatki.
Starszy, czyli bardziej prospołeczny
Zagadnieniu emocjonalnego dojrzewania w średnim i starszym wieku poświęcono stosunkowo niewiele badań. Te nieliczne warto poznać, bo przypominają, iż stopniowe pogarszanie się możliwości fizycznych idzie w parze ze stopniowym rozwijaniem umiejętności społecznych. Z wiekiem stajemy się mniej skoncentrowani na sobie i bardziej prospołeczni. O wiele lepiej niż wcześniej jesteśmy w stanie zrozumieć perspektywę innych osób. Mamy większą niż wcześniej ochotę coś po sobie zostawić, zrobić coś dla innych i przynależeć do społeczności.
Z wiekiem większość z nas staje się bardziej szczodra, czyli skłonna do dzielenia się z innymi. Inaczej niż wcześniej postrzegamy też siebie. Zwykle po czterdziestce mamy już dokładny obraz własnych możliwości. Wiemy, jakie są nasze mocne strony i potrafimy je wykorzystać. Przestajemy się nadmiernie przejmować tym, co myślą o nas inni. Rzadziej pakujemy się w sytuacje, jakie nie są dla nas komfortowe – umiemy odmówić, gdy ktoś oczekuje zbyt wiele w pracy, przestajemy się spotykać towarzysko z nielubianymi ludźmi, rezygnujemy z rozrywek, w których wcześniej braliśmy udział z grzeczności.
Starzenie się, czyli bycie we własnej skórze
Zwykle po już po trzydziestym piątym roku życia czujemy się lepiej we własnej skórze, umiemy wybaczać sobie błędy. Z uśmiechem politowania myślimy o czasach, kiedy jako nastolatki mogliśmy bez końca zadręczać się jedną nietrafioną wypowiedzią czy nieudanym wystąpieniem.
Ponieważ umiemy odpuszczać winy sobie, łatwiej odpuszczamy je też innym. Na pewien czas możemy stać się męczący, bo mamy ochotę dawać innym dobre rady, ale na szczęście i to z wiekiem nam przechodzi, bo otoczenie uczy nas, że nie tego od nas oczekuje.
Dojrzały wiek zwykle daje również większe niż wcześniej poczucie kontroli, a to czynnik, który znacząco wpływa na jakość życia i subiektywnie opisywany poziom szczęścia. Wiemy już, na co da się wpłynąć (własne nastawienie, najbliższe otoczenie, nastrój najbliższych, lokalną politykę), a z czym trzeba się w mniejszym lub większym stopniu pogodzić. Miło jest być wreszcie sobą.
Nie martwcie się zatem zmarszczkami. Starzenie się ma swoje plusy. To cena, jaką warto zapłacić za to, aby w emocjonalnym sensie przestać być kapryśnym, zapatrzonym głównie w siebie nastolatkiem.