Gdy znajdujemy się w sytuacji silnego stresu, zachowanie innych osób staje się dla nas drogowskazem. Postawa Duńczyków w trakcie meczu Dania-Finlandia rozgrywanego w ramach Mistrzostw Europy, przypomniała nam, że w chwili grozy można stać ramię przy ramieniu.
Tekst: Sylwia Skorstad
fot: P. Kucharczyk
Czy oglądaliście na żywo w piłce nożnej mężczyzn mecz piłkarski Dania-Finlandia? Jeśli tak, to zapewne w kolejnych latach będzie potrafili odnaleźć ten epizod w pamięci. Możliwe, że zapamiętacie nawet drobne szczegóły, na przykład gdzie i z kim przeżywaliście te chwile, co stało na stole albo jaka była pogoda. Pamięciowy ślad będzie trudny do zatarcia, bo towarzyszyły mu bardzo silne emocje.
Kiedy u duńskiego zawodnika Christiana Eriksena doszło do zatrzymania krążenia, a jego koledzy i ratownicy medyczni przystąpili do udzielania mu pomocy, wszyscy wstrzymali oddech. Zaniemówili kibice na trybunach, ucichli komentatorzy sportowi, również nam, kibicom siedzących przed ekranami, zabrakło słów. Wszyscy szybko zdali sobie sprawę, że na boisku w dramatyczny sposób zmienił się scenariusz wydarzeń. Radosne zmagania o zwycięstwo w spotkaniu przeobraziły się w śmiertelnie poważną walkę o życie dwudziestodziewięcioletniego zawodnika.
Szok przed ekranem
To był jeden z takich momentów, w którym zdaliśmy sobie sprawę, iż nasze poczucie panowania nad sytuacją jest w dużej mierze iluzją. Będąc w stanie nerwowego oszołomienia, mogliśmy odczuć na własnej skórze, jak naturalne procesy fizjologiczne dochodzą do głosu i sprawiają, że kontrolowanie własnego zachowania staje się problematyczne. Czy patrząc na to, co dzieje się na boisku, zasłanialiście usta dłońmi? Zakrywaliście oczy? Ściskaliście kogoś za rękę? A może zaczęliście chodzić nerwowo po pokoju lub wyszliście na balkon, żeby zapalić? W tym stanie psychicznym trudno jest wygłaszać celne komentarze, do głowy przychodzą głównie pytania, słowa dawno zapomnianych modlitw albo przekleństwa. To wynik naturalnej i prawidłowej reakcji organizmu na silny i niespodziewany stres. Jako świadkowie ludzkiej tragedii, choćby tylko w roli widzów przed ekranami, byliśmy w szoku. Tak właśnie zdefiniowałby stan wielu z nas psycholog i nie byłoby w tym przesady. Przeżyliśmy krótką psychiczną traumę, ale bez obawy, nie wykształcimy PTSD, bo doświadczyliśmy jej w bezpiecznym dla siebie środowisku i „przerobiliśmy” w dyskusjach ze znajomymi.
Trudno sobie nawet wyobrażać, jak czuli się koledzy Christiana Eriksena, którzy na boisku ustawili wokół niego mur ochronny z własnych ciał. Mimo wszystko spróbujmy to zrobić, bowiem Duńczycy dali nam lekcję, jaką warto sobie raz na jakiś czas przypominać.
Chemiczna burza
Zawodnicy duńskiej drużyny ustawili się wokół kolegi, aby ukryć walkę o jego życie przed oczami kibiców zgromadzonych na stadionie oraz kamer transmitujących wydarzenie do milionów odbiorników. Nikt ich nie poinstruował, że tak właśnie powinien się zachować porządny człowiek. Wszystko działo się spontanicznie – jeden zdiagnozował szybko problem, udzielił pomocy i wezwał ratowników, inni podeszli bliżej i wkrótce sformowali odpowiedni szyk.
Większość z nich stała odwrócona od Eriksena, ale mogli słyszeć, co dzieje się za ich plecami. Zdawali sobie sprawę, że ich kolega, dla niektórych przyjaciel, przestał oddychać, słyszeli komunikaty wymieniane przez ratowników. Mowa ciała każdego z nich sygnalizowała wyraźnie, co przeżywają. Płakali, zakrywali twarze, niektórzy musieli na moment zrobić wyłom w murze, by dojść do siebie.
W chwili, gdy scenariusz w mgnieniu oka zmienia się z radosnego w dramatyczny, nawet w organizmie osoby o przeciętnej wrażliwości dochodzi do chemicznej burzy. Przez pierwsze kilka pierwszych sekund nie dzieje się nic niepokojącego, mózg zbiera informacje i stara się odrzucać te nazbyt zagrażające. Wysłał już jednak do nadnerczy komunikat, aby zwiększyć wydzielanie adrenaliny. Rozszerzają się źrenice, serce zaczyna bić szybciej, do płuc trafia więcej tlenu. Jesteśmy wtedy na etapie wyboru, czy zdecydujemy się na walkę, czy ucieczkę. Często problem polega jednak na tym, że nie ma z kim walczyć i nie bardzo jest dokąd uciec. Silny bodziec stresowy wciąż jest aktywny. Poziom adrenaliny rośnie, ciało pokrywa się warstwą potu, zaczynają drżeć dłonie i nogi, nie można już panować nad rytmem oddechu oraz tonem głosu. Człowiek zaczyna nerwowo przestępować z nogi na nogę, ale to nie pomaga. Mózg wciąż gorączkowo zbiera informacje płynące z otoczenia, przez głowę przelatują setki oderwanych pytań i myśli.
Na skraju paniki
Człowiek jest istotą społeczną, dlatego w sytuacji silnego stresu zbiera informacje o mowie ciała, zachowaniu i werbalnych komunikatach innych ludzi. Aby ocenić sytuację, bez udziału świadomości skanujemy środowisko społeczne. Informacje, jakie docierały do Duńczyków były wyłącznie niepokojące – przerażeni i zapłakani kibice, zszokowane twarze, nerwowe zachowanie trenerów i tak niewiele komunikatów dających nadzieję na pozytywne zakończenie.
W natłoku niepokojących sygnałów z otoczenia i własnego wnętrza można wpaść w panikę. Nie ma znaczenia, czy jest się postawnym mężczyzną czy drobną kobietą, jeśli nie da się rady zatrzymać wydzielania hormonów stresowych, mózg może zdecydować, że najwyższy czas wyciągnąć świadomości wtyczkę z kontaktu, czyli doprowadzić do omdlenia. Jakby mówił: „Widzę, że się za bardzo zestresowałeś, za dużo lampek na tablicy kontrolnej świeci się na czerwono, wyluzuj, bo jak nie, to nie dasz mi wyboru”. W takim stanie psychicznym ma się ochotę usiąść, bo dosłownie miękną nogi, albo oddalić od stresującego bodźca. A przecież głupio tak zemdleć na oczach całego piłkarskiego świata, prawda? Taka myśl też nie pomaga ustać prosto i wystawić własny strach na widok publiczny jako tarczę dla potrzebującego ochrony, bezradnego kolegi.
Postawa Duńczyków – procedury a drugi człowiek
Duńczycy do końca chronili przyjaciela przed oczami publiczności i publiczność przed obrazami, jakich nie da się wymazać z pamięci. Zdali sobie sprawę z tego, co za późno zrozumiał główny realizator, czyli że nie o takie emocje chodzi fanom piłki nożnej. Piłkarze stali w miejscu, chociaż założę się, że było to dla nich wyjątkowo trudne zadanie.
Nawet w sytuacji silnego stresu można jednak zapanować nad naturalną reakcją obronną organizmu. Po pierwsze, dzięki treningowi. W niektórych zawodach ćwiczenie procedur na wypadek sytuacji kryzysowej jest częścią pracy. Astronauta może przez dwa lata ćwiczyć jedną sekwencję ruchów, którą będzie miał do wykonania w przestrzeni kosmicznej. Podobnie na przykład pilot, żołnierz, lekarz czy ratownik medyczny. Chodzi o to, aby nawet w czasie wyrzutu adrenaliny pamiętać procedurę, mieć wdrukowaną w siebie prostą instrukcję obsługi sytuacji. Głowa ma pamiętać, co należy zrobić i w jakiej kolejności, dłoń, co nacisnąć, nogi, ile kroków zrobić. Im częściej to ćwiczymy, tym większa szansa, że podczas prawdziwej akcji zachowamy się stosownie. Piłkarze reprezentacji narodowych takich procedur nie ćwiczą. Nikt im na treningach nie zaleca dwudziestokrotnego powtarzania ustawiania ochronnej tarczy ludzkiej przyzwoitości.
Po drugie, można stworzyć własną, skuteczną technikę walki z chwilową słabością, nie trzeba do tego psychologicznego przygotowania. Jeden wyobrazi sobie twarz ukochanej osoby, inny będzie odmawiał modlitwę, jeszcze inny odliczał w kółko od 10 do 1. W wielu przypadkach to zadziała, zmieni chemię mózgu i pozwoli dotrwać do końca, a rozkleić się dopiero potem, w bezpiecznym środowisku.
I wreszcie, po trzecie, najbardziej liczą się informacje z najbliższego otoczenia oraz właściwe zdefiniowanie sytuacji. Ten, kto stoi najbliżej nas w przerażonym tłumie, jest najważniejszy, mózg skanuje jego zachowanie najpilniej. Jeśli dodatkowo jest osobą, którą znamy i darzymy zaufaniem, jej wpływ na nasze samopoczucie jest tym większy. Dlatego ramię kolegi stojącego najbliżej było dla każdego z duńskich piłkarzy rodzajem kotwicy. Dopóki jeden stał w miejscu, stał i drugi. Ciepło ramienia innego człowieka, jego oddech, głos, gorączkowy uścisk albo wypowiedziane pewnym tonem słowo, pozwalały przedefiniować sytuację w odpowiedni sposób, czyli powiedzieć sobie, że tego dnia „walcz” oznacza „stój w miejscu”, a „uciekaj” oznacza „odejdź na bok, pozwól sobie usiąść, nie chcesz być tego świadkiem”. Poczucie szoku, jakie może zamienić się w panikę, zmniejsza się, gdy zdefiniujemy sobie zadanie do wykonania. O wiele, wiele łatwiej jest wykonać je w grupie niż samemu.
Wspólnota daje siłę – czyli ramię w ramię
Jakie lekcje można odrobić zastanawiając się nad dramatycznymi wydarzeniami meczu Dania-Finlandia i całą jego otoczką? Warto do znudzenia ćwiczyć procedury alarmowe, w tym podstawy udzielania pierwszej pomocy. Jeśli będziemy świadkami na przykład wypadku samochodowego, zawału serca czy zatonięcia, nie będziemy mieli czasu sprawdzić w internecie, jak się robi masaż serca albo układa kogoś w bezpiecznej pozycji. Nie będziemy też myśleć równie jasno, jak w tej chwili, nasz osąd może bowiem utonąć w falach adrenaliny. Ćwiczmy wtedy, gdy serce bije nam w normalnym tempie, żeby potem móc w miarę szybko uspokoić jego rytm i zabrać się do roboty.
Co więcej, w sytuacji nagłego stresu, stajemy się cennym źródłem informacji dla innych osób. Nasze zachowanie wpływa na ich zachowanie. Możemy ich zarazić albo swoim spokojem albo paniką. Gdy świat wali się na głowę, w pierwszych minutach mamy kłopoty z właściwym przedefiniowaniem go. Pamiętajmy wtedy, że ciepło bijące od drugiego człowieka jest jak drogowskaz i warto wskazywać właściwy kierunek postępowania. Szybki ratunek można znaleźć w poczuciu jedności z innymi, wspólnota daje siłę nie tylko żołnierzom idącym w bitwę. Może być skuteczną tarczą dla każdego z nas.
I wreszcie, miejmy trochę wyrozumiałości dla wszystkich tych, którzy feralnego dnia relacjonowali wspominane wydarzenia. Potrzeba było wyjątkowego doświadczenia lub bardzo jasno określonych procedur, aby komentować wypadki na stadionie w Kopenhadze z należnym im taktem. Na przykład norweska stacja NRK zdecydowała się przełączyć obrazy przesyłane przez głównego nadawcę na ogólny plan boiska, aby nie pokazywać widzom szczegółów. Dzień później i tak wydała oświadczenie, że zrewiduje swoje procedury, bo możliwe, iż zdecydowała się na zmianę planu zbyt późno. Wiele mediów dzień po zdarzeniach tłumaczyło widzom, iż nikt, nawet komentatorzy, nie był gotowy na relacjonowanie takich zdarzeń, tak jak i my nie byliśmy gotowi ich oglądać. Pamiętajmy, że nagłe wypadki nie będą nigdy pytać, czy już się wystarczająco przygotowaliśmy. I jeszcze, że to ludzka rzecz być w szoku, ale jeszcze bardziej ludzka to potem, już na spokojnie, wyciągnąć wnioski.