Dlaczego kobiety w dobie pandemii częściej traciły pracę niż mężczyźni? Jak w obecnej sytuacji szukać plusów i nowych dróg rozwoju? Co kryje się pod pojęciem life long learning? Rozmawiamy z doktorem Mateuszem Grzesiakiem, psychologiem i wykładowcą akademickim.

Rozmawiała: Gosia Goworowska; zdjęcia: Kat Piwecka 

 

Gosia Goworowska: Międzynarodowa Organizacja Pracy wylicza, że zdecydowanie więcej kobiet niż mężczyzn musiało się pożegnać z pracą z powodu pandemii. Jakie, Pana zdaniem, są tego powody? Rodzaj zajęcia, różnice w zarobkach czy konieczny wybór między pracą a opieką nad dzieckiem?

Dr Mateusz Grzesiak: Przyczyn jest wiele. Przede wszystkim, niestety, kobiety częściej niż mężczyźni zatrudniane były na tzw. umowy śmieciowe, łatwiej je było zwolnić bez ryzyka poniesienia konsekwencji prawnych. Poza tym kobiety częściej niż mężczyźni opiekują się dziećmi i nie mam tu na myśli pełnych rodzin, tylko rodzica samotnie wychowującego dziecko. I nagle kiedy zamknięto żłobki, przedszkola i szkoły, zostawiło się te kobiety samym sobie. Często też nie miały one wyboru – ograniczały zajęcia lub nawet rezygnowały z pracy. Nie bez znaczenia jest też rodzaj wykonywanej pracy, a także tzw. kompetencje społeczne – umiejętności zarządzania myślami, emocjami i zachowaniem, pomagające realizować cele w życiu osobistym i zawodowym. Mężczyźni, uważani za osoby twardsze w negocjacjach i bardziej bezkompromisowe, częściej zatrudniani są na stanowiskach menadżerskich, zaś kobiety, zdaniem części pracodawców, mają problem z zarządzaniem tzw. twardą ręką, czy radzeniem sobie w sytuacjach kryzysowych. To niezwykle krzywdzące podejście, bo kobiety od mężczyzn różni sposób, w jaki te płcie rozwiązują spory, a nie ich skuteczność. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jest większe zatrudnienie kobiet w branżach, które najbardziej ucierpiały na pandemii: hotelarstwo, gastronomia, turystyka czy kultura. Mocno sfeminizowanym zawodem, który nie ucierpiał w czasach pandemii z powodu bezrobocia jest pielęgniarstwo, ale też trudno mówić, że pielęgniarki są wygranymi tej sytuacji, chociażby ze względu na obciążenie psychiczne i presję.

G.G.: Większość poprzednich recesji wywołanych kryzysami gospodarczymi dotyczyła głównie mężczyzn, bo uderzała w branżę budowlaną czy motoryzacyjną. Nicole Mason, prezes i dyrektor generalna Institute for Women’s Policy Research twierdzi, że obecną sytuację powinno się nazywać shecession (od połączenia angielskich słów she, czyli ona, i recession, czyli recesja). Czy Pan się z tym zgadza?

M.G.: Pod względem lingwistycznym – można tak to nazwać, ale warto tu przyjąć spojrzenie historyczne. Na początku XX wieku rynek pracy był mocno zmaskulizowany. Do wielu zawodów kobiety nie miały wówczas dostępu. Zatrudniane były w zawodach ogólnie uznawanych za kobiece – nauczycielki, pielęgniarki, pomoc domowa. Sto lat temu kobiety dopiero zaczynały walkę o swoje prawa do równego dostępu do edukacji. Co z tego, że z końcem XIX wieku mogły studiować, skoro wciąż nie miały dostępu do wszystkich kierunków? Na Uniwersytecie Jagiellońskim ostatnim wydziałem, który otworzył swe progi dla kobiet, był wydział prawa – stało się to dopiero w 1919 roku. Dodatkowo – dysproporcje między zarobkami były nieporównywalnie większe niż obecnie, więc tylko ambitne kobiety i takie, który miały wsparcie swoich mężów czy ojców mogły liczyć na karierę naukową, bo już na dobre zarobki – na pewno nie. Wśród mężczyzn niezwykle popularny było powiedzenie „że piękne kobiety nadają się do baletu a brzydkie do kuchni”. Mizoginizm wobec kobiet uczących się czy pracujących był powszechny. I wtedy kobiety z tym walczyły. Przez lata ulegało to poprawie, ale dysproporcje w płacach i inne formy dyskryminacji są nadal problemem, który bezpośrednio uderza w kobiety.

G.G.: Polki w pracy nie lubią się wyróżniać z otoczenia. Rzadko proszą o podwyżkę czy awans. Różnice w zarobkach między kobietami a mężczyznami wciąż są ogromne. W czym, Pana zdaniem, tkwi problem?

M.G.: Jeśli idzie o podwyżki, to w naszym kraju ogólnie jest źle, bo według badań, ponad połowa Polaków nigdy o podwyżkę nie poprosiła. Kobiety mają jeszcze gorzej, bo nie dość, że i tak zarabiają mniej, to o 19% rzadziej niż mężczyźni proszą o wyższe zarobki. Czytałem niedawno badania, z których wynikało, że 75% kobiet zadowolonych jest z rodzaju wykonywanej pracy, ale tylko 35% z nich zadowolonych jest z poziomu zarobków. Dlaczego tak się dzieje? Między innymi dlatego, że kobiety bardziej się stresują rozmową o pieniądzach – zarówno w związku, jak i pracy. Nie proszą o podwyżki, bo po prostu boją się odmowy. Z tego też powodu dla kobiet większym priorytetem niż dla mężczyzn jest jawność pensji.
Jeśli myślimy o podwyżce, trzeba wykonać kilka konkretnych czynności. Po pierwsze po nią pójść. Po drugie, przygotować się merytorycznie – znać widełki płac na tym samym stanowisku. Po trzecie, znaleźć przekonujące powody, by podwyżkę dostać – szef ją chętnie da, gdy dostanie coś w zamian. Po czwarte, wziąć pod uwagę, w jakiej kondycji znajduje się aktualnie pracodawca i ocenić, czy to dobry moment. Po piąte, przygotować się psychologicznie, pod kątem emocji, perswazji, negocjacji. Postawa roszczeniowa to strata czasu. Taki pracownik irytuje pracodawcę, więc szansa na sukces jest wtedy nikła.

G.G.: Pańska osoba jest w Polsce utożsamiana z umiejętnościami miękkimi. Propaguje Pan ideę rozwoju przez całe życie – tzw. life long learning. Czy pod tym pojęciem kryje się wyłącznie edukacja instytucjonalna czy również samoedukacja? Czy Pana zdaniem edukacja prowadzi do szczęścia?

M.G.: Każdy rodzaj edukacji jest ważny. Dostęp do wiedzy jest dziś tak prosty, że trzeba naprawdę nie chcieć się uczyć, by z tych możliwości nie korzystać. Pandemia zniszczyła wielu ludziom życie i biznesy, ale mimo wszystko mogła też prowadzić do rozwoju. Jednym z plusów jest dla niektórych uzyskanie dodatkowego czasu na naukę i łatwiejsza niż kiedykolwiek wcześniej dostępność do nauki online. Ilość warsztatów, kursów czy webinarów jest od roku taka, że możemy się uczyć wszystkiego, o czym zamarzymy. Nie ma granic geograficznych ani czasowych i zostają tylko te językowe, ale przy minimum dobrej woli i z nimi można sobie poradzić.
Gdyby ktoś mnie zapytał, co ma zrobić, żeby żyło mu się lepiej, podałbym mu trzy proste zasady: ucz się przez cale życie, zostań przedsiębiorcą, pójdź na terapię. Life long learning jest ważny, ponieważ edukacja rozwiązuje nasze problemy; biznes – bo to najlepsza forma uzyskania wolności finansowej, czasowej czy geograficznej; zaś terapia, bo umożliwia transcendencję przeszłości, rodziców, kultury, myśli, zachowań i emocji, prowadząc do wolności relacyjnej i emocjonalnej.

kobiety Mateusz Grzesiak

 

G.G.: Kobiety często stają przed wyborem – rodzina czy kariera. Czy taki sam dylemat mają w kwestii rodzina czy edukacja własna? Jak to wygląda z Pana obserwacji? Czy kobietą wierzą w edukację, samorozwój?

M.G.: Kobiety coraz bardziej wierzą w edukację i samorozwój, ale też trochę inaczej do tego podchodzą niż mężczyźni. Jeśli chodzi o studia wyższe, to w tej chwili mamy 1,3 miliona studentów, z czego prawie 58% stanowią kobiety. Możemy więc uznać, że mamy przewagę kobiet. Jednak po wyższe stopnie naukowe: doktoraty, docenturę czy profesurę częściej sięgają mężczyźni. Jestem tego najlepszym przykładem – mam doktoraty z zarządzania, pedagogiki i psychologii. Moja żona Iliana (dr Iliana Ramirez – przyp. red.) też wybrała edukacyjną ścieżkę – ma doktorat z farmakobiologii, uczy i siebie i innych, zawodowo koncentruje się na dziedzinach takich jak mindfulness i terapia somatyczna. To jej pasja i życiowa droga. W tych dziedzinach sama przeprowadza badania, szkoli się. Żona bardzo dobrze opanowała też język polski, więc organizuje warsztaty w naszym rodzinnym języku – zarówno stacjonarnie, jak i online. W 2019 zorganizowała pierwszy w Polsce Woman Camp, w którym uczestniczyło prawie pół tysiąca osób z całej Polski. Dlatego daleki byłbym od stwierdzenia, że Polki nie chcą się kształcić, czy rozwijać. Wręcz przeciwnie – chcą i to robią, a co więcej – mają odwagę działać po swojemu i dla siebie.

G.G.: Jest Pan ojcem córki. Jak matki, ojcowie powinni wychowywać dzieci, żeby zaszczepić w nich miłość do nauki?

M.G.: Przykład idzie z góry. Jeśli sami nie uprawiamy sportu – nie oczekujmy, że nasze dziecko będzie regularnie biegać, czy uczęszczać na zajęcia tenisa. Jeśli zamiast usiąść z książką, rozsiądziemy się w fotelu przed telewizorem, nasze dziecko być może zamknie się w pokoju i będzie scrollować swój smartfon. Jeśli każemy dziecku jeść na śniadanie owsiankę, na obiad ryż, a na kolację sałatkę, podczas gdy sami jemy niezdrowo, ono może wybrać fastfood bez naszej wiedzy. Jeśli nie będziemy szanować innych ludzi, odwiedzać regularnie naszych rodziców, dzwonić do nich, nie zdziwmy się, kiedy na starość nasze dziecko nie będzie też utrzymywać z nami kontaktu. Musimy mieć świadomość, że to my jesteśmy pierwszymi nauczycielami naszych dzieci, że to naszym obowiązkiem jest zachowywać się tak, jak tego będziemy oczekiwać od dziecka w przyszłości. Powinniśmy dawać im przykład, szansę, wspierać je. Wychowywanie możemy porównać do walizki, którą będziemy nadawać w daleką podróż. Musimy spokojnie i racjonalnie wkładać do niej to, co naprawdę jest ważne. A potem – cóż… trzeba ją wypuścić w świat i ufać, że bezpiecznie odbędzie w podróż i wyląduje tam, gdzie jest jej miejsce przeznaczenia.

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.