Udało się! Po raz kolejny ukończyłam Vierdaagse, czyli czterodniowy Marsz Świata w Holandii. Po drodze nazbierałam tyle emocji, doświadczeń i wspomnień, że chętnie się nimi podzielę, by nie pęknąć z nadmiaru wrażeń.
Tekst: Sylwia Skorstad
Marsz Świata w Holandii. Czwarty dzień. Do mety pozostało mniej niż 10 kilometrów. Przy trasie zbiera się coraz więcej publiczności, wkrótce przy barierkach i poza nimi będzie nieprzebrany tłum wiwatujący na cześć uczestników. Ludzie będą machać z balkonów i dachów domów, a także ze specjalnie wybudowanych w tym celu trybun. Już za 3-4 kilometry świat zazieleni się od kwiatów, jakimi obsypywani są maszerujący.
Na tym etapie nic nie boli, odciski i otarcia nie mają znaczenia. Ciało śpiewa w rytm endorfin. Wie, że za około godzinę wejdzie już w aleję sławy, gdzie wszystko stanie się jeszcze bardziej surrealistyczne. Minie wojskowych salutujących biorącym udział w marszu żołnierzom, burmistrzów okolicznych miast, dziennikarzy, kamery lokalnych i państwowych telewizji. Przejdzie ostatnią bramę i stanie w kolejce po medal, by potem wreszcie usiąść (usiąść!) i cieszyć się sukcesem.
Z prawej strony mija mnie idący lekkim, tanecznym krokiem mężczyzna z włoską flagą na koszulce. Zerkam na jego przegub. Czerwona opaska oznacza, że dziennie miał do pokonania 50 km, o 10 więcej niż ja. Choć ma za sobą trasę dłuższą z Warszawy do Sieradza, idzie jak na niedzielnym spacerze po parku. Nagle przez barierki przebija się do niego kobieta z dzieckiem na ręku. Włoch zatrzymuje się i całuje ich oraz tuli tak, jakby nie widzieli się od kilku lat. Staram się nie gapić, ale i tak widzę, że cała rodzina ma łzy w oczach.
To tylko jedna z tak wielu scen, których nie zapomnę.
47 236 historii
Moja największa sportowa przygoda tego roku dobiegła końca. Podczas 103 edycji Marszu Świata przeszłam 160 kilometrów w ciągu 27,5 godziny. I choć w tej imprezie nie chodzi o wyniki, ale samo ukończenie, to jestem z siebie bardzo zadowolona. Cztery dni marszu minęły szybko i w miarę bezboleśnie.
Do tegorocznej edycji przyjęto 47 236 uczestników, z czego marsz ukończyło 41 235. Kiedy rozmawiam z piechurami, to zawsze zaskakuje mnie, jak różne mieli powody, by zacząć przygodę z długodystansowymi rajdami. Wyzwanie, zdrowie, miłość, zakład, przygoda, medal, towarzystwo, atmosfera, zazdrość, żądza… Za każdym uczestnikiem stoi pasjonująca historia.
Wśród partycypantów było tym razem 5900 żołnierzy reprezentujących 31 krajów, resztę stanowili cywile. W kolorowym korowodzie można było dostrzec flagi takich państw, jak na przykład: Australia, Brazylia, Chiny, Erytrea, Japonia, Malawi, Meksyk, Nepalu Palestyna, Korea, Sudan, Uganda, Wietnam i Zimbabwe. W sumie reprezentowanych było aż 77 nacji, w tym Polska. Organizatorzy nie opublikowali jeszcze ostatecznych statystyk, w jakich można znaleźć wyniki dla poszczególnych nacji. W tym sporcie liczy się to, jaki procent grupy dotarł do linii mety. Zwykle grupa polskich uczestników jest około dziesięcio- piętnastokrotnie mniejsza niż na przykład te z Niemiec, Danii czy USA i niestety ma dużo gorszy „współczynnik przetrwania”, bowiem do mety dociera co roku nie więcej niż 65-80%. Może tym razem będzie lepiej?
41% tegorocznych śmiałków stanowiły kobiety. Najwięcej partycypantów plasowało się w grupach wiekowych pomiędzy 40 a 60 rokiem życia. Wpływ na to ma zapewne system doboru uczestników, który premiuje osoby, jakie wcześniej ukończyły Marsz Świata. Debiutanci pragnący spróbować swoich sił muszą liczyć na szczęście w odbywającym się każdego roku w marcu losowaniu i zwykle stanowią nie więcej niż 30% uczestników.
W 2019 roku Marsz Świata ukończyło 25 osób na wózkach inwalidzkich.
Dobre buty i dobry powód
Następna edycja Vierdaagse, najstarszego rajdu organizowanego w ramach ligi IML, już za 362 dni. Chęć udziału będzie można zgłaszać w pierwszych miesiącach roku 2020. Wszystkim tym, którzy mieliby ochotę sprawdzić, czy podjęcie takiego wyzwania przyniosłoby im satysfakcję, radzę zacząć trening już teraz. Nie trzeba wcale maszerować po 40 kilometrów dziennie, z mojego doświadczenia wynika, że wystarczy kilka średniodystansowych spacerów w miesiącu i przynajmniej jeden długi, rozłożony na co najmniej dwa dni.
Warto też zainwestować w dobre buty przystosowane do chodzenia po twardej powierzchni (zdecydowana większość trasy Marszu Świata to drogi asfaltowe). Te buty, najlepiej dwie pary, trzeba sobie „rozchodzić”. Warto założyć, że nawet w najlepiej dopasowanym obuwiu nie da się całkowicie uniknąć odcisków, bo 7-8 godzin marszu przez kolejne cztery, zwykle bardzo upalne dni, to prawdziwe wyzwanie dla stóp.
I wreszcie warto sobie odpowiedzieć na pytanie, czemu chce się zrobić. „Wielki Marsz” to okazja do poznania ludzi z całego świata, którzy są gotowi na ekstremalny wysiłek ze względu na swoją pasję. To też możliwość uczestniczenia w festiwalu, jakiego nie ma nigdzie indziej na globie. Przez tydzień Holandia żyje Marszem Świata, a osoby mieszkające w okolicach tras przemarszu robią wszystko, by tysiącom śmiałków ułatwić zadanie. Vierdaagse to też możliwość przesunięcia granic tego, co uznajemy za niemożliwe. Kiedy dostajesz wreszcie wymarzoną opaskę gwarantującą ci udział w tym wyjątkowym wydarzeniu, okazuje się, że możesz spać cztery godziny dziennie, maszerować przez jedną trzecią dnia, a wieczorami mieć siłę na spotkania towarzyskie i tańce. I wszystko to z uśmiechem na ustach.
Wiele powodów jest dobrych, by spróbować. Masz taki? Dołącz do mnie za rok!