Depresja sezonowa dopada co dziesiątą osobę w okresie jesienno-zimowym. Na szczęście metody walki z nią są całkiem przyjemne.
Tekst: Joanna Zaguła
Kto się lubi bawić w złośliwe wyliczanki, zimą ma ogromne pole do popisu. Dlaczego nie lubimy tej pory roku? Bo jest zimno, czasem mokro, bo ciągle chorujemy, jest mało słońca i dopada nas depresja sezonowa. Ta ostatnia, choć wymieniana w ciągu z innymi powszechnymi niedogodnościami nie dotyczy ogółu społeczeństwa, ale jednak boryka się z nią nawet do 10% z nas.
Nie wszyscy specjaliści są zgodni co do tego, że w ogóle można mówić o depresji sezonowej, a nie o nasileniu się objawów już istniejącej choroby. Jednak ci, którzy opowiadają się za jej sezonowym charakterem, przywołują argumenty ściśle związane z porą roku. W okresie jesienno-zimowym nasz organizm może mieć problemy z prawidłowym wytwarzaniem melatoniny ze względu na wydłużenie się ciemnej części doby. Jesteśmy wtedy ospali i nie mamy energii. Poza tym, gdy mamy mało kontaktu ze światłem słonecznym, pojawiają się niedobory witaminy D, która odpowiada między innymi za dobry nastrój.
Tradycyjnie kojarzona z leczeniem depresji psychoterapia nie będzie tu skuteczna zawsze – czy raczej nie samodzielnie. Bowiem obniżone samopoczucie ma w tym wypadku przyczynę silnie zakorzenioną w fizjologii. Dlatego i metody jego poprawienia muszą być inne niż czysto psychologiczne. Zalecane jest skupienie się na suplementacji witaminy D. Jej niedobory są tak powszechne w północnych społeczeństwach, że można i bez badania krwi zacząć łykać kapsułki. Niewątpliwie jednak najlepiej przyswaja się ona naturalnie – ze słońca przez skórę. Dlatego wykorzystujmy każdy moment ładnej pogody – nawet w czasie tych krótkich dni – na to, by przebywać na świeżym powietrzu, najlepiej w ruchu, co dodatkowo wspomaga produkcję endorfin. Warto też pojechać na późnojesienne wakacje w słoneczne miejsce, by trochę tej witaminy na zimę skumulować.
Osoby szczególnie cierpiące zimą mogą się zdecydować na światłoterapię, czyli leczenie przy pomocy specjalnych lamp. Za kilkaset złotych można kupić nie tylko lampy, ale też specjalne okulary, budziki, a nawet… słuchawki emitujące światło bezpośrednio kanałem słuchowym do światłoczułych obszarów mózgu. Urządzenia te świecą dużo bardziej intensywnie niż zwykłe pokojowe żarówki, co powoduje, że imitują światło słoneczne. Kto jednak nie chce inwestować, może się wybrać np. do warszawskiego Solatorium na Jazdowie, gdzie znajdują się takie lampy.
Można też wypróbować naświetlania podczerwienią. Istnieją stworzone do tego celu lampy, a nawet sauny podgrzewane takim światłem. Wtedy ich działanie jest podwójne, bo nie tylko naświetlają, ale też ogrzewają. A według niedawnych badań, podniesienie temperatury ciała także może przyczynić się do poprawy nastroju.