„Napisała pani „Czas kobiet” czy to znaczy, że uważa pani, że ten wasz czas jest właśnie teraz?” – pyta mnie otyły mężczyzna w średnim wieku, o twarzy nie budzącej natychmiastowej sympatii, a w jego głosie wyraźnie pobrzmiewa zaczepny ton.

To tylko jeden z przykładów jak reagują niektórzy panowie słysząc o sile kobiet, o naszych możliwościach i – a niech to! – o naszym czasie. Zauważyłam, że sporo z nich jest pod tym względem wręcz przewrażliwionych. Kiedy mówię na zajęciach o jakichś różnicach pomiędzy płciami – a szczególnie kiedy wspominam o przewadze kobiet w niektórych czynnościach – panowie się w różny sposób buntują. Najczęściej słyszę, że jestem feministką, ale bywa również, że dowiaduję się, iż nie lubię mężczyzn, albo jestem stronnicza. Ciekawe, że nawet wtedy, kiedy – porównując obie płcie czy dając przykład konkretnych zachowań – zaznaczam, że w danym wypadku właściwsze czy bardziej zrozumiałe lub skuteczniejsze jest zachowanie mężczyzn, oni wciąż słyszą, że ich dezawuuję. Takie zachowania, a także rozpaczliwe akcentowanie swojej obecności, rywalizacja już nie tylko pomiędzy sobą ale także z kobietami ( często z własną żoną czy partnerką) wskazuje na wysoki poziom lęku u mężczyzn, poczucia zagrożenia czy niespełnienia. Skąd to się bierze i co my mamy z tym wspólnego. Jak jest naprawdę z tym naszym czasem? I co możemy zrobić, żeby im pomóc? Jak ich wesprzeć?

 

Dlaczego właśnie teraz – powód pierwszy

Dlaczego nasz czas się zaczął właśnie teraz, zupełnie niedawno temu? Od dawna kobiety mogą uczęszczać do szkół i skwapliwie z tego korzystają, jednak to dopiero lata siedemdziesiąte tak naprawdę rozpoczęły szturm pań na wyższe uczelnie. W tej chwili wszędzie na świecie (a w Polsce szczególnie) kobiety uczą się dłużej, częściej i więcej. Zmienił się paradygmat – schemat według, którego postrzega się rzeczywistość – nikt już nie sądzi dziś, że to czego potrzebuje przede wszystkim kobieta to… uroda, a potem dobry i dobrze zarabiający mąż. Jeszcze w latach sześćdziesiątych przedmiot w szkole podstawowej „prace ręczne” inny był dla dziewcząt, inny dla chłopców. W ich pracowni (sama to pamiętam) były imadła i inne urządzenia, u nas maszyny do szycia. Oni robili karmiki dla ptaków, my plotłyśmy siatki na zakupy i wyszywałyśmy serwetki. Dziś zwykle jedna i druga grupa robi to samo. I słusznie. Przy czym chodzi tu nie tyle o zdobywanie konkretnych umiejętności, ile o poznawanie obu rodzajów pracy uaktywniających inne rejony mózgu i angażujących różne funkcje psychiczne,  a także o to, żeby nie budować już na początku schematu przeznaczenia jednej i drugiej płci. Przy takich silnych założeniach bowiem, tylko naprawdę wybitne osobowości mogły się wyłamywać. Dziś i dziewczęta i chłopcy mogą swobodnie wybierać swoją drogę zawodową.

 

Dlaczego właśnie teraz – powód drugi

Drugi powód dlaczego ten czas należy do nas, to fakt, że technologia i technika poszły tak daleko, że czas potrzebny faktycznie na prowadzenie domu uległ radykalnemu skróceniu. Czytałam, że kobiety w epoce wiktoriańskiej przygotowywały się do świąt Bożego Narodzenia już… w lipcu. Moja mama zaczynała polowanie na produkty świąteczne przynajmniej na początku grudnia, a ja zakupy na ostatnie święta zrobiłam dzień przed Wigilią. I starczył mi wieczór i przedpołudnie żeby przygotować miłe Święta. Kto dziś ceruje, pierze ręcznie, krochmali każda zmianę pościelową i nosi ją do magla (i magluje w towarzystwie innych pań) a nawet robi przetwory albo piecze ciasto na każdą niedzielę?  Ponadto dzieci również spędzają mniej czasu w domu niż spędzały go kiedyś – przedszkole, szkoła (wcześniej niż kiedyś), a także liczne zajęcia dodatkowe skracają konieczność opieki rodziców do znacznie krótszego czasu. Trudno zatem tak naprawdę wymagać od współczesnej kobiety, żeby siedziała w domu, w którym nikogo nie ma. Jeszcze w wieku XIX rzadko kiedy wszystkie dzieci jednej matki dożywały dojrzałości, na przykład śmiertelność wśród dzieci polskich, szczególnie w rejonach wiejskich, sięgała czterdziestu kilku procent. Niemal co drugie dziecko nie dożywało wieku 5 lat. W innych państwach nie było lepiej. Kobiety nienawykłe do nauki, kształcenia i rozwijania motywacji poznawczej nie miały wewnętrznej potrzeby intelektualnego rozwoju i wykorzystywania go dla dobra innych. Zajmowały się zatem domem i rodziły dzieci. Dziś, mimo alarmu podnoszonego przez niektórych przedstawicieli białych zachodnich populacji, nie ma potrzeby, by kobiety rodziły po kilkoro dzieci. Ludzi jest na Ziemi wystarczająco dużo, może lepiej pomyśleć o sposobach sprawiedliwszego podziału dóbr i większej troski o dzieci świata. Kobiety zaś wykształcone, nawykłe do wykorzystywania swojej wiedzy pragną mieć dzisiaj większy wpływ na to, co dzieje się na świecie. I, znacznie lepiej niż mężczyźni, są w stanie zająć się choćby tym ostatnim problemem. Ponadto skoro społeczeństwo łoży na kształcenie dziewcząt i kobiet, powinno dostać właściwy zwrot poniesionych nakładów. I tu dochodzimy do trzeciego powodu, dlaczego czas kobiet jest teraz  – jesteśmy potrzebne na rynku pracy. Jesteśmy potrzebne społeczeństwu. Nie zgadzam się (na szczęście nie ja jedna, potwierdza to wiele prac badawczych) z niektórymi wypowiedziami części feministek, że zjawisko „kobieta” to wyłącznie wytwór środowiskowy. Nasza płeć ma inne parametry zarówno w wymiarze fizycznym jak i chemicznym a także inną rolę biologiczną do zagrania. Mamy inne hormony, inną zawartość poszczególnych substancji we krwi, inny wygląd… Dlaczego miałybyśmy mieć taki sam mózg i taką samą psychikę? Dlaczego miałybyśmy pełnić przyjmowane role społeczne w taki sam sposób, jak robią to mężczyźni? Jesteśmy inne. I dlatego potrzebne do współzarządzania domem, firmą, państwem, światem. Jeszcze nigdy określenie ezer kenegdo, użyte w Biblii (Rdz.2.18) na oznaczenie kobiety nie miało takiego znaczenia jak dziś. I pewno to nie przypadek, że dopiero współczesne podejście do tłumaczenia ujawniło jego głębszy sens. Robert Alter hebrajski naukowiec i badacz Starego Testamentu stwierdził, ze to „zwrot bardzo trudny do przetłumaczenia” . Wszelkie próby, takie jak „pomocnica”, „towarzyszka” czy ostatnie – „partnerka” są niefortunne i nie oddają jego istoty.  Lepsze byłoby określenie „wspierająca u jego boku” ale… rozpaczliwie potrzebna, bez której nie da się rady niczego właściwie zrobić.  Słowo ezer użyte jest w Starym Testamencie jeszcze 20 razy i zawsze dotyczy samego Boga – właśnie w kontekście takiej niezbędnej pomocy, jego – i tylko jego – wparcia. Rolę kobiety w życiu w dużym stopniu modelowano w oparciu o biblię i jej aktualne tłumaczenia oraz wynikającą z tego interpretację. A jak brzmi „pomocnica mężczyzny”?. W jakiej pozycji stawia to kobietę?  Mężczyzna rządzi, a ona pomaga robić mu to, co on uznaje za stosowne. I tak było. A „towarzyszka” ? To taka osoba towarzysząca w życiu, umilająca je ale… znowu raczej bez specjalnego prawa głosu. A partnerka? To słowo gdyby rozumiano je właściwie oddawałoby sens kobiecej roli, jednakże  niestety nie wszyscy wiedzą, że partnerstwo to prawdziwe dzielenie odpowiedzialności i uprawnień. Niestety niektórzy myślą, że ma to coś wspólnego z tym, aby było „po równo”, „sprawiedliwie” i „wszyscy robią to samo” .

 

Seksmisja na opak – czyli czy możliwy jest świat bez kobiet?

Ezer kenegdo znaczy, że bez kobiety, bez jej udziału i wpływu świat nie będzie mógł przetrwać i to nie tylko w wymiarze biologicznym, ale psychologicznym, społecznym. Potrzebny jest nasz wyjątkowy udział. Teraz. Natychmiast. Już. Tu nie o to chodzi, że my możemy mieć wkład w życie społeczne, my musimy przejąć za nie współodpowiedzialność na równi z mężczyznami. Cechy umysłu kobiety, a także jej walory psychiczne są tym właśnie, co szczególnie potrzebne jest w dzisiejszym świecie. Człowiek się zmienił – ten z początku XXI wieku ma zupełnie inne nastawienie do życia i inne potrzeby, nawet niż jego rodak z drugiej połowy ubiegłego stulecia. Coraz bardziej zależy nam na samorealizacji, akceptacji, przynależności i spełnieniu, czyli na realizacji wyższych potrzeb ludzkich. Nie wystarcza nam jakakolwiek praca dla zarabiania pieniędzy. Chcemy poczucia sensu, spełnienia, wkładu. Pragniemy, by nami kierowano mądrze, bez przemocy, bez wzbudzania lęku ale poprzez przykład, zachętę,  wydobywanie z nas tego, co najlepsze. Walka, wojna, rywalizacja coraz częściej ustępuje negocjacji, mediacji, współpracy, a przynajmniej nie mają tak drastycznego obrazu, jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu. To jednak mało – nasz świat potrzebuje miłości. Potrzebna jest wszędzie. Kto, jak nie kobieta potrafi zaspokoić tę potrzebę najlepiej. Świat potrzebuję większej dozy solidarności i zrozumienia potrzeb emocjonalnych ludzi. To także domena kobiet. Potrzebuje wreszcie zdolności zarządzania wieloma projektami jednocześnie. I tę sztukę posiadłyśmy.

 

Poprzednie wieki to okres niemal niepodzielnego panowania mężczyzn. Chłopców oddawało się w jakimś momencie pod nadzór ojców (formalnie lub nie) i uczono w określony sposób, by kontynuowali oni dzieło swoich przodków. I kontynuowali. Efekt jest taki, że w dzisiejszym świecie, szczególnie w tych miejscach, gdzie kobiety nie mają w ogóle dostępu lub mają go od niedawna, brakuje kobiecego elementu, damskiego wpływu – serca, ducha czy jakkolwiek inaczej nazwiemy te najwspanialszą część kobiety.

 

Mężczyźni zawiadywali światem przez wieki, w niektórych okresach przejmując nawet kontrolę nad wychowywaniem synów, by przekazywać im zasady funkcjonowania świata i… ich życia w świecie. „Zabierano” dzieci spod opieki matki, by nie „babieli”. Dziś  premier Donald Tusk nie wstydzi się wyznać, że byłby lepszym premierem gdyby był kobietą. Wielu mężczyzn rozumie, że nie mając kobiecych cech, skazani są na współpracę z kobietami. Jesteśmy ich ezer kenegdo, niezastąpionymi i niezbędnymi współpracowniczkami.

 

Cześć mężczyzn jednak odrzuca ten fakt „niezbędności”, ot – co najwyżej łaskawie – dopuszcza nas do współdziałania. Wielu boi się nas, boi naszej siły, lękają się o siebie. Czy tylko dlatego, że nie bardzo wierzą w siebie? Dlaczego się boją? Bo jesteśmy ostre. Zbyt ostre. Moje zachowanie opisywane na początku tego felietonu nie było specjalnie dyplomatyczne, ani nawet grzeczne. Słabość i małostkowość wygrała z proaktywnym podejściem do zachowania owego pana. Od samego początku mogłam wyjaśnić, że nie chodzi to u niczyj czas, ale o zwiększenie naszego udziału w zawiadywaniu światem o współpracę dla dobra nas wszystkich i przyszłych pokoleń. Tak, niepotrzebnie pomachujemy szabelką, która w żadnym wypadku nie jest naszym atrybutem. Niepotrzebnie dążymy do przewagi. Mamy swój czas – trzeba go jedynie mądrze wykorzystać. A mądrze, to znaczy wkładając do niego to, co tylko my dać możemy – siłę kobiecości.

 


Iwona Majewska – Opiełka
psycholog, założycielka Akademii Skutecznego Działania,
trenerka liderów, tłumaczka,
autorka wielu książek, min.: „Czas kobiet”, „Droga do siebie”
prowadzi blog: www.majewska-opielka.pl

 

 

 

15 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.