To miały być prawdziwe wakacje. Za wielką, panoramiczną szybą stołówki majestatycznie piętrzyły się skaliste szczyty. Zachwyceni widokiem wczasowicze przez chwilę zapomnieli o czasie..
– No jedz prędzej..! Dziecko drogie, nie siorb tak! Andrzej, no popatrz on kompletnie nic nie je!
Ostry, niemal histeryczny głos przywraca siedzących za stołem do smutnej rzeczywistości.
– Dzieckooo… No jedzże, nie rozglądaj się..! Andrzej, zrób coś, bo ja już rady nie daję, po prostu szlag mnie trafi zaraz.
– Zaraz pójdziesz na górę i nigdy już więcej nie zejdę z tobą do stołówki, rozumiesz? Masz zjeść wszystko porządnie… Nie baw się! Jezus Maria… Andrzej!
Pięcio-, może sześcioletni chłopiec z nieobecnym wyrazem twarzy pochyla się nad talerzem. Energiczna, na oko może czterdziestoletnia kobieta z niecierpliwością się w niego wpatruje.
– No jedz prędzej!
Siedzimy spięci i dziwnie bezradni.
– Niech pani przestanie – zbieram się na odwagę
– Słucham?
– Przepraszam, że tak wprost, ale to przecież nie ma żadnego sensu. Chłopak będzie głodny, to sam poprosi o jedzenie. Po co sobie psuć urlop?
– Kiedy on tak zawsze, wie pan? Jak go nie poganiać, to w ogóle by nic nie jadł. No jedz prędzej! Widzi pan? Ledwo z oczu spuściłam i już się rozgląda!
– Przecież to biologicznie niemożliwe – oponuję – nie ma na świecie takich stworzeń, które nie poszukują samodzielnie jedzenia, kiedy są głodne. Moja rozmówczyni uśmiecha się nerwowo, patrząc pozornie na mnie, ale właściwie gdzieś poza moją głową. Widzę, że już mnie nie słucha.
– Bo to trzeba konsekwentnie, proszę pani, pilnować od małego – przychodzi z pomocą starsza pani z drugiego końca stołu. – No popatrz, malutki.. Taki grzeczny chłopak jesteś, taki fajny i nie chcesz jeść? No zjedz trochę jeszcze. Popatrz, jakie dobre.. No patrz, jak do ciebie się śmieje.. I mama smutna będzie, jak nie zjesz.. No przecież nie chcesz zrobić mamie przykrości, prawda..?
Poranny głód ulotnił mi się gdzieś bez śladu. Głupio tak wyjść od razu. Przez kilka minut bez przekonania sączę gorącą herbatę. Z jakiegoś powodu nie chce mi się już jej nawet słodzić.
Ukryty sens
Uwaga osoby chorej na anoreksję koncentruje się na dwu problemach. Pierwszy – to głęboki, emocjonalny, obudowany masą znaczeń stosunek do pokarmów. Do ich rodzajów, form, kolorów, zapachów i nazw. Ważny jest skład i znaczenia, które mu są nadawane. Ważne jest pochodzenie i sposób przygotowania. Dla wielu chorych zjedzenie kawałka polędwicy z niemal niedostrzegalną żyłką białego tłuszczu staje się przeżyciem o charakterze niemalże duchowym. Godzinami rozprawiać można o tym, jak ten tłuszcz obciążył jedzącą, gdzie się odłożył i jak wielka energia pojawiła się po przetrawieniu „chudej”, najczęściej więc też „czystej” jego części.
Drugi problem to sprawa własnego wyglądu. Ciało jest zawsze zbyt grube. Zawsze ma wady. W zasadzie jest wrogiem. Podobnie jak tłuszcz czy białko, więzi, ogranicza i osłabia. Ciąży w dół. Nie jest czyste. Wydaje się rozlazłe. Zawsze zbyt miękkie, za szerokie i za ciężkie. Gorsze niż mają inni. Częściej inne, bo anoreksja wciąż jeszcze pozostaje głównie domeną kobiet. Te inne są zawsze szczuplejsze. Bardziej pożądane, szczęśliwsze, dynamiczniejsze, bardziej energiczne, lekkie, sprężyste i zgrabne. Te inne są zawsze krok dalej.
Z otoczeniem chore na anoreksję toczą wojnę. Jeśli odrzucenie jedzenia nie jest zauważane, wojna ma charakter partyzancki. Chora pragnie, by dostrzeżono jej działanie, a jednocześnie boi się tego. Ma żal, że otoczenie ignoruje jej wysiłki. Intensyfikuje je pogrążając się we własnym świecie coraz bardziej. Dotychczas silnie z rodziną związana, teraz odcina się na bardzo podstawowym, biologicznym poziomie. To jedyny znany jej sposób. Zarazem jednak często przygotowuje dla rodziny posiłki. To już nie ona jest zależna od otoczenia. Teraz to otoczenie symbolicznie zależne jest od niej. Głodzące się chore zwykle w końcu trafiają do szpitali. Ich zszokowani pracownicy nieodmiennie zadają sobie to samo pytanie. Jak można mieszkać w jednym domu z osobą, która wygląda jak więzień obozu zagłady i nie widzieć nic podejrzanego? Jak można wbrew wszelkiej logice twierdzić, że dziewczynka od miesiąca nie jedząca dosłownie niczego cierpi na lekkie pokarmowe zatrucie? Opór przed nazywaniem wprost trudnych problemów to typowa cecha rodzin takich chorych. Nasza rodzina jest dobra. Kochamy się wszyscy. To dogmat.
Gdy otoczenie dostrzega problem, wojna przybiera charakter jawny. Przerażeni krewni próbują zwykle na różne sposoby nakłonić chorą, by jadła. Ich wysiłki budzą złość i bunt. Chore potrafią wrzeszczeć, rzucać naczyniami, a nawet grozić samobójstwem. Wiele dziewcząt dokonuje myślowego przewrotu – nie jest tak, że mnie zmuszają, bym jadła, bo nie jem. Jest tak, że nie mogę jeść, bo mnie do tego zmuszają. Wzrastające wysiłki rodziny, by chorą nakarmić, stają się dla niej pretekstem, by tym silniej trwać przy swoim. Anoreksja jest chorobą śmiertelną. Jedna na dziesięć chorych umiera. Widok bliskiej osoby utrzymującej się na granicy śmierci głodowej na własne życzenie jest dla rodziny torturą. Bliscy gładko wchodzą więc w grę, której efekt jest kwintesencją choroby. Bitwa na talerzu. Świat rodziny zostaje zredukowany do wymiaru, w którym doskonale porusza się chora. Ilość, waga, zawartość, objętość, grubość…
Problem całej rodziny
W rodzinach chorych dziewcząt sprawy jednej osoby są sprawami wszystkich pozostałych. Dzieci uczestniczą w spotkaniach dorosłych. Przekazują informację między nimi, wyrażają ich uczucia i ściągają na siebie uwagę gdy trzeba. Wiedzą, co mama myśli o babci. Słyszą, co babcia sądzi na temat taty. Często dorośli są z sobą tylko dla nich. Pozycja mężczyzn w rodzinach chorych dziewcząt zwykle jest bierna. Ojciec lub dziadek są wycofani. Skupieni na własnych sprawach, często fizycznie nieobecni lub podporządkowani kobietom. Jeśli wpływają na chore, to raczej przez to, że rozczarowują swą obojętnością albo zaniechaniem, niż przez to, że do czegoś przymuszają. Odmiennym, szczególnym przypadkiem jest tu forma anoreksji wynikająca z wykorzystania seksualnego przez osobę bliską. Tego typu doświadczenia prowadzą czasem do odrzucenia całej własnej fizyczności, co także może być tłem dla zaburzeń odżywiania.
Chora na anoreksję jest zwykle tą osobą w rodzinie, której samo istnienie diametralnie zmienia cały rodzinny system. Co stałoby się gdyby znikły? Mama nie mieszkałaby już tu gdzie mieszka, tata żyłby z panią Małgosią, dziadek by umarł, firma babci zostałaby sprzedana. Pozycja życiowa chorej w niczym nie przypomina sytuacji biegających rozwrzeszczaną hordą dzieci z indiańskich wiosek, których nikt nie umiał się nigdy doliczyć. Na chorej spoczywa zwykle wielki ciężar. Uwaga całej rodziny jest od zawsze na niej mocno skupiona. Zwroty „powiedz ojcu…”, „poproś matkę…” dziewczynki chore na anoreksję słyszą bardzo często. Dorośli wiedzą, co dzieci mają w szufladzie. Co na siebie dziś włożą, co oglądają, czytają i lubią. Większość rzeczy robi się wspólnie. Granice są czymś podejrzanym. Wiele konfliktów w takich rodzinach przejawia się w sposób ukryty. Otwarte wyrażanie złości się nie zdarza. Obowiązuje wersja, zgodnie z którą wszyscy są sobie bardzo bliscy, a poważnych pretensji nikt do nikogo tu nie ma. Jeśli ktoś nawet wybuchnie, nigdy nie nazywa się tego wybuchem. System spajany jest jednym elementem – osobą samej chorej. Cokolwiek dzieje się w takim systemie, bez obecności w nim chorej kompletnie nie miałoby sensu.
Zatrzymać czas
Większość zachorowań na anoreksję pojawia się zatem w kluczowych momentach rozwoju. Nadejście pierwszej miesiączki, rozpoczęcie nauki w nowej szkole, matura, skończenie studiów, śmierć jednego z rodziców lub dziadków, zmiana mieszkania – wydarzenia tego rodzaju łączy znaczenie, jakie mają one dla systemu. Dziewczyna osiąga jakiś poziom dojrzałości. Przypomina to wszystkim, że nie może być wiecznie obecna. Kiedyś wyjedzie, założy własną rodzinę, przestanie potrzebować rodziców. Co wówczas stanie się z nimi? Co nada sens ich związkowi? Czym wtedy zajmie się babcia? Ciało dziewczynki cofa się więc w swym rozwoju. Dzięki anoreksji menstruacja zostaje zahamowana. Bywa, że bezpowrotnie. Ciało przestaje rosnąć. Nauka i praca stają się niemożliwe. Czas systemu rodzinnego zatrzymuje się w punkcie tuż-tuż przed dorośnięciem najważniejszej osoby w rodzinie. Część chorych to mistrzynie trwania w zawieszeniu. Ratując małżeństwo rodziców przed rozwodem, potrafią trwać na granicy śmierci latami, regularnie lądując w szpitalu na przymusowym karmieniu. Wspólne odwiedziny przy łóżku chorej bywają ostatnim powodem, by znowu przez chwilę być razem.
Rodziny chorych na anoreksję rzadko decydują się na zmianę. W najgorszym przypadku do końca nie uznają samego faktu choroby. Pośrednim rozwiązaniem bywa szpitalna dyscyplina oparta na przyznawanych za jedzenie punktach, którymi można zarobić na przepustkę, telefon czy spacer, farmakoterapia czy behawioralno-poznawcze próby regulowania zachowań samej chorej w warunkach domowych. Tego typu metody nie wymagają żadnych zmian od bliskich. Nie zawierają trudnych pytań, nie zmuszają do autorefleksji. Wydają się więc bezpieczniejsze i z tego powodu są często preferowane. Systemowa terapia rodzinna – jedyny sposób leczenia rzeczywiście dotykający przyczyn choroby – jest dla rodziny naprawdę potężnym wyzwaniem. W rzeczywistości jednak tylko znaczące zmiany w systemie rodzinnym mogą zabezpieczyć przed nawrotem. Dziewczęta z rodzin, w których niczego nie daje się zmienić, zwykle skazane są na chorobę do końca życia.