Czuje się młodą, wykształconą, dojrzałą Kobietą, przez duże „K” i…mam problem ze znalezieniem zatrudnienia.
Skończone studia, znajomość języka obcego (niestety małe zapotrzebowanie jest na rynku pracy na język niemiecki), ambitne plany, marzenia i…potem miłość, ślub i dzieci, wszystko pięknie, idealnie, szczęśliwie. Decyzja: zajmuję sie dzieckiem. Zmiana miejsca zamieszkania. Zarejestrowałam sie jako bezrobotna. Potem przyszedł czas na kolejne dziecko, kolejne i kolejne. Lata mijały, dzieci sie rodziły aż wreszcie życie, prawo zmusza mnie do podjęcia pracy.
Urząd Pracy
Jako osoba bezrobotna, zarejestrowana w Urzędzie Pracy wyrażam gotowość na podjęcie zatrudnienia, niestety – jakiegokolwiek zatrudnienia. W naszym kraju nikt nie wspiera rodzin wielodzietnych i posiadanie dzieci (najmłodsze ma 2,5 roku) nie jest powodem do odmowy zatrudnienia, bo inaczej spotka go kara w postaci wyrejestrowania. Tłumaczenia, że ja chcę zostać z dzieckiem do 3-go roku życia, nie mają żadnego znaczenia. Państwo musi dbać o statystyki i zmniejszać bezrobocie a ja jestem młoda i wykształcona. Dla takich jak ja jest praca: pół etatu jako pomoc w sekretariacie za pensję, która niestarczy na opłacenie żłobka, opieka nad starszą osobą, opieka nad dzieckiem… itp. A co z polityką prorodzinną? Mam dzieci, potrzebuję ubezpieczenia, mój mąż ma wolny zawód (dla urzędników to znaczy: bez pracy). Będąc w sytuacji bez wyjścia przyjmowałam oferty, umawiałam się z pracodawcą, jeździłam a na miejscu okazywało się, że nikt nawet nie chciał ode mnie mojego CV. Na te miejsca już byli pracownicy. Ja grzecznie prosiłam o podbicie mojego skierowania i wracałam do Urzędu by poinformować Panią, że już kogoś zatrudnili (trochę wydałam pieniędzy na te przejazdy, bo wszystkiego nie da się u nas załatwić w jeden dzień).
Decyzja
Tak być dłużej nie może. Idę do pracy na moich warunkach. Praca jednozmianowa, najchętniej ¾ etatu (jak znajdę) albo samozatrudnienie.
Przeglądam ogłoszenia w internecie, wysyłam setki CV, rozmawiam z ludźmi i… skrzydła mi opadają. Kolejna wizyta w Urzędzie, rozmowa o podjęciu zatrudnienia, słyszę:
– Proszę Pani, sześć lat być na bezrobociu to zbyt długo!
– Kurczę – myślę – urodziłam w tym czasie czworo dzieci, „narobiłam się po pachy”, to nie był czas spania do południa, nicnieróbstwa! Nie moja wina, że rząd nie płaci za taką pracę. To ja wychowuje przyszłych płatników podatków, składek, którzy już niedługo zasilą budżet Państwa, a mnie traktuje się jak intruza, który wykorzystuje Państwo i instytucje Urzędu Pracy.
Lęki, frustracje
Postanowiłam szukać pomocy. Przecież rzeczywiście może jest tak, że jestem pasożytem, ale na pewno nie jestem nic niewarta!!! Wychowywanie dzieci nauczyło mnie logistycznego podejścia do każdego działania. Jestem zorganizowana, bardzo kreatywna, mam wyrobione priorytety ale… zasiedzenie w domu potrafi wywołać stres z wejściem w nową rolę. Bo kiedy już zaakceptowałam pozostanie „kurą domową” (wierzcie mi – nie lubię tego określenia) i wyćwiczyłam w sobie mechanizmy bycia na każde skinienie moich dzieci i na każdą ich potrzebę, paradoksalnie zaczęłam się angażować społecznie w życie szkoły i przedszkola dla zapełnienia czasu, to teraz mam lęk, że pójście do pracy nie pozwoli mi się tak mocno koncentrować na rodzinie. Odczuwam niepokój o przyszłość mojej rodziny.
Niestety jest jeszcze lęk o moją przyszłość. Co przyniesie mi starość, z czego będę żyła? Moje dzieci przydadzą się w przyszłości Państwu, a ja? Co będzie ze mną jak nie przepracuję lat do emerytury?
Szukanie pomocy
Przecież jest dużo instytucji pozarządowych, które wspierają kobiety w takiej jak ja sytuacji. Bezradność przerodziła się znów w nadzieję. Szukałam fundacji wspierających kobiety, które chcą pójść do pracy po dłuższym siedzeniu z dzieckiem, kobiety będące na bezrobociu. I znalazłam. Skromne strony internetowe z pięknymi hasłami o aktywizacji pracy kobiet, o szkoleniach dla nich, o poradnictwie, o konsultacjach z przedsiębiorczości dla pragnących prowadzić własną działalność gospodarczą. Super!Wysłałam maile z opisem mojej sytuacji i prośbą o konsultacje, poradnictwo zawodowe. Jedna Fundacja nie odezwała się wcale, do innej wysłałam kolejnego maila przypominającego sie, do innej pojechałam sama bez wcześniejszego umówienia się.
Pomoc jaką otrzymałam, (jeżeli można to nazwać pomocą), to w dużym skrócie powrót do Urzędu Pracy do doradcy zawodowego (a o ich wyczynach możecie poczytać w Gazecie Wyborczej, dodatek Praca, str.4 z 16 lutego br.). A ja przecież chciałam się stamtąd wyrwać!
Czy to „pośredniak”, czy Fundacja – wszędzie chcą dać pracę. Niestety jest to praca albo za pensje głodowe albo na umowę-zlecenie i często poniżej naszych kwalifikacji (dużo poniżej).
Poza tym nie zapominajmy o „spowolnieniu gospodarczo-ekonomicznym”jakie nawiedziło nasz kraj i nie sprzyja on spadkowi bezrobocia. Skutkiem jest spowolnienie napływania nowych ofert pracy. W jednej Fundacji zapisałam się na szkolenie, ale nie wiem czemu nie wiążę z nim wielkich nadziei.
Wszędzie zachęcano mnie w mojej sytuacji (czworo dzieci), do podjęcia samozatrudnienia, ale o poradnictwie nikt nie chciał słyszeć. Mam iść do Urzędu a jak mam problem z funduszami na uruchomienie działalności to są fundusze unijne, które także dostanę w Urzędzie jak im się spodoba mój wniosek i podpiszę zobowiązanie notarialne na zabezpieczenie tych funduszy. Tylko czy ja mam je czym zabezpieczyć?
Motto jednej z Fundacji (tej, która pomogła mi najbardziej!):
„Nie można zmieniać kierunku wiatru, ale można lepiej ustawić żagle”.
No cóż, czasem wiatr wieje nam prosto w oczy, czasem w plecy. Ja nie poddam się, ustawię lepiej mój żagiel ale to jak „szukanie wiatru w polu”!
tekst: Joanna Jankowska-Flis
Urząd pracy…Wszędzie jest tak samo. Za każdym razem jak mam jechać tam „na podpis” to aż mnie trzęsie. Pani pośredniczka zadaje za każdym razem to samo pytanie: „Czy coś się u pani zmieniło?”. Kurcze, jakby się zmieniło to nie siedziałabym tu. Albo: „Dlaczego pani nie podjęła pracy z tych ofert, które podałam pani ostatnio?” Nie podjęłam, bo nikt nie odpowiedział na moją aplikację. Jednak najczęściej nie dostaję żadnej oferty, bo jak to mi powiedziała pani Doradca Zawodowy: „Po pani kierunku studiów będzie ciężko o pracę. Nawet nie wiem co można po tym robić” (skończyłam edukację zdrowotną z geragogiką). Halo!!! To co pani robi na stanowisku doradcy, pomyślałam. Masakra! Jeśli to by ode mnie zależało, to bym się wyrejestrowała z PUPu, ale jestem tam tylko ze względu na ubezpieczenie. Staram się, tak jak Pani, i nie poddaje się, ale mam czasami wrażenie, że jestem do niczego. Depresja już puka do mych drzwi….