W tym roku pewnie nie pojedziemy do Włoch, ani nie polecimy do Afryki. Za to możemy eksplorować polskie morze poza sezonem i to wcale nie będzie gorsze.

Tekst: Joanna Zaguła

Tak wiemy, teraz nie czas na podróże. Ale nie da się ukryć, że teraz – kiedy są niemożliwe – najbardziej nam się marzą. A że ja lubię marzenia realistyczne, bo wtedy mam możliwość ich spełniania, to marzę o eksploracji polskiej prowincji, a nie o egzotycznych wyspach. I ekscytuje mnie to jak wielka zamorska wyprawa. Polskie morze warto odwiedzić, jeszcze zanim rozpoczną się szkolne wakacje. Wtedy wszystko jest piękniejsze, bo obrazu nie psują kohorty wczasowiczów. Nawet jednak latem można zleźć trochę ciszy w Stilo, Smołdzinie, Rogowie na czy Helu. Ja w tym roku – zanim jeszcze wybuchła pandemia – wybrałam się nad polskie morze poza sezonem, ale tam, gdzie mnie jeszcze nie było, czy na wschodnią część wybrzeża. Z Warszawy można tam coraz szybciej dojechać nowo oddaną do użytku krajówką.

Wejście na plażę w Stegnie

My jako nasz cel wybraliśmy Stegnę, przeczytawszy, że nieopodal znajduje się muzeum Bursztynowej Komnaty. Jednak oczywiście wczesną wiosną wszystko było tam zamknięte. Tyczy się to – niestety – także gastronomii. Jednak jedno miejsce pozostawało otwarte. Zielony Kuter, bo to do niego ostatecznie trafiliśmy, zaserwował nam przepyszną świeżą rybę z frytkami i świetnymi sałatkami, mimo iż wydawało się, że w tak mało uczęszczanym miejscu świeżość składników może być problemem. Jako koneserzy pizzy spróbowaliśmy kolejnego dnia także ich wypieku i zjedliśmy bez rozczarowania i z niemałą przyjemnością. Mieszkaliśmy na niemal opuszczonym osiedlu, gdzie spotykaliśmy się tylko z lisami i mewami, minimalizując zagrożenie epidemiczne, ale powstało pytanie, co w takim miejscu i w takim czasie robić. Oto, co my wybraliśmy.

Plaża w Stegnie
Plaża w Jantarze

Zafundowaliśmy sobie w pierwszej kolejności wycieczkę na zachód wąskimi drogami wśród płaskich pół ciągnących się po horyzont i zaliczyliśmy zbieranie bursztynów na plaży w Jantarze, co okazało się zajęciem na tyle uzależniającym, że musieliśmy się nawzajem odciągać od piasku. Idąc plażą, dotarliśmy w końcu do rezerwatu Mewia Łacha. A tam za pomocą lornetki można było obserwować mnóstwo różnych pięknych ptaków wodnych i foki wylegujące się przy ujściu Wisły do morza. Potem zjedliśmy raki w gospodzie Mały Holender i zwiedziliśmy Żuławski Park Historyczny. Na plaży w Stegnie nie było aż tylu atrakcji (czyt. bursztynów), ale zachwyciła nas czerwona stalowa konstrukcja. Czy to nowoczesna rzeźba? Nie, to stelaż od nieobecnej w tej chwili zjeżdżalni.

Kuter pozostawiony w Stegnie
Stelaż zjeżdżalni w Stegnie

Kolejny dzień to zwrot na wschód i wycieczka na Mierzeję Wiślaną. Tym razem droga była kręta i prowadziła przez lasy, a zawiodła nas aż do Krynicy Morskiej. Tam można – przy sporym uporze – zachwycić się deptakiem i molo, ale nas bardziej zainteresowały poniemieckie wille z XIX z wieżyczkami, opuszczone domy wczasowe, szczególnie te modernistyczne oraz towarzyszące im mozaiki. Naprawdę panuje tam niemal postapokaliptyczna atmosfera, choć kiedyś musiało się tu świetnie wypoczywać. Uśmiech na twarzach przywróciły nam jednak gofry i wybitnie słodkie ciasta w kawiarni Milano, po czym zadowoleni wróciliśmy na nasze puste osiedle, by grać w Scrabble i czytać książki.

Mozaiki w Krynicy Morskiej
Opuszczony modernizm
No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.