Nowe przygody Holly Gibney, coś dla amatorów pisania powieści, apokaliptyczne klimaty i dużo, dużo więcej, czyli „Jest krew” Kinga już w księgarniach.

Tekst: Sylwia Skorstad

 

Czekałam na nowe słowa Stephena Kinga, bo jego głos zawsze dobrze wpisuje mi się w czasy kryzysu. Nie zawiodłam się. Cztery długie opowiadania zawarte w tomie „Jest krew…” okazały się poruszające, choć nie każde w takim samym stopniu. Nieważne, czy autor „To” i „Podpalaczki” pisze o małym miasteczku w stanie Maine, ruchliwej ulicy w Bostonie czy rebelii w Detroit, zawsze mam ochotę zobaczyć to, co akurat chce mi pokazać. Wiem, że opisze mi to w taki sposób, że nie tylko zobaczę, ale też poczuję.

Cztery wyprawy

Opowiadanie „Telefon pana Harrigana” dwukrotnie spowodowało u mnie wyrzut adrenaliny, prowadzący do skurczu mięśni przywłośnych i w efekcie „gęsiej skórki”. Historia przyjaźni chłopca, który potrafił melodyjnie czytać, ze spędzającym na prowincji swoje ostatnie lata życia milionerem jest po kingowsku ciepła i po kingowsku przerażająca. Wyobraź sobie bowiem, że dostajesz sms-y od kogoś, kto ponad wszelką wątpliwość jest martwy.

„Życie Chucka” to co prawda najsłabsze opowiadanie w całym tomie, ale zawiera celny opis cywilizacji w stanie rozkładu. Akt III jest jak dziennik czasów, których nie chcielibyśmy dożyć. Wszyscy jednak już aż za dobrze wiemy, że czasem zdarzyć może się coś takiego, co jeszcze tydzień wcześniej uważaliśmy za niemożliwe.

W „Jest krew, są czołówki” powraca znana z trylogii o Billu Hodgesie oraz „Outsidera” Holly Gibney. King przyznaje, że pokochał tę postać, która w pierwszej powieści miała grać wyłącznie poślednią rolę. Co i raz nachodzi go ochota, by sprawdzić, co tam u niej ciekawego. Tym razem powierzył jej solową misję walki z niepojętym, a jednocześnie postanowił nakreślić czytelnikom, jakie czynniki wpłynęły na jej psychikę. „Do domu ostały tylko trzy kilometry, a dom jest tam, gdzie krwawi serce twoje” – mówi Holly, jadąc w odwiedziny do matki, a nam pozostaje tylko prosić ją w duchu, aby zawróciła, a przynajmniej zwolniła.

„Szczur” będzie dla miłośników pisania tym samym, co czekoladowe ciastko z kremem dla wielbicieli słodyczy. Z tego opowiadania można się sporo dowiedzieć i o procesie twórczym, i emocjach towarzyszących pisaniu. Co byś dał za to, by napisać bestseller? Dobre samopoczucie twojej rodziny, własne zdrowie psychiczne, a może… życie przyjaciela?

Pyk, pyk, pyk, pyk

W „Jest krew” Kinga znalazł się następujący opis tego, co czujemy, gdy znajdujemy coś całkowicie odpowiadającego naszym gustom:

„Myślę, że kiedy znajdujesz swoje miejsce na świecie, słyszysz takie charakterystyczne „pyk”, nie w głowie lecz w duszy. Jeśli chcesz, możesz je zignorować, tylko po co?”

U mnie pisarstwo Stephena Kinga wywołało „pyk” niespełna dwie dekady temu „Miasteczkiem Salem”. Do dziś niezmiennie ze sobą pykamy.

https://www.proszynski.pl

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.