Zachęcamy was dziś do zrozumienia, czym jest ekonomia wymiany. By nie napędzać zbędnego popytu na dobra z wielkich korporacji i by poznać naszych sąsiadów.
Tekst: Joanna Zaguła
Często zastanawiamy się, jak wyglądałby świat rządzony przez kobiety. Mniej wojen, lepsza służba zdrowia i więcej pieniędzy na kulturę? Być może. Ale dziś wydaje mi się, że kobiecemu sposobowi zarządzania bliskie jest zjawisko właściwie już bardzo silnie obecne w naszym społeczeństwie – ekonomia wymiany. Opiera się na wzajemnym zaufaniu i pozwala budować bliskie relacje społeczne. I co więcej – wcale nie trzeba należeć do rządu, żeby mieć wpływ na jej rozprzestrzenianie się. Dziś do tego właśnie będę was zachęcać.
Ekonomia wymiany, czyli sharing economy to tendencja ekonomiczna opierająca się na poziomych stosunkach – takich równościowych. Specjaliści mówią o obowiązującej tu zasadzie P2P. To skrót od informatycznej nazwy sieci peer to peer. W takiej sieci każdy host ma takie samo prawo dostępu, czyli wszyscy są równi. W praktyce rodzaje transakcji zawieranych w tym duchu można podzielić na kupowanie od „nieprofesjonalistów”, wymianę i wypożyczanie. Ja bym dodała o tego jeszcze crowdfunding. A wszystkie je łączy równy status ich uczestników. Nie ma tu wielkiej korporacji i nic nieznaczących pojedynczych klientów, tylko zwykli ludzie po obu stronach.
Ten nieprofesjonalny charakter powoduje, że cała sytuacja jest bardziej osobista. Kupujemy bowiem rzeczy często używane przez samych naszych „kontrahentów”, nieraz spotykamy się z innymi osobiście, korzystamy z ich umiejętności. Dla wielu osób taki właśnie realny kontakt jest wielką zaletą. Co początkowo dziwi, bo Polacy mają łatkę nieufnych. Ale nawet dane GUS (z 2017 roku) potwierdzają, że ponad 81 procent z nas ufa innych ludziom.
Jeśli zastanawiacie się, gdzie znaleźć tych dobrodziejów, którzy chcą się bawić w takie rzeczy, odpowiedź jest prosta – już z nich korzystacie. I to wielką skalę. Pierwszym z nich, przynajmniej w założeniu, są wszelkie tanie „taksówki”, które, jak amerykański Lyft miały oferować przejazdy na trasie, na której aktualnie znajduje się kierowca, czyli jakaś osoba prywatna. Drugi to wszelkie serwisy sprzedażowe, na których – obok sklepów – nasi sąsiedzi i znajomi wystawiają swoje używane samochody, pralki i nietrafione prezenty urodzinowe. Aby mieć pewność, że to rzeczywiście sąsiedzi i nie trzeba będzie płacić za przesyłkę, możecie zapisać się do sąsiedzkich grup na Facebooku. Tam można nie tylko kupować, ale też się wymienić. Antyrama za awokado, filmy na DVD za mleko owsiane. Jest tego mnóstwo. Pozostaje nam jeszcze wynajem. Tutaj zakwalifikować można wynajem miejsca w samochodzie od kierowcy Blablacara, pokoju od właściciela mieszkania na Airbnb czy firmę, która wynajmuje kozy pomagające walczyć z chwastami.
Niektóre z wymienionych firm to dziś giganci. A równie znaczące wydaje się to, że duże firmy, zauważywszy ten trend, starają się wpisać w jego nurt swoimi działaniami. Lepiej jest zawierać transakcje ze znajomymi, ale takie działania mogą się przydać, gdy nie mamy innego wyboru (np. potrzebujemy oczyszczacza powietrza, który zamiast kupić, można wypożyczyć) albo gdy chcemy ratować niepotrzebnie marnujące się resztki (korzystając z aplikacji Too Good To Go).