O ile nie każdy z nas przechodzi w życiu przez obsesje, bezrobocie, alkoholizm czy osamotnienie, o tyle problem śmierci i utraty dotyczy wszystkich. Różnica polega jedynie na sposobie, w jaki będziemy radzili sobie z tym, gdy się wydarza i z wiedzą o tym (a chcąc nie chcąc mamy tę wiedzę), że prędzej czy później temat ten w jakiś sposób zacznie dotykać i nas bezpośrednio.
Zaprzeczanie sposobem radzenia sobie
Najprostszym i najbardziej chyba naturalnym sposobem radzenia sobie ze śmiercią jest zaprzeczenie. Nie chcemy myśleć o śmierci. Nie chcemy jej widzieć, ani o niej rozmawiać. Nie chcemy też myśleć o nieuchronnej konieczności tracenia osób i rzeczy, z którymi czujemy się związani. Tak więc zaprzeczenie jest pierwszą metodą obrony.
Przypowieść pierwsza – jak odwołać utratę
Entuzjaści dalekowschodnich religii lubią w tym miejscu porównywać dwie troszkę podobne historie. Pierwsza jest o wskrzeszeniu i znamy ją wszyscy. Ktoś umiera, ale może zostać wskrzeszony, bo osoby które go kochały bardzo mocno w to wierzą. Tak więc składają prośby i umarły zostaje ożywiony. Utrata jest odwołana. Wniosek jest prosty – jeśli będziemy mocno wierzyli i ufali, jeśli tylko postaramy się odpowiednio, to problem utraty zostanie rozwiązany w ten sposób, że jej nie będzie. To samo ze śmiercią. Problem wprawdzie jest, ale jeśli się mocno w to wierzy, można tej śmierci uniknąć i w jakiś sposób żyć bez końca. Istnieje ktoś dobry, kto ma nad tym władzę i to od nas po prostu odsunie. To krzepiący przekaz.
Przypowieść druga – jak poczuć ulgę
Druga historia jest nieco mniej znana. Zdarzyło się podobno, że do Buddy przyszła zrozpaczona kobieta prosząc o ożywienie jej zmarłego dziecka. Odpowiedział jej, że do takiej magii potrzebne jest ziarnko gorczycy z domu, w którym przez ostatnie trzy lata nikt nie umarł, nie doświadczył straty, żadnego większego cierpiena, ani też w którym nie mieszka nikt spokrewniony z kimś, komu ktoś zmarł w tym okresie. Możliwa jest tylko jedna próba, kobieta powinna więc o to wypytać dokładnie. Jak się nietrudno domyśleć, po kilku dniach bezowocnych poszukiwań stało się jasne, że zadanie jest niewykonalne. Kobieta zrozumiała, że swoje przeżycie dzieli z wszystkimi ludźmi i jak twierdzą ci, co przekazują tę smutną historię to zrozumienie przyniosło jej ulgę. Słuchając tej opowieści wiele osób odczuwa złość. Wielki, sławny nauczyciel dał nadzieję zrozpaczonej matce, a w gruncie rzeczy skazał ją na wiele dni bezowocnych poszukiwań pomocy, wysłuchiwanie setek historii o śmierci, które w jej sytuacji nie za wiele ją mogły obchodzić, by wreszcie właściwie zostawić ją z niczym. Być może zakpił z niej sobie? Może właśnie dlatego, że była kobietą? Trudno dziś stwierdzić jak było. A i spytać nie ma kogo, bo w kilka lat po tej historii problem śmierci dotknął i samego mistrza, który zjadłszy nieświeży grzyb zmarł na zawsze i całkiem zwyczajnie. Dalszych losów kobiety nie znamy. Jakkolwiek by jednak ta para nie różniła się kiedyś prestiżem, jest pewne, że teraz są równi.
Zastępowanie – jak nie poczuć straty
Wiedza o nieuchronności własnej śmierci, to chyba najlepiej skrywany i najstaranniej zaprzeczany fragment naszej świadomości. Podobnie jest z myślą o kończeniu się ważnych dla nas rzeczy, odejściach najbliższych i stratach. Częstym sposobem obrony jest tu zaprzeczenie samemu przywiązaniu. Ktoś kto odchodzi, zostaje łatwo zastąpiony kimkolwiek innym. Symbolem czasów obowiązkowej niemal wielokrotnej monogamii jest postać osoby, która gładko i swobodnie przechodzi z jednego związku w drugi, nigdy właściwie nie czując utraty partnera. Żal po odejściu zostaje zasłodzony pojawieniem się nowej osoby i nowym szczęściem, lub złością na kogoś, kto był tak ważny a zawiódł. W tym drugim przypadku zamiast żałoby mamy więc pełną przemocy sprawę sądową.
Jeśli już przy rozwodach jesteśmy, styl załatwiania problemu ze stratą polegający na zaprzeczeniu przywiązaniu do ważnych osób proponuje się także najmłodszym. Współczesna rozwodząca się para nie ma z rozwodem problemu. Tylko sądy stwarzają problemy, gdyż są nienowoczesne i postkomunistyczne. Nie tak jak w Anglii, gdzie takie rzeczy załatwia się (elektroniczną ?) pocztą. Dzieci nie mają z tym co się stało kłopotu. Są dojrzałe i ponad wiek rozwinięte. Doskonale rozumieją sytuację i są zadowolone, że rodzice nie są razem, bo jak byli razem to się kłócili, a teraz jest spokój. Mają więc z rodzicami teraz świetny kontakt kiedy ci ich odwiedzają i w ogóle to dzieci teraz czują ulgę, bo wreszcie rodzice są zadowoleni. No i uwielbiają ciocię Basię i wujka Roberta. Naprawdę. Dobrze się uczą, mają kolegów, interesują się komputerem i wszystko jest naprawdę w porządku. Nie ma żałoby, nie ma straty, nie ma sprawy.
Ten dobrze wyćwiczony styl radzenia sobie z zerwaniem więzi bywa realizowany w późniejszym życiu dorosłym, gdzie dochodzić może właśnie do takiego płynnego, bezbolesnego przechodzenia z jednego związku w drugi. Radzenie sobie ze stratą przez zaprzeczenie przywiązaniu symbolizuje też sposób, w jaki traktujemy przedmioty i miejsca. Tworzenie rzeczy z założenia trwałych jest dziś zupełnie niemodne. Kupujemy coś, o czym z góry wiadomo, że nie przetrwa dłużej niż kilka lat. Ubranie, które nosiliśmy w zeszłym roku bezwzględnie należy zamienić na nowe. Miejsce zamieszkania zmieniamy kilkanaście razy w ciągu życia. W pracy nie zostajemy dłużej niż pięć lat. Bo stagnacja. Komputer na którym piszę te słowa jest całkiem nowy. Za pięć lat wcale nie będzie gorszy niż jest teraz, ale go wyrzucę. Kto miałby trzymać lub kupić starego grata w sytuacji, gdy tak łatwo można kupować nowe? Z jakiegoś tajemniczego powodu to jednak nie nowe laptopy, a stare maszyny do pisania awansują po latach na element wystroju kawiarni. Tworzą nastrój. Sugerują nam, że z jakiegoś powodu to właśnie w tym miejscu dzieją się rzeczy, które wciąż trwają mimo mijania czasu. Mówią nam, że przychodzą tu ludzie zdolni się przywiązywać. A większość z nas lubi przebywać w takich miejscach.
tekst: Paweł Droździak