Z Ewą Wojtyną, psychologiem i lekarzem, rozmawia Renata Mazurowska
Renata:
Początki miłości zawsze są piękne, no ale o końcu związku nie da się niestety tego powiedzieć. Cierpimy, często nawet fizycznie, jest nam źle. Dlaczego?
Ewa:
Nie da się tak po prostu oddzielić psychiki od ciała. Zawsze jedno działa na drugie. A im bardziej nas boli – czy to fizycznie, czy psychicznie – tym silniejszy jest ten wzajemny związek psyche i somy. Jak się nam związek rozpadnie, to myślimy o tym bardzo dużo, wracają do nas wspomnienia, złość, żal, poczucie winy – w głowie się wręcz gotuje. Nie można spać, nie ma się ochoty na jedzenie, codzienne obowiązki są czymś ponad siły… I tak można by wymieniać bardzo długo.
Renata:
Czy za nasze samopoczucie też odpowiedzialna jest chemia? Czy tu właśnie się sprawdza powiedzenie, że miłość jest jak narkotyk?
Ewa:
Ta nieszczęsna chemia jest wszędzie. Może i masz trochę racji z tym miłosnym narkotykiem. Ale tylko troszkę. Kiedy miłość kwitnie, wydziela się w naszym organizmie sporo endorfin – które w naturalny sposób poprawiają nam nastrój. Ale kiedy tych endorfin zaczyna brakować, to wcale nasz organizm nie reaguje objawami abstynencyjnymi – jak w przypadku głodu narkotykowego czy alkoholowego. Pewnie, że brakuje nam tego “miłosnego haju”, ale mechanizm jest jednak inny, niż przy używkach. Za przyczynę podłego samopoczucia uznałabym tu raczej kłębek skołowanych i przykrych myśli. Gdyby tylko o chemię chodziło, to już dawno wymyślono by skuteczny lek na odkochanie się.
Renata:
Im większa miłość tym większy ból, zwłaszcza, jeśli rozchodzimy się nieładnie. Co nam pomoże wrócić do równowagi?
Ewa:
Rozstanie jest olbrzymią stratą. To jak z żałobą. A może nawet trudniej – bo często łatwiej przyjąć czyjąś śmierć, niż czyjeś odrzucenie. Ale podobnie jak w żałobie, potrzebujemy czasu na powrót do równowagi. Najpierw będzie bardzo źle, potem zaczniemy układać sobie życie na nowo. Na pewno pomogą w tym przyjaciele. Poczucie wsparcia jest niezwykle ważne. Dobrze jest też przenieść uwagę z przeszłości na teraźniejszość i po trochu na przyszłość – na siebie, na swoje potrzeby. Często pomaga zajęcie się czymś. Szczególnie czymś, co lubimy, co jest dla nas ważne. Rzucenie się w wir pracy pozwala oderwać się od przykrych myśli. Ale trzeba uważać, żeby z tym nie przesadzić.
Renata:
Jak długo trwa “wracanie do siebie”?
Ewa:
Strasznie trudne pytania zadajesz. Przystosowanie się do zmian to często wiele miesięcy, często i roku jest mało. Im poważniejszy był związek i im bardziej bolesne rozstanie tym dłużej może trwać powrót do równowagi. Zwykle jednak samo przyzwyczajenie się do straty nie trwa dłużej niż rok. Ułożenie sobie życia na nowo może trwać kolejny rok. Nie chciałabym tu podawać takich ścisłych terminów – różnie to bywa. W każdym razie, jeśli czas biegnie, mija rok, dwa, a my ciągle żyjemy przeszłością i nie wychodzi nam nowe życie, to jest to moment, w którym warto poszukać pomocy.
Renata:
A co to w ogóle oznacza, że wracamy “do siebie”?
Ewa:
Ciężko zdefiniować “siebie” w takich okolicznościach. Bo już nie jest się tym samym kimś, kim było się przed wejściem w związek. Partner staje się częścią z nas, a część nas wtapia się w partnera. Kiedy kończy się związek, pojawia się w nas samych wyrwa, którą ciężko zapełnić. Nie pasują już stare sposoby – te sprzed zakochania się. Rozstanie prowadzi więc do tworzenia czegoś nowego. Może to marne pocieszenie, ale można powiedzieć, że pod tym względem rozstanie się daje możliwość własnego rozwoju.
Renata:
To może lepiej nie inwestujmy zbyt wiele z siebie w związek, nie zatracajmy się dla drugiej osoby, bo co nam z siebie zostanie po rozstaniu?
Ewa:
Masz rację, że im więcej zainwestujemy w związek, im bardziej się “zatracimy”, tym większa wyrwa zostaje po rozstaniu się. I trzeba się bardziej napocić, żeby ją zapełnić. Jeżeli w związku mieliśmy więcej swobody, mieliśmy więcej niezależności, to rzeczywiście łatwiej nam będzie poradzić sobie z rozstaniem. Bo nie byliśmy aż tak zaangażowani… Ale dobry związek polega właśnie na zaangażowaniu, na zachowaniu równowagi pomiędzy własną swobodą, a zależnością od partnera. Czyli, jeżeli kończy się taki związek, to zawsze pojawi się bolesna dziura.
Renata:
Niektórzy sądzą, że najlepszym lekarstwem na złamane serce jest nowa miłość, co o tym sądzisz?
Ewa:
Że to ryzykowny sposób – zwłaszcza dla nowego partnera. Zbyt łatwo można wtedy przenieść na niego stare urazy czy oczekiwania z poprzedniego związku. Zbyt łatwo się można odegrać na nowym partnerze. To nie stwarza dobrych warunków dla rozwoju związku. Ale z drugiej strony nowa miłość może zdziałać cuda. Na nowo rosną skrzydła. Trzeba jednak bardzo uważać.
Renata:
A może dajmy sobie czas dla siebie? Na spokojne rozeznanie się w swoich potrzebach? Na zaopiekowanie się sobą?
Ewa:
To jest dobre rozwiązanie. Taki czas pozwoli poukładać sobie wszystko na nowo. Daje szansę, by zamknąć na dobre stary związek. Szansę na wyciągnięcie sensownych wniosków. No i na rozejrzenie się za kimś nowym.
Renata:
Do czego potrzebne nam jest takie doświadczenie bólu rozstań? Czy następnym razem będzie nam łatwiej?
Ewa:
Nie wiem czy będzie łatwiej. Może będziemy trochę rozsądniejsi, może nie popełnimy tych samych błędów. Może znajdziemy dla siebie jakąś nową, fajną drogę życiową. Ten ból po prostu się dzieje. A co z nim zrobimy, jak go wykorzystamy, to już w dużej mierze zależy od nas samych. Oby było to ostatecznie twórcze! Chociaż osobiście wole się zakochiwać niż rozstawać, nawet jeśli miałoby to być dla mnie mniej rozwojowe.
Renata Mazurowska
www.wpelnidnia.pl
http://bliskoniezablisko.pl