Kilka lat temu po seminarium, które prowadziłam dla kobiet z najwyższej półki biznesu, stałyśmy w szatni w oczekiwaniu na swoje okrycia. Kilka pań stało już w swoich futerkach zachwycając się nimi, kiedy szatniarz zdjął z wieszaka skromne paltko. „To chyba nie nasze” wyrwało się jednej z Pań, która stała najbliżej. „Nasze, nasze, a konkretnie moje” –  odpowiedziałam, jako że palto owo należało do mnie.


Wyobrażasz to sobie? Kilka futer dookoła, następne wytworne okrycia zdejmowane z wieszaka – i Ty w lichym paletku?! A może miałaś kiedyś podobną historię? Czy pamiętasz jak się wtedy czułaś, jakie uczucia w Tobie dominowały?

W obronie „pani, której się wyrwało”

Kiedy opowiadam tę historię na szkoleniach, reakcja jest zawsze taka sama: najpierw śmiech, a potem różne niepochlebne  komentarze pod adresem „pani, której się wyrwało”.  Uczestnicy śmieją się, ponieważ odgrywając tę scenkę nie wyglądam na dotkniętą czy upokorzoną, a cała sytuacja jawi się jako zabawne  qui pro quo. Z drugiej strony czują to,  że owa pani popełniła jednak swoiste faux-pa, które nie powinno się zdarzyć, czasem  mówią nawet, że jest „niegrzeczna”, „nietaktowna” i „snobka”. Znam tę panią i wiem, że nie zasługuje na te określenia. Dlatego jej bronię. Cóż, ona po prostu dała głośny wyraz zdziwieniu, stwierdziła pewną nieadekwatność w jakiej pozostawał  jeden element obrazu w stosunku do całości. Jej świat nosi futra, albo bardzo porządne inne okrycia.  Zawsze tak było, no… przynajmniej od pewnego czasu… i… do pewnego czasu, wszak wkroczyłam w niego w niedrogim palcie.  Jeśli nie należy tego z jakiegoś powodu głośno mówić, jeśli wypadałoby  w milczeniu przypatrywać się rozwojowi wypadków, to dlatego, że takim zachowaniem istotnie można zrobić komuś przykrość.

Po co nam rzeczy?

Stworzyliśmy sobie świat, w którym domniemywamy  (świadomie bądź nieświadomie) na podstawie materialnych przedmiotów – o ludzkiej kondycji w szerszym tego słowa znaczeniu. Dokonujemy błyskawicznych określeń, wniosków, a nawet budujemy na ich podstawie swoje przekonania. Pożądamy rzeczy, pragniemy, marzymy o nich. I często nie dla nich samych, ale dla tej otoczki właśnie, dla informacji, jaką ze sobą niosą. Naturalnie dorabiamy do tego pięknie brzmiące teorie, bo kto by się przyznał tak po prostu, że rzeczy podnoszą mu poczucie własnej wartości, że dzięki nim czuje się lepszy, ważniejszy, dostrzegany.

Co nam daje poczucie „poczucie obfitości” ?

Robimy też założenie, że wszyscy myślą podobnie, że jeśli nie mają czegoś, co dla nas samych jest ważne, to widocznie ich na to nie stać. Częściowo założenie to jest prawdziwe, ale tylko częściowo. Albowiem ludzie, którzy mają poczucie własnej wartości, ważne cele w życiu, istotne zadania do spełnienia i dlatego wciąż zajęci są wielkimi sprawami, mają znacznie mniejsze (i inne) zapotrzebowanie na rzeczy.  Ludzie ci również nie oburzą się wykluczeniem ich z jakiejś grupy, tak jak miało to miejsce w opisywanej sytuacji. Nie dotknęło mnie stwierdzenie owej szczerej pani. Nie dotknęło, ponieważ rozumiem samo zjawisko, a ponadto mam już od dawna poczucie własnej wartości,  a także związaną z nim inną cechę – poczucie obfitości.  Od dawna wybieram  to, co jest dla mnie ważne i nie obchodzą mnie sądy innych ludzi.

Nie zawsze tak było, dlatego rozumiem oburzenie niektórych osób. Lat temu dwadzieścia pięć poczułabym się niedobrze w podobnej sytuacji. Mnie również zbyt często zależało wtedy na różnych rzeczach, dowodach podkreślających mój status, a także na otaczaniu się niektórymi z nich ot tak, dla radości płynącej z samego faktu posiadania.

Życie z „poczuciem braku”

Znaczna część ludzi, jeśli nie większość, żyje z poczuciem braku. Koncentrujemy się na tym czego nie mamy, a co jest dostępne; liczymy pieniądze, obawiając się czy starczy nam na te wszystkie „uszczęśliwiacze”, boimy się utraty pracy  tak, jakby to stanowiło faktycznie o naszym przeżyciu. Pogłoski o kryzysie ekonomicznym, zwiększającym się bezrobociu czy niekorzystnych ruchach na giełdzie papierów wartościowych są w stanie wywołać lęk u szerokich grup społecznych.

I jakoś chętniej wierzy się doniesieniom negatywnym, niż tym uspokajającym.   Generalnie wciąż nam jest mało, za mało. Na tej zasadzie działa również biznes, gospodarka i wszelkie planowanie.  Chęć opanowania jak największego obszaru rynku, zdobycia przewagi konkurencyjnej nad innymi, koncentracja na powiększaniu zysku doprowadziła do przymusu rozwoju.  Niemal wszyscy wierzą, że wciąż trzeba się rozwijać, wzrastać, pomnażać to, co się już posiada, a także wykorzystać swoje „pięć minut w życiu”, bo drugi taki okres się nie powtórzy.

Możliwe, że to dlatego ludzie tracą głowę w takich sytuacjach i starają się maksymalnie wzbogacić, co prowadzi czasem do kłopotów z prawem albo do złej sławy.  „Wyścig” przenosi się niestety do szkół. Już tutaj rozpoczyna się konkurencja, rywalizacja i zdobywanie. To chyba za sprawą ekonomii i rozhuśtanego konsumpcjonizmu tak tracimy głowę. To otaczające nas  reklamy sprawiają, że nieświadomie podążamy w ich kierunku, to one wyznaczają nam cele i one powodują, że wciąż czujemy niedosyt posiadania. My Polacy mamy tu dodatkowo skazę historyczną, lata faktycznej deprywacji pewnych dóbr… Czasem znacznie ważniejszych niż przedmioty – wolności, swobody działania, możliwości wyboru. To chyba powoduje, że tak żarliwie oddajemy się dziś niepohamowanemu nadrabianiu tych zaległości na każdym froncie.

Świat ma wszystko, czego potrzebujemy

A przecież świat jest światem obfitości. Ma wszystko to, czego naprawdę potrzebujemy. To, że  dobra nie są w nim równomiernie rozłożone jest wynikiem  złej polityki i złej gospodarki – rabunkowej właśnie, nastawionej na korzyść jednych kosztem drugich. To prosta konsekwencja naszego poczucia braku. Wystarczy coś robić uczciwie, bez pazerności i sytuacja ulegnie zmianie. Nie można mieć w życiu wszystkiego, ale można mieć wszystko, co jest potrzebne do szczęścia.  Rzecz w tym, by wiedzieć co jest nam do tego szczęścia potrzebne. Biegnąc i zdobywając to wszystko, co oferuje nam rynek, nigdy się tego nie dowiemy.  Trzeba się zatrzymać i wnikając w siebie odpowiedzieć sobie na wcale nieproste pytania: Co jest dla mnie najważniejsze? Co daje mi prawdziwą radość? Co chciałabym wnieść swoim życiem do świata?

Jak zdobyć „poczucie obfitości” ?

Namawiałam już w swoich felietonach do budowania poczucia własnej wartości. Jeśli ktoś mnie posłuchał i zaczął nad tym pracować, bardzo szybko dojdzie do wniosku, że w jego świecie rzeczy nastąpi  przewartościowanie, że niektóre z nich stracą swoje znaczenie.  Przekona się również, że jego dobre samopoczucie nie wymaga wielkiego wsparcia przedmiotami, że związane jest raczej z działaniem i relacjami ze sobą samym i innymi ludźmi. Jeśli dołączymy do tego pracę nad poczuciem obfitości, nasze życie będzie spokojniejsze, bardziej bezpieczne i harmonijne. Wymaga to – jak zwykle – świadomej współpracy z podświadomością.

Poczucie obfitości zwane też mentalnością obfitości buduje się poprze ciągłe powtarzanie, że dóbr wystarczy dla wszystkich w miejsce każdej myśli, że czegoś może zabraknąć. Zamiast bać się, że nie będziemy mieli pracy, klientów czy wystarczającej liczby pieniędzy na pewne rzeczy trzeba lubić to, co się robi i zadawać pytanie: „Jak dotrzeć do: klienta, pracodawcy, pieniędzy?”. Trzeba mówić i myśleć w kategoriach obfitości wszelkich dóbr na świecie. Nie nazywać siebie biedną osobą i nie mówić o Polsce jako biednym kraju. Mądrze wykorzystując to, co mamy i rozsądnie gospodarując dobrami naturalnymi, nie rozpowszechniać wiadomości wywołujących lęk o przetrwanie.  Rozpowszechniać raczej pozytywne wzory i zadawać pytanie: Co można jeszcze zrobić, by nie marnotrawić energii, nie niszczyć przyrody?  Ułatwia to znakomicie koncentrowanie się zarówno we własnym życiu jak i życiu społecznym na tych fragmentach, które świadczą o naszym dobrobycie, o tym, że mamy wszystkiego pod dostatkiem. Jeśli nam czegoś brakuje, to umysł człowieka skonstruowany jest tak, by mógł do tego dotrzeć, znaleźć sposób na oszczędzenie, na erzac czy inny wynalazek zapewniający nam to, czego potrzebujemy.   I o tym przede wszystkim trzeba wciąż pamiętać. Pamiętajmy o wielkiej sile programującej języka. Nie mówmy „Nie mam pieniędzy”, „nie mam czasu”. Jest tyle innych ekspresji wyrażających nasze odczucia… A wreszcie komu potrzebne są wyznania tego rodzaju? Szanujmy siebie i swoją prace, nie bójmy się jej godziwie wyceniać i z wdzięcznością przyjmujmy za nią wynagrodzenie. Mówmy „pieniądze” –  nie „pieniążki” i nie tłumaczmy się dlaczego oczekujemy za naszą pracę wynagrodzenia. Jednakże dzielmy się swoimi pieniędzmi z tymi, którzy z jakichś powodów naszej pomocy potrzebują.  Jałmużna, wspieranie organizacji charytatywnych czy dzielenie się z biednymi to elementy wzmacniające nasze poczucie obfitości. Nie bądźmy naiwni – czym innym jest nasze dobrowolne wsparcie, a czym innym żerowanie na nas. I jeszcze jedną rzecz trzeba robić stale i systematycznie, by czuć spokój, jaki daje poczucie obfitości – oszczędzać. Specjaliści od finansów twierdzą, że powinno to być 10 procent wszystkiego, co zarabiamy. Myślę jednak, że może to być dowolna suma czy procent, byleby był stały.

Mam:….

I ostatnia prosta, ale mająca niezwykłą moc rada:  Zachęcam do stworzenia sobie listy dziękczynnej zaczynającej się od słowa „mam” i dwukropka. Na te listę proszę wpisywać wszelkie dobra, które się posiada, tak materialne jak emocjonalne, tak własne jak i te, do których ma się dostęp. Zapewniam, to będzie długa lista. A robiąc ją postarajmy się wyzwalać w sobie wdzięczność za to, że mamy tak wiele. Wdzięczność dla losu, Boga, wszechświata ale także dla różnych ludzi, za sprawą których pewne rzeczy w naszym życiu stają się możliwe.

Iwona Majewska – Opiełka
psycholog, założycielka Akademii Skutecznego Działania,
trenerka liderów, tłumaczka,
autorka wielu książek, min.: „Czas kobiet”, „Droga do siebie”
prowadzi blog: www.majewska-opielka.pl

17 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.