Nowa, zaskakująca opowieść Stephena Kinga, której akcja rozgrywa się w miasteczku Castle Rock – najbardziej depresyjnym miejscu na planecie.
Tekst: Sylwia Skorstad
Pewnego dnia Scott Carey odkrywa, że jego ciało przestało przestrzegać praw fizyki. W niewytłumaczalny sposób staje się coraz lżejsze, chociaż dla postronnego obserwatora sylwetka Scotta pozostaje niezmienna. Co jeszcze dziwniejsze, wszystko, czego Scott dotyka, traci wagę. I choć mężczyzna codziennie traci 4-5% swojej masy, wciąż wygląda na otyłego wielbiciela tłustych hamburgerów.
Carey dzieli się swoim problemem tylko z nielicznymi przyjaciółmi, w tym z emerytowanym lekarzem. Nikt nie potrafi wyjaśnić fenomenu jego znikającej wagi, ale każdy zdaje sobie sprawę, że jeśli Scott będzie codziennie tracił pół kilo, to w końcu… No właśnie, co się wtedy stanie?
Castle Rock, czyli masłem na dół
Wykreowane przez Stephena Kinga miasteczko Castle Rock to miejsce, w jakim nikt nie musi wyliczać, na który dzień stycznia przypadnie w danym roku Blue Monday. Najbardziej depresyjny dzień roku przypada na każdy dzień tygodnia przez 12 miesięcy. To, co może pójść źle, idzie źle – kanapki zawsze upadają masłem na dół, czarne koty tylko czekają za rogiem, aż ktoś wyjdzie z domu, a grabie zawsze leżą w taki sposób, by trafić ofiarę idealnie w środek czoła, gdy w nie wdepnie. A wdepnie na pewno.
Co gorsza, w Castle Rock z ludzi wychodzą ich najgorsze instynkty, tak jakby aura miasteczka potrafiła je wzmacniać. Umiarkowany seksizm szybko zamienia się w pogardę dla kobiet, sceptycyzm wobec osób o odmiennej orientacji w homofobię, przelotna myśl samobójcza w plan, a zazdrość w zbrodnię. W Castle Rock rzadko co kończy się dobrze. Jednak od czasu do czasu zachodzi wyjątek od reguły. Tak jest z historią Scotta Careya. Czy jest ona przygrywką Kinga przed jakąś grubszą aferą?
Zanim łazienkowa waga głównego bohatera zatrzyma się na zerze, postara się on naprawić świat. Nie ten wielki, okrągły i niebieski, ale ten wokół siebie. Żeby to zrobić, będzie musiał wygrać doroczny Bieg Indyka, chociaż od lat nie przetruchtał choćby jednej czwartej wymaganego dystansu.
Gdy mnie zabraknie
Można się zastanawiać, czemu w „Uniesieniu” King powraca do motywu, któremu poświęcił już powieść „Chudszy”? Gwałtowna i trudna do powstrzymania utrata wagi to oznaka poważnej choroby i jednocześnie niemożliwe do przeoczenia, wręcz boleśnie widoczne przypomnienie, iż jesteśmy śmiertelni. To znikanie, kawałek po kawałku.
Warto zauważyć, że Scotta nie przeraża jego stan. W przeciwieństwie do Billy’ego Hallecka nie wpada w panikę, pozostaje zaskakująco spokojny. Fizycznie czuje się lepiej niż kiedykolwiek. Jego jedyną troską staje się zostawienie najbliższego otoczenia w stanie lepszym niż go został. Carey upatruje w swoim rychłym zniknięciu czegoś pozytywnego, choć nie werbalizuje, czego dokładnie.
Czy Stephen King chce w ten sposób coś przekazać swojemu Wiernemu Czytelnikowi? A może tylko jest już w tym wieku, kiedy przestaje się przed samym sobą ukrywać, że All man must die? Czas pokaże.