O imprezach i odchudzaniu, o ciele, seksie, ciąży, o depresji i o autoironii. O tym, z czym mamy problemy kobiecy stand-up mówi wprost, wszem i wobec.
Tekst: Joanna Zaguła
Nie będę udawać, że kobiety na scenie stad-upowej są rzadkimi gośćmi. Zupełnie tak nie jest. Są na niej obecne, jeśli nie od samych początków, to na pewno od lat 50. Nie chcę więc odkrywać Ameryki, pokazując wam ich działalność. Widząc wyniki wyszukiwania dla hasła „stand-up” w mojej polskiej wersji wyszukiwarki Google, orientuję się jednak, że na polskiej scenie królują faceci. Fajnych dziewczyn, stand-up’erek jest też sporo, ale i tak podrzucam wam garść zagranicznych inspiracji. Może dzięki temu któraś z was też stanie za mikrofonem i zrobi się ich jeszcze więcej.
Poza tym kobiecy stand-up jest dla mnie ważny jeszcze z innego powodu. Wydaje mi się, że tematy poruszane przez dziewczyny są naprawdę ważne i nie należą do najłatwiejszych. To, że są one tak otwarcie i w dowcipny sposób poruszane w przestrzeni publicznej, działa na mnie kojąco. Mniej wstydzę się swoich problemów i zaczynam mieć nadzieję, że takie występy zmieniają nie tylko mój humor, ale podejście tak zwanej opinii publicznej do kobiet.
Jeśli widzieliście serial „Wspaniała pani Maisel”, możecie sobie wyobrazić, w jakich czasach zaczynała Joan Rivers, późniejsza królowa stand-upu. Za miejsce odpowiednie dla kobiet uznawana była raczej kuchnia niż klubowa scena, a o „problemach w sypialni” nie mówiło się głośno. Ona jednak mówiła. I o seksie, o tym, że jest niezamężna i jak jest przez to oceniana przez własną rodzinę. Nie była wówczas ani jedyną, ani nawet najbardziej kontrowersyjną postacią sceny komediowej, ale to ją zapamiętamy na lata jako najbardziej charakterystyczną. Elegancko ubraną, ale przetykającą zdania przekleństwami, do bólu szczerą i czasem – co nam się nie podoba – najzwyczajniej w świecie niesprawiedliwą i okrutną, na przykład, gdy śmiała się z wagi innych kobiet. Jednak nie da się zaprzeczyć, że z odwagą torowała drogę młodszym koleżankom.
Dziś jedną z najbardziej znanych kobiet w branży jest Amy Schumer. To gwiazda, która nie występuje już w zadymionych klubach, ale nagrywa swoje występy dla Netflixa i gra w hollywoodzkich produkcjach filmowych. Nie jest to jednak kolejna idealna celebrytka. Amy zachowuje się jak typowa „dziewczyna z sąsiedztwa”. Nie jest onieśmielająco piękna, bywa wulgarna i nie stwarza dystansu. W swoich monologach – jak wiele współczesnych stand-up’erek – mówi bardzo otwarcie o seksie. O tym, że go lubi i potrzebuje, ale też o tym, że nie zawsze jest dobry. Nie ukrywa swojej „niehollywoodzkiej” figury i nie ma zamiaru za nią przepraszać. W ostatnim roku zaś mówiła wiele o ciąży (bo sama spodziewała się dziecka) i o tym, że nie jest to stan ani lekki, ani przyjemny.
Jenny Slate jest w swoich monologach dużo bardziej subtelna. Sprawia wrażenie nieco zakłopotanej, jest delikatna i trochę jakby zażenowana. Mnie jej poczucie humoru podoba się dużo bardziej. Mimo iż czasami jej występy wcale nie są śmieszne. Czasem to po prostu opowieść o jakimś ważnym wydarzeniu z życia. Bez zbędnego koloryzowania i dowcipkowania, ale przedstawiona uroczo i dowcipnie.
Bardzo ważnym głosem w kobiecym stand-upie jest Australijka, Hannah Gadsby. Jej występy często koncentrowały się na problemach z tożsamością seksualną, relacjach z ciałem i zdrowiu psychicznym. Postawa tej performerki, jak i wielu innych jej podobnych, zbudowana została na autoironii. I właśnie przez to jest tak śmieszna. Jednak, widząc, że nie jest to dla niej zdrowe, Hannah postanowiła zakończyć karierę opowiadania o sobie, odsłaniania i ośmieszania swoich problemów. Paradoksalnie jednak ten poziom szczerości sprawił, że chcemy słuchać jej jeszcze więcej.
O swojej orientacji seksualnej dużo mówi także Kanandyjka, Mae Martin. Jej sposób występowania jest dużo lżejszy. Otwarcie mówi o reakcjach ludzi na swoją osobę, na jej wygląd, zachowanie, na to, że woli spotykać się z dziewczynami. Nawet najbardziej tolerancyjni widzowie mogą się od niej wiele nauczyć. A poza tym jest po prostu przeuroczą, bardzo zabawną młodą dziewczyną, która układa (i śpiewa!) piosenki o tym, że nie dostała w pracy tortu na urodziny. Polecam z całego serca.