Dziewczyna na siłowni? Nie ma w tym nic dziwnego! Anna Maria Bugaj zajmuje się neurobiologią i bioinformatyką, obecnie pracuje w laboratorium neurobiologii molekularnej. Po godzinach pisze bloga „Strongest Nerd at The Gym”. Jest pasjonatką siłowni i popularyzatorką naukowej wiedzy o sportach siłowych.
Rozmawiała: Sylwia Skorstad
Zdjęcia: Archiwum prywatne
Jak to się stało, że zostałaś amatorką sportów siłowych? W Polsce przez dziesięciolecia potarzano przecież, że siłownia nie jest dla kobiet i ma się od tego, brzydkie, nie pasujące kobiecie mięśnie.
O tak, niektórzy nadal mają z tym problem, jednak od urodzenia byłam odporna na wszelkie stereotypy. Straszono mnie „wielkimi mięśniami”, ale ja właśnie takich chciałam. Pamiętam, że był też taki okres, lata 80. i początki 90., gdy powtarzano, że siłownia to sport dla ludzi niezbyt lotnych umysłowo, przygłupich, tępych. Nazwa mojego bloga brzmi Strongest Nerd at The Gym (polska wersja miała brzmieć „Najsilniejsza Kujonka Na Siłce”, ale zdecydowałam się na angielską ze względu na bliższe mi słowo „nerd”). W dużej mierze odnosi się ona właśnie do tej pozornej opozycji siła-inteligencja. Znasz pewno taki syndrom dziewczynki, która jest śliczna i to staje się jej klątwą, bo wszyscy skupiają się na jej urodzie? Moją klątwą była inteligencja – byłam wybitnie zdolnym dzieckiem, do tego wątłym i chorowitym, wakacje spędzałam w sanatoriach, nosiłam okulary i nie byłam za bardzo lubiana przez rówieśników. Chciałam być kimś więcej niż nerdem, marzyłam o zostaniu komandoską albo bokserem.
Chciałaś być jak Rocky Balboa?
Pewnie! Albo jak Rambo. Mimo słabego stanu zdrowia, byłam bardzo ruchliwym dzieckiem. Owszem, mogłam godzinami czytać książki, czy rozwiązywać zadania matematyczne, ale również dużo czasu spędzałam w ruchu, biegałam, uprawiałam hatha jogę. Mój dziadek pasjonował się tym rodzajem ćwiczeń i bardzo dużo mnie nauczył. W dzieciństwie i okresie dorastania poświęcałam na sesje jogi godzinę dziennie, zwykle wieczorem. Miałam specjalny notes, w którym zapisywałam swoje postępy w trudniejszych asanach i rozciąganiu. Zawsze bardzo lubiłam wysiłek fizyczny, ale nie znosiłam gier zespołowych i tego typu aktywności, lubiłam być sama. Siłownia to idealny sport dla introwertyków.
Czym zajmujesz się zawodowo i w jaki sposób wpływa to na twoją aktywność fizyczną?
Większość mojego życia zawodowego spędziłam samodzielnie organizując sobie czas pracy, co pozwalało mi na poranne treningi, bo pracowałam zdalnie, przy komputerze. Od niedawna zaczęłam pracować w laboratorium biologii molekularnej przy szpitalu uniwersyteckim i, ku mojemu zdziwieniu, bardzo dobrze trenuje mi się po 7,5 godzinach pracy. Dodatkowo, ponieważ obecnie, oprócz pracy przy komputerze, czy mikroskopie, pracuję w „mokrym” labie, nie siedzę tak dużo, jak kiedyś. Bez wysiłku robię zalecane przez WHO 10 tysięcy kroków dziennie, co poświadcza mój fitnesstracker. Czas wolny, jeśli tylko pogoda na to pozwala, spędzam na chodzeniu po górach lub po prostu na długich spacerach po okolicy. Na szczęście, tu, gdzie mieszkam, jest dużo zielonej przestrzeni.
Co mówisz koleżankom, które kwitują twoje zainteresowania stwierdzeniem, że sport, a już w ogóle siłownia, to nie dla nich?
Rozumiem ludzi, którzy nie lubią siłowni. Dla wielu osób to jest zwyczajnie nudne. Jeśli ktoś nie lubi wysiłku beztlenowego, nie pokocha tego sportu. Sporty wytrzymałościowe są chyba łatwiejsze do pokochania… Ja z biegania uznaję tylko sprinty, nie znoszę długich dystansów, bo ten rodzaj zmęczenia jest dla mnie nieprzyjemny. Natomiast wysiłek beztlenowy daje ogromne korzyści zdrowotne, jakich nie zapewnia wysiłek tlenowy, chociażby przyspieszenie metabolizmu, zwiększenie wrażliwości komórek na insulinę, zwiększenie masy mięśniowej i, co za tym idzie, kostnej. To są takie długofalowe korzyści, których skutki odczujemy na starość, bo pomogą nam uniknąć cukrzycy typu II, osteoporozy, chorób naczyniowych. Dlatego zawsze staram się te korzyści przedstawiać, ale nikogo nie namawiam. To jest sport na lata, nie na sezonowy zryw przed plażą, trzeba to naprawdę lubić.
Czy masz radę dla tych, którzy mają ochotę zacząć chodzić na siłownię, ale trudno jest im się zebrać?
Pomyślcie o korzyściach zdrowotnych, o tym, że to inwestycja, która na 100% się zwróci. Pierwsze zyski pojawią się już po około trzech miesiącach regularnych, sensownie rozplanowanych treningów. Poprawi się jakość waszego ciała, stanie się ono bardziej jędrne, będziecie ogólnie lepiej się czuć, mieć więcej energii, wasz tryb życia bardziej się ureguluje, będziecie lepiej się wysypiać. Naprawdę warto! Zacznijcie małymi kroczkami. To jeden ze sportów, gdzie właśnie bardzo stopniowe zwiększanie ciężaru i stopnia trudności jest najlepszą taktyką, nie musicie od razu podnosić 100 kilogramów. Jest to też sport bardzo nisko kontuzjogenny – jeśli będziecie wykonywać ćwiczenia prawidłowo technicznie, nie ma ryzyka uszkodzenia kolan, czy kręgosłupa. Oczywiście, istnieją przeciwwskazania do wykonywania niektórych ćwiczeń i, jeśli podejrzewacie, że może to was dotyczyć, najpierw skonsultujcie się z lekarzem ortopedą. Siłownia to także dobra okazja do lepszego poznania własnego ciała, nabycia kontroli ruchów, lepszej koordynacji i wyrobienia sobie nawyków prawidłowego poruszania się – wyprostowanej sylwetki, przykucania, zamiast pochylania się itd.
Jakie błędy kobiety popełniają najczęściej na siłowni?
Rozumiem, że mówimy o kobietach w Polsce? W Norwegii, gdzie od kilku lat mieszkam, kobiety stanowią większość bywalców siłowni i są w tym naprawdę dobre. Mężczyźni preferują raczej sporty wytrzymałościowe (to dane statystyczne, przyznam, że mnie samą zdziwiły). W Polsce kobiety, po pierwsze, za bardzo boją się rozrostu mięśni, po drugie, zbyt dużą wagę przywiązują do wyglądu. Oczywiście, że trening siłowy bardzo korzystnie wpływa na sylwetkę, jednak, podczas treningu, nie jest ważny makijaż i strój, tylko odpowiednia technika i dobór ciężaru. Bardzo często widzę kobiety trenujące ze zdecydowanie za małym obciążeniem, wykonujące za dużo powtórzeń i nieprawidłowo technicznie. To strata czasu i może bardzo zniechęcać do kontynuacji, bo taki „trening” nie daje efektów.
Na swoim blogu przekonujesz, by nie zmieniać trybu życia na zdrowy tylko pod wpływem presji społecznej (np. chcę wyglądać ładnie w bikini), bo to nie przyniesie długofalowych skutków. Możesz wyjaśnić, na czym zatem budować motywację?
To bardzo trudne pytanie, bo każdy ma inny system wartości i co innego go motywuje. U mnie wyjściowa była potrzeba ruchu i specyficzne preferencje, co do tego, jaki to ma być rodzaj wysiłku. Ja po prostu muszę zrobić te trzy treningi w tygodniu, inaczej mnie roznosi. Robię to, żeby dobrze spać, dobrze się czuć, muszę się w ten konkretny sposób zmęczyć. Kiedy nie czuję się na siłach, odpuszczam, nie zmuszam się nigdy, bo wiem, że to bez sensu, organizm potrzebuje czasami odpoczynku. Wiem jednak, że wiele osób potrzebuje motywacji, inaczej odpuszczałoby co drugi trening. Jeśli ktoś posiada ducha sportowego, lubi wyzwania, może budować motywację na osiągach, wyznaczać sobie cele siłowe, kolejne progi obciążenia. Na pewno ważne, żeby, jakikolwiek cel sobie ktoś wyznaczy, ten cel był dla niego osiągalny. To może być utrata paru kilo, czy centymetrów, poprawa sylwetki, jak najbardziej, ale wyznaczajmy te cele rozsądnie. Nie oczekujmy, że po miesiącu nasz wygląd zmieni się diametralnie, chociaż, po pierwszych trzech miesiącach, ta zmiana naprawdę bywa spektakularna. To tzw. efekt nowicjusza, pierwsze tygodnie treningu tak działają, bo organizm dostaje zupełnie nowe bodźce i musi się do nich przystosować.
Co sadzisz o dietach? Czy te popularne diety z kolorowych magazynów to dobry pomysł dla kogoś, kto chce żyć zdrowiej?
Nie lubię słowa „dieta”, kojarzy mi się ono z głodówkami i niezdrowym podejściem do odżywiania. Oczywiście, samo słowo oznacza, po prostu „sposób odżywiania się”, ale zwykle pojawia się ono jednak w kontekstach dość drastycznych. Diety z magazynów w 99% są po prostu głupie. Ich celem jest szybka utrata kilogramów. Jeśli ktoś chce zrzucić szybko kilka kilo, nie ma znaczenia, czy będzie jadł jedynie banany, czy same tłuszcze, czy może tylko białko – dopóki bilans energetyczny będzie ujemny, wskazówka na wadze będzie spadała. Problemem takiego podejścia jest, po pierwsze, szybki powrót, a nawet nadwyżka wagi – to mechanizm fizjologiczny, który po okresie restrykcji, zmusza nas do powrotnego zmagazynowania zasobów energii. Istnieje wiele badań naukowych opisujących go. Po drugie, nie zawsze utrata wagi jest równoznaczna z poprawą sylwetki, tudzież jakości ciała, można skończyć jako tzw. skinny fat – osoba wizualnie chuda, ale posiadająca duży procent tkanki tłuszczowej, co nigdy nie jest zdrowe, nawet, przy niskiej wadze. Diety z magazynów nie są zdrowe, nie mają takie być, mają odchudzać i to robią, często powodując dla zdrowia bardzo poważne konsekwencje. Natomiast sposób odżywiania amatorów sportów siłowych, to dieta zbilansowana, o nieco zwiększonej podaży białka, oparta o wieloletnie badania naukowe, wspierająca zdrowy styl życia, to solidna porcja rzetelnej wiedzy.
Z tego, co mówisz, wynika, że amatorzy siłowni to często ludzie, którzy posiadają szeroką wiedzę na temat ludzkiego ciała i sporo moglibyśmy się od nich nauczyć.
Bardzo cieszy mnie, że przez ostatnie 20 lat wiedza o fizjologii człowieka tak bardzo się rozwinęła i że wielu sportowców jest jednocześnie naukowcami. Obala to mit o tępym osiłku machającym hantlami. Obecnie wielu pasjonatów sportów siłowych to jednocześnie świetnie wykształceni ludzie, nierzadko z tytułem doktora, odnoszący sukcesy w sporcie i jednocześnie pogłębiający wiedzę w temacie fizjologii, jak choćby dr Layne Norton, czy dr Damian Parol, który na polskich łamach propaguje zdrowe odżywianie i obala mity dietetyczne.