Nowa płyta Igo „12” to opowieść o ludzkiej wielowymiarowości. Jest tam miejsce na zmagania z własnymi demonami, podnoszenie się z kolan i kroczeniu przez życie z podniesioną głową. Jest przestrzeń na miłość, marzenia i to, co w codzienności dobre.
Tekst: Julia Staręga
Igo dał się poznać publiczności jako charyzmatyczny i energiczny wokalista rockowej formacji Clock Machine, z którą nagrał dwa albumy oraz połowa elektronicznego duetu Bass Astral x Igo. Trzykrotnie współtworzył Orkiestrę Męskiego Grania. Po raz pierwszy w 2019 roku wstąpił w szeregi Orkiestry razem z Katarzyną Nosowską, Krzysztofem Zalewskim i Organkiem, następnie w 2020, gdy rozgłośnie radiowe podbijał hit „Świt” oraz trzy lata później, prezentując wraz z Mrozem i Vito Bambino swoje muzyczne supermoce.
14 marca ukazał się jego drugi solowy album zatytułowany „12” promowany przez single „Wiatr” i „Zostań”. Płyta składa się nie z 12, jak mógłby sugerować tytuł, a z 18 utworów napisanych w całości w języku polskim. To miłe zaskoczenie, zważywszy na to, że debiutancki materiał artysty „IGO” zawierał głównie piosenki po angielsku. „Polski to mój język, w którym myślę i odczuwam. Za angielskim łatwiej się było schować. Tak jak łatwiej jest się ukryć trochę, jak twórczość i odpowiedzialność za nią rozkłada się na cały zespół czy projekt. Już samo wyjście z cienia zespołu nie było dla mnie łatwe. Nie jestem nadmiernie ekstrawertyczną osobą. Potrzebowałem chyba przy pierwszym razie tego wentyla bezpieczeństwa w postaci obcego języka” – wspomina Igo. Krążek powstał we współpracy z producentami Jakubem Jaworskim, Jakubem Galińskim i Bartoszem Dziedzicem.
Na płycie pojawiło się dwanaście piosenek głównych, w tym dwie współtworzone z gośćmi: Krzysztofem Zalewskim („Niebezpieczny człowiek”) i Odet („Saute”), trzy instrumentalne interludia i trzy bonusowe tracki wydzielone jako „Geneza”. „12” kipi zarówno od numerów tanecznych, opartych na linii mięsistego basu i synthowych bitów, jak i tych refleksyjnych, nieco spokojniejszych. To wyjątkowo udany i spójny materiał, który ma wszystko, co potrzebne: chwytliwe melodie i błyskotliwe, wielowątkowe, miejscami dosadne, i szorstkie teksty. Igo rozbija w nich na czynniki pierwsze buzujące w nim i w nas samych, rozmaite emocje: „Każdy ma swoje dobre i gorsze strony, życie składa się z dobrych i złych emocji, i ja się żadnych z nich już nie boję|” – mówi. Można więc domniemywać, że to najszczerszy i najbardziej osobisty krążek w dotychczasowej dyskografii muzyka.
Artysta mówi wprost: „Piszę o tym, że kocham i że pożądam. O tym, że tęsknię albo jestem zły. O tym, że czasem przegrywam, albo jestem blisko dna i o tym, że wstaję i idę dalej. Taki jestem, czasem stabilny, czasem różny i nie okłamujmy się, że istnieją ludzie, który naprawdę są zawsze tylko romantycznie nieszczęśliwie zakochani i dlatego piszą tylko smutne piosenki o miłości. Nie ma ludzi jednowymiarowych i ja nie chcę udawać, że taki jestem”.
Uderz pięścią w stół, a Igo zaśpiewa
Album otwiera nastrojowa kompozycja na pianino „Impresja 1”, po której następuje miękkie wejście w „Pięścią w stół”. Niosą go mocny elektro bit i gitarowa melodia, którą mimowolnie nuci się pod nosem. Na uwagę zasługuje hymniczny refren „Pięścią w stół, dama król i tak do białego rana/Sam bym mógł cofnąć parę słów, ale muszę się wygadać”. Zaczyna się dość niepozornie, a w połowie zaskakuje ferią tanecznych dźwięków, które eksplodują z głośników. Podobnie jest zresztą w „Zostań”, gdy dosadny, nieco chrapliwy wokal Igo dodaje charakteru gitarowej, miarowo rozwijającej się melodii czy w „Tornadzie”. Otwierająca partia basowa jest znakomita. To piosenki skrojone na miarę przebojów znanych i lubianych. Do tego grona zalicza się też „Niebezpieczny człowiek” z udziałem Krzysztofa Zalewskiego. Obaj postawili na znane chwyty wokalne i muzyczne, które sprawdzają się świetnie i dobrze wpasowałyby się w projekt pod szyldem „Męskie Granie Orkiestra”.
Czemu znów ze sobą się tak kłócisz?
„Impresja 2” wprowadza słuchaczy w „Cud” – refleksyjną balladę o zakochaniu, lęku i ugłaskiwaniem wewnętrznego smutku. Szczerze i dosadnie dzieli się emocjami: „Czasem myślę, że ja mam wrodzony smutek i dlatego pewnie boję się porzuceń, to dlatego czasem tracę grunt/Czemu znowu sam ze sobą się tak kłócę? Tata mówił, że ja mam wrodzony smutek, to dlatego pewnie czekam na cud”. W „Bruce” pięknie śpiewa o miłości uzależniającej jak narkotyk, a w „C’est la vie” przypomina o konieczności odpuszczania i korzystania z uśmiechem z tego, co przynosi życie – „Szkoda tu słów, już czeka wóz, lepszego czasu nie będzie” można powtarzać jak mantrę. Równie przyjemnie jest w „Mumii”, kompozycji przestrzennej, okraszonej ujmującymi smyczkami w wykonaniu Magdaleny Laskowskiej.
Daj się miło zaskoczyć
Na „12” nie ma ani jednego słabego utworu, co można traktować jako obiecujący wskaźnik, jeśli chodzi o ocenę płyty. Wszystko harmonijnie współbrzmi, na wielobarwnej muzycznej palecie zaczynając, a tekstach ujmujących swoją głębią kończąc. Choć Igo opisuje stany, których każdy z nas doświadczył przynajmniej kilkukrotnie, nie robi tego w sztampowy sposób. Każda z piosenek to osobna historia zakończona refleksyjną puentą. Czasem – jak w „Bajce” – Igo przeklnie i poflirtuje ze śpiewaniem-rapowaniem, podbijając wydźwięk poszczególnych fraz. Częściej jednak śpiewa pełnym głosem, wydobywając dźwięki z głębi serca, które płyną do świata rozjaśnianego blaskiem optymizmu.