Zbiór opowiadań, którego podobno nie należy zabierać ze sobą w podróż samolotem, ale w rzeczywistości właśnie wtedy ma się z niego największą frajdę.
Tekst: Sylwia Skorstad
Kto lubi latać samolotem, ręka w górę. Uściślijmy, że w pytaniu chodzi o sam proces pokonywania odległości, a nie docieranie na miejsce wymarzonych wakacji. Domyślam się, że lasu rąk nie widać. Większości z nas, jakbyśmy nie byli obeznani ze statystykami bezpieczeństwa podróży, ciało mówi wyraźnie, iż przebywanie na wysokości 10 km jest czymś nienormalnym. Im więcej turbulencji, tym wyraźniej słyszymy ten głos dobiegający gdzieś z okolic trzewi.
We wstępie do podniebnej antologii Stephen King pisze, że istnieją tylko dwie grupy ludzi znajdujących przyjemność w lataniu: piloci oraz entuzjaści aeronautyki.
„Dla reszty z nas podróż samolotem pasażerskim jest doświadczeniem równie urokliwym i ekscytującym jak badanie przez odbyt” – twierdzi pisarz. „Współczesne lotniska to zazwyczaj zatłoczone zoo, w których cierpliwość i uprzejmość wystawiane są na najcięższą próbę. Jedne loty się opóźniają, inne zostają odwołane, bagaże są przerzucane z miejsca na miejsce jak worki grochu i często nie docierają do celu razem z właścicielami, którzy rozpaczliwie potrzebują czystych koszul czy choćby jednego kompletu świeżej bielizny.”
„17 podniebnych koszmarów” jest antologią opowiadań przypominających o tym, co może pójść nie tak podczas lotu.
Proszę zapiąć pasy
Bev Vincent i Stephen King wybrali historie napisane w różnym czasie i okolicznościach. Najstarsze opublikowano po raz pierwszy w roku 1899, część powstała po II wojnie światowej inspirowana przeżyciami pilotów wojskowych, zaś dwa stworzono specjalnie na potrzeby zbioru. Do tej ostatniej grupy należą nowela samego Kinga „Specjalista od turbulencji” oraz Joe’go Hilla „Jesteście wolni” – na marginesie najlepsze pozycje całego zbioru.
Nie każda z zaprezentowanych opowieści wciąż ma moc przerażania, te napisane dawniej budzą raczej ciekawość i przypominają, w jak odmiennych od dzisiejszych warunków podróżowali podniebni pasażerowie jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Intrygująco jest spojrzeć wstecz i zastanowić nad tym, co niegdyś poruszało wyobraźnię tych, którzy odważyli się wsiąść do samolotu.
Spokojnie, to tylko awaria
W posłowiu „17 podniebnych koszmarów” Bev Vincent prosi czytelników, aby przesyłali autorom zdjęcia tych odważnych, którzy zdecydowali się na czytanie antologii na lotnisku lub w samolocie. Jego zdaniem zbiór to dobra lektura do pociągu lub autobusu, ale na pewno nie na wycieczkę w przestworza.
Podjęłam wyzwanie i zabrałam antologię o podniebnych katastrofach w podróż samolotem. I wiecie co? Nie było źle! Znam Stephena Kinga już na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie zrobiłby żadnemu czytelnikowi poważnej krzywdy. O czym strasznym nie pisze, zawsze znajduje te elementy relacji międzyludzkich lub takie cechy charakteru bohaterów, iż robi nam się cieplej na sercu. Joe Hill robi to nawet jeszcze lepiej, umie sprawić, że w głębi ducha uśmiechamy się tkliwie do nadchodzącej apokalipsy. Zatem spokojnie – po lekturze „17 podniebnych koszmarów” wylądujecie miękko na ziemi.
„17 podniebnych koszmarów”, Stephen King, Bev Vincent, Wydawnictwo Prószyński i S-ka