Kajaki to mój ulubiony sposób spędzania urlopu. Od piętnastu lat, już w okrezie zimowym, zaczynamy przygotowania. Najbardziej zależy nam na odpowiednim wyborze trasy. A jest nam coraz trudniej bo pięknych, odludnych miejsc jest coraz mniej, a nas nie bawią spływy, gdzie na rzece spotykamy więcej ludzi niż na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Dodatkowym warunkiem jest to, żeby dzikiego odcinka rzeki „wystarczyło” nam na jakies 10 dni spokojnego płynięcia. Przepłynęliśmy wiele rzek (niektóre były tak urokliwe że nawet kilkakrotnie) np. Czarną Hańczę, Drawę, Drwęcę, Brdę, Gwdę, Wdę, Pilawę i Rurzycę, Szlak Kajki, Radew, Obrę; a w ubiegłym roku wybraliśmy się na Litwę. Wszystkie były piękne i ładowały nam „akumulatory” na następny rok.
Wiele osób dziwi się, że lubimy w ten sposób spędzać czas. Nie moga pojąć co może być przyjemnego w całodziennym wiosłowaniu, rozkładaniu obozowiska, gotowaniu na butli i spaniu w namiocie. Uwierzcie mi – może!
Wyobraźcie sobie…
Budzi was krzyk żurawia albo skowronek, a nie ohydny budzik. Przeciągacie się leniwie, rozsuwacie suwak namiotu i zamiast przydomowego parkingu widzicie las, jezioro i słońce.
Potem biegusiem do jeziora i zamiast prysznica, pływanie bez chloru, bez karnetu i bez limitu. Jak już nam się znudzi, wracamy i robimy śniadanko na trawie, pijemy kawkę i zaczynamy pakowanie. Cały nasz dobytek ląduje w kajakach.
Odbijamy od brzegu, wyciągamy mapy (tak, tak – na wodzie też można zabłądzić) i zaczynamy wiosłować. Najpierw mamy wrażenie, że za chwilkę odpadną nam ręce, ale po paru minutach zapominamy o wiosłowaniu tak jak nie myśli się o przebieraniu nogami podczas chodzenia. Płyniemy, oglądamy rybki, podwodne roślinki i piękne widoczki.
Płyniemy zawsze blisko siebie (gdyby któreś z nas potrzebowało pomocy – jakaś mała wywrotka lub przeprawa przez przewrócone drzewa zatopione w nurcie rzeki itp.). Możemy więc też rozmawiać, śmiać się lub zorganizować pływający bar (kanapkowy lub słodyczowy) pod wiosełkiem.
W pewnym momencie ktoś mówi: „zobaczcie na prawym brzegu”. Widzimy śliczna polankę i już wiemy, że tam spędzimy wieczór i noc. Zatrzymujemy się.
Przez pierwsze kilka chwil znowu uczymy się chodzić na lekko zdrętwiałych nogach. Wyciągamy nasz dobytek, część z nas rozstawia namioty, a reszta już zajmuje się obiado-kolacją. Jeśli można – rozpalamy ognisko, ucztujemy, żartujemy, pływamy w świetle księżyca.
Jak mamy już dość – wskakujemy do śpiwora i zaręczam wam, że nikt nie ma kłopotów z zaśnięciem. Jeszcze teraz, jak to piszę, sama buzia mi się śmieje na wspomnienia z lata
Pomyślcie, może warto spróbować……hmmmm NA PEWNO WARTO SPRÓBOWAĆ :)
tekst: Republikanka Bożka