Już samo upublicznienie decyzji o zmianie płci to spore wyzwanie. A transseksualnych sportowców czeka jeszcze debata, w jakiej kategorii mają startować, która może przerwać ich karierę.

Tekst: Joanna Zaguła

Nawet wśród osób o liberalnych poglądach, które dalekie są dyskryminowania osób transseksualnych, kontrowersje wywołują ich starty w zawodach sportowych. Szczególnie kobiety transseksualne (czyli takie, które przeszły zmianę płci biologicznej z męskiej na żeńską) startujące w kobiecych rywalizacjach, posądzane są wyrachowanie. Spotyka się głosy, że, będąc (nawet w przeszłości) biologicznie mężczyznami, nie są sprawiedliwą konkurencją dla reszty pań, są od nich bowiem naturalnie silniejsze. To, czy rzeczywiście kobiety po zmianie płci nadal zachowują typowo męską przewagę fizyczną nad swoimi przeciwniczkami nie jest jednak jednoznaczne. Nie łatwa do rozstrzygnięcia jest nawet kwestia tego, kogo można z punktu biologicznego nazywać kobietą, a kogo mężczyzną.

Płeć biologiczna

Zwykle oceniamy to na pierwszy rzut oka. Nie ma tym nic gorszącego, przecież czasem trzeba szybko podjąć decyzję i zwrócić się do kogoś per „pan” lub „pani”. Jednak to, że ktoś wygląda na kobietę czy mężczyznę w takiej sytuacji najczęściej zależy od cech narzucanych nam przez kulturę. Kobieta najczęściej ma długie włosy, które spina inaczej niż długowłosi mężczyźni, nosi inną biżuterię, może mieć makijaż, różni się oczywiście strojem. Jednak, jeśli osoba, która wygląda kobieco, chce by zwracać się do niej jak do mężczyzny i odwrotnie, oczywiście szanujemy ten wybór.

Ale sportowi nie wystarcza taki kulturalny konsensus. Mężczyźni i kobiety rywalizują w odrębnych kategoriach, bo uznajemy, że ci pierwsi są naturalnie silniejsi i wspólne starty, z góry skazałyby wszystkie kobiety na przegraną. W związku z tym, organizatorzy zawodów muszą mieć pewność, że zawodnicy są przypisani do odpowiednich kategorii płciowych. A w szczególności, że żaden mężczyzna nie podszywa się pod kobietę, by łatwiej wygrywać.

Najstarszą metodą weryfikacji płci było oglądanie zawodników nago przez jury. Jakkolwiek upokarzające, przed odkryciem genetyki było jedynym dostępnym sposobem. W ten sposób oceniane były tak zwane drugorzędowe cechy płciowe, czyli genitalia i trzeciorzędowe cechy płciowe, czyli budowa ciała. Później wystarczyło pobrać wymaz z policzka, by dowiedzieć się, czy dana osoba posiada w komórkach chromosomy XX, czyli jest chromosomalnie kobietą lub XY, co oznaczałoby bycie mężczyzną. Jednak wcale nie tak rzadko zdarzają się przypadki mężczyzn o chromosomach XX i kobiet z chromosami XY, którzy mają wszelkie cechy właściwie swojej płci. Jak tłumaczy Marek Maleszewski z Wydziału Biologii UW, w artykule na wyborcza.pl[1], okazuje się, że za wykształcanie jąder i jajników odpowiedzialne są nie same chromosomy, ale występujący na nich gen SRY. Co więcej, nawet osoby genetycznie będące mężczyznami i wytwarzające testosteron mogą mieć kobiecy wygląd zewnętrzny. Bowiem ich komórki tego hormonu nie wyczuwają.

Osobną kwestią jest jeszcze to, czy ktoś czuje się kobietą czy mężczyzną. To cecha, która wykształca się już w czasie życia płodowego, ale spory wpływ mają na nią także czynniki społeczno-kulturowe. Osoby, których płeć biologiczna jest różna od tej, z którą się identyfikują, decydują się czasem na zmianę płci. Zazwyczaj wiąże się to z kuracją hormonalną, czasem także z operacją. W żadnym wypadku nie należy takiej decyzji nazywać fanaberią, bo zawsze niesie ze sobą ogromne ryzyko ostracyzmu społecznego.

Kontrowersje na stracie

Jeśli nawet badania hormonalne nie są w stanie określić ze stuprocentową pewnością płci zawodnika, pozostaje zdać się na to, jak oni sami się określają. W każdej innej dziedzinie życia powinno to być rozwiązanie jak najbardziej akceptowalne. Ale w sporcie pojawia się problem. A co, jeśli w damskiej kategorii wystartuje kobieta, która urodziła się jako biologiczny mężczyzna? Panowie mają przecież większą od kobiet masę mięśniową i gęstość kości. Choć kobiety potrafią osiągać równe im, a nawet lepsze wyniki, to problemem pozostaje, że statystycznie mają oni dużo większe szanse na wygraną. Transseksualne zawodniczki po kuracji hormonalnej nie są już tak silne jak dawniej, ale można obawiać się tego, że nadal ich budowa ciała daje im fory.

Można tu wysunąć kontrargument, że sport nigdy nie jest sprawiedliwy i zawsze liczy się w nim to, jaki kto ma ciało. Wysocy koszykarze, drobni kolaże, gimnastyczki ze skłonnościami do przeprostów w stawach zawsze będą mieć łatwiej. Trzeba też jednak zrozumieć sportsmenki, które boją się nierównej rywalizacji. Nie jest chyba możliwe na tym etapie debaty dojście do jednoznacznych wniosków, ale jedno, co można zrobić, to apelować o spokojną rozmowę. Taką bez oceniania i ośmieszania. Taką, która bierze pod uwagę wrażliwość wystawionych na ocenę sportowców. I pozostaje mieć nadzieję, że możliwe jest uniknięcie upokarzających badań, i niesprawiedliwego dyskwalifikowania sportsmenek, jakie miały miejsce w przeszłości.


[1] http://wyborcza.pl/1,75400,10513122,Mezczyzna_czy_kobieta_.html

1 komentarz
  1. Powiem tak kobiety chca rownouprawnienia to nie rozumiem po co ta rozmowa kobiety powinny pracowac tyle lat co mezczyzni i jesli chodzi o sport powinny rywalizowac z transeksualistami i koniec kropka to jest rownouprawnieie a nie ze kobiety beda sobie wybierac co jest dobre a co zle wychodzi na to ze kobiety chca rownouprawnienia tylko w swoja strone to jest hipokryzja

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.