Wodę z mózgu w kwestii chcenia i niechcenia robią nam już w dzieciństwie. „Kim chcesz zostać, jak dorośniesz?” – pytają ciocie, a zachwyceni rodzice z niezachwianą pewnością rozpowiadają, że Marysia będzie piosenkarką.
Tej samej Marysi nie wolno przy obiedzie powiedzieć, że nie chce zielonego groszku, bo przecież mama wie lepiej, groszek jest dobry i zdrowy i kropka, jedz Marysiu, nie marudź, że nie chcesz! Trudno się dziwić, że za parę lat Marysia, której pozwalano decydować o swojej przyszłości, ale nie o tym, co zje na obiad, będzie miała problem ze stwierdzeniem, czego chce. Bardzo często zdarza się, że nie możemy się zdecydować w restauracji, w sklepie, w pracy, w życiu… Gorzej, jeśli mało tego, że nie wiemy, czego chcemy – nie wiemy też, czego nie chcemy. A to wystarczyłoby to dokonywania w miarę satysfakcjonujących wyborów. Nie mając żadnych pragnień ani upodobań, zachowujemy się jak klasyczna tabula rasa, zadręczamy sami siebie, a przy okazji – wszystkich dookoła.
No nie wiem…
Nieumiejętność stwierdzenia, czego się chce lub czego się nie chce, w praktyce oznacza przede wszystkim potworne trudności z dokonaniem chociażby najprostszego wyboru. Osoba obdarzona tą cechą charakteru jest zmuszona do doświadczeń empirycznych: wszystkiego musi spróbować i dopiero wtedy dowiaduje się, czy rzecz jest warta zainteresowania, czy też zupełnie jej nie odpowiada. O ile chęć próbowania różnych potraw i wyciąganie wniosków na podstawie rzeczywistego ich smaku, a nie naszych wyobrażeń, jest chwalebna (choć ryzykowna), o tyle doświadczenie każdej ewentualności nie sprawdza się zupełnie, kiedy w grę wchodzą decyzje większej wagi. Gdzie kupić mieszkanie: na obrzeżach miasta, czy w centrum? Lepszy jest samochód z ręczną skrzynią zmiany biegów, czy z automatem? Wyjechać, czy zostać w kraju? Nie mówiąc już o wyborze życiowego partnera.
Sytuacja staje się beznadziejna, kiedy trzeba wybrać spomiędzy dwóch konkretnych rzeczy, a nie z potencjalnie nieskończonego zbioru. Łatwiej wskazać jeden film z całego repertuaru kinowego, niż wytypować go z dwóch propozycji, jeśli np. wygraliśmy w konkursie bilety na jeden z dwóch obrazów. Najchętniej najpierw obejrzelibyśmy obydwa filmy, wybrali ten lepszy i z wygranymi biletami poszli go zobaczyć jeszcze raz. A przecież to absurd!
Pomijając ewidentną niepraktyczność, cecha ta może także prowadzić do niebezpiecznych sytuacji, bo osoby niezdecydowane często padają ofiarami manipulacji. Z wdzięcznością przyjmują gotowe rozwiązania, które ktoś „życzliwy” im podsuwa, i nieświadomie pakują się w kłopoty.
Dlaczego nie wiem?
Przyczyny takiego stanu rzeczy mogą być różne. Jedną z nich jest daleko idąca nieznajomość samego siebie. Ludzie beznamiętnie przyjmujący otaczającą ich i oddziałującą na nich rzeczywistość nie dają sobie szansy na refleksję na temat swoich upodobań i antypatii. Nie wyciągają wniosków z tego, co ich spotyka, i nie wzbogacają kartoteki danych na swój temat. Jeżeli nie przyznają przed sobą, że dwutygodniowy wyjazd pod namiot nie był szczytem ich marzeń o urlopie, nie dowiedzą się, że konieczne jest im przynajmniej minimum komfortu. Tym samym, przed następnymi wakacjami znów nie będą potrafili zdecydować, czy jechać na camping czy do pensjonatu.
Z taką postawą łączy się też desperacki optymizm i lęk przed przekreśleniem czegoś potencjalnie zadowalającego: A może w tym roku nie będzie ulewy, może namiot nie przecieknie, może nie będę musiała spać w sprzęcie do nurkowania, żeby się nie utopić przez sen. Może tym razem będzie fajnie…?
To prawda, nie wolno sądzić po pozorach. Szlachetne jest dawanie drugiej szansy. Ale trzeba też umieć rozpoznać sytuację, w której spokojnie możemy powiedzieć: „Koniec, nigdy więcej!” i bez wyrzutów sumienia się tego postanowienia trzymać.
Przyczyna może leżeć także w złych doświadczeniach z dzieciństwa. Ten okres życia wpływa na naszą decyzyjność nie tylko wtedy, gdy jesteśmy Marysią, której czasem wolno było chcieć, ale równie często nie wolno było nie chcieć. Dorastając w trudnych warunkach materialnych lub w rodzinie naznaczonej jakąś tragedią (np. utratą jednego z rodziców), nabieramy popartego doświadczeniem przekonania, że marzenia nie mają sensu, bo i tak się nie spełniają. Niezależnie od tego, czego chcemy, a czego nie, życie i tak napisze swój własny scenariusz i nie uwzględni w nim naszych wskazówek. Ta bierność zostaje na całe dorosłe życie i akty chcenia i nie chcenia zanikają, jak nieużywany organ.
Czy się dowiem?
Na pewno warto dowiedzieć się więcej o sobie i poznać tajemnicę swoich pragnień i upodobań. W tym celu trzeba przede wszystkim uruchomić wyobraźnię, zafundować jej regularny trening, niemalże wsadzić na bieżnię i stopniowo zwiększać tempo. Wyobrażajmy sobie krok po kroku co się stanie, jeżeli dokonamy takiego, a nie innego wyboru. Na przykład: decydujemy się na kupno mieszkania na obrzeżach miasta, podczas gdy pracujemy w centrum. Oznacza to, że wiele czasu będziemy spędzać w samochodzie lub środkach komunikacji miejskiej. Czy odpowiada nam to? W autobusie czy tramwaju zyskamy ekstra czas na czytanie. W samochodzie będziemy się wściekać, stojąc w korkach. Z kolei autobus uzależni nas od swojego rozkładu jazdy. Dalej: jak daleko mają do nas przyjaciele, z którymi do tej pory często się widywaliśmy? Czy uda się utrzymać dotychczasowe bliskie kontakty? Zadawajmy sobie kolejne pytania i odpowiadajmy na nie. Wyobrażajmy sobie siebie w każdej z mogących nas czekać sytuacji, wczuwajmy się w te role. Takie ćwiczenia pobudzą wyobraźnię i nauczą skupiania się na sobie, na swoich odczuciach, reakcjach, przemyśleniach. Ta wiedza umożliwi z kolei skompletowanie bazy naszych predyspozycji i chęci, a stąd już tylko krok do szybkiego podejmowania dobrych decyzji.
Jeśli mimo wszystko nadal sobie nie dowierzamy i trzydzieści razy dziennie czujemy się jak Antygona – w sytuacji bez wyjścia, bo każdy wybór niesie ze sobą złe zakończenie, zaufajmy naszej logice. Być może racjonalne argumenty i analiza związków przyczynowo-skutkowych przemówią do nas bardziej, niż oparte na wyobraźni gdybanie.
W sytuacjach krytycznych, kiedy niedecyzyjność uniemożliwia nam normalne życie, zrealizujmy powiedzenie „kto nie ryzykuje, ten nie jedzie”. Ryzykujmy tak często, jak to możliwe, zaczynając oczywiście od drobnych spraw. Trudno, niech się dzieje co chce, być może stracimy czas czy pieniądze, ale zyskamy coś w naszej sytuacji bezcennego: informację o tym, czy nam się podobało, a więc czy chcemy to powtórzyć, czy nie mieć z tym nic więcej do czynienia.
Im więcej prostych elementów pojawi się w podzbiorach „chcę” i „nie chcę”, tym łatwiej będzie sprawić, że ich zawartość wejdzie nam w krew i w pewnym momencie to, czego chcemy i czego nie chcemy, będzie wiedzą wykorzystywaną odruchowo. Należy tylko pamiętać o tym, czego uczono każdą Marysię – bez względu na to, czy chciała zostać w przyszłości piosenkarką i czy lubiła zielony groszek: nie mówi się „chcę”, tylko „poproszę”…
tekst: Julia Wolin