Dwudziestego października tygodnik POLITYKA nagrodzi pięcioma stypendiami po 30 tysięcy złotych tych polskich naukowców, którzy nie dość, że zadali ważne pytania badawcze, to jeszcze inspirują intelektualnie innych i są wzorami do naśladowania. W gronie piętnastu nominowanych jest sześć kobiet, a wśród Magdalena Król, doktor nauk weterynaryjnych z SGGW w Warszawie. Nasza bohaterka.
Rozmawiała: Sylwia Skorstad
Zdjęcia: Andrzej Kaźmierski dla L`Oreal i Unesco dla Kobiet i Nauki
Sylwia Skorstad: Nad czym obecnie pani pracuje?
Magdalena Król: Zajmuję się badaniem interakcji zachodzących w obrębie mikrośrodowiska nowotworowego w guzach sutka suk. Na terenie guza oprócz komórek nowotworowych znajduje się bardzo dużo różnych komórek, które wpływają na przebieg procesu nowotworowego. Szczególnie istotne w raku piersi są makrofagi, czyli komórki układu odpornościowego, które powinny niszczyć nowotwór zgodnie ze swoim fizjologicznym przeznaczeniem. Niestety, one nie dość, że nie niszczą komórek nowotworowych, to jeszcze ułatwiają przerzutowanie. Badam, dlaczego tak się dzieje. A przerzuty to ważny problem, bo teoretycznie bez nich nowotwór dałoby się wyleczyć.
S.S.: Jest pani stypendystką L’Oréal Polska dla Kobiet i Nauki. To duże wyróżnienie. Co zadecydowało o wyborze pani pracy?
M.K.: Trudno mi oceniać, co tak naprawdę przekonało komisję, że to moje badania zasługują na wyróżnienie. Być może nowatorskość odkryć, może tematyka mikrośrodowiska guza nowotworowego, która jest stosunkowo młoda, a może model badawczy. Jestem pierwszym lekarzem weterynarii, który otrzymał to wyróżnienie. Wyniki, które przedstawiłam komisji, to odkrycia dotyczące wpływu makrofagów na rozwój przerzutów nowotworowych sutka suki. Mój zespół rozszyfrował mechanizm, jaki jest za to odpowiedzialny.
S.S.: Wkrótce poznamy zwycięzców 13-tej edycji Nagród Naukowych POLITYKI. Czy potrafi pani spokojnie spać wiedząc, że to jej nazwisko może zostać odczytane na uroczystej gali?
M.K: Jeśli zostanę stypendystką POLITYKI, w przyszłym tygodniu zagram w „totka”, bo aż grzech nie wykorzystać tak dobrej passy! Oczywiście chciałabym być jednym z pięciu laureatów, ale już sama nominacja do tej nagrody to bardzo duże osiągnięcie. Choć dostałam wiele nagród, m.in. START Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej dla młodych naukowców, czy nagrodę Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych naukowców, to zawsze moje nazwisko widniało na liście kilkudziesięciu stypendystów. Jednak znaleźć się na tak krótkiej liście stypendystek L’Oréal i finalistów Nagród Naukowych POLITYKI w jednym roku, to jest naprawdę coś, o czym nawet nie śmiałam marzyć.
S.S.: Kim chciała pani zostać jako dziecko?
M.K: Od zawsze chciałam być lekarzem weterynarii i hodowcą psów. Namówiłam rodziców na rasowego psa, bouviera flandryjskiego i na nieszczęście dla nich połknęłam bakcyla wystaw. Wozili mnie wszędzie. Do tej pory jestem pełna podziwu, jak udawało mi się ich namówić na regularne wstawanie w niedzielę o 4 rano, jazdę po 300-400 km… Wszystko po to, aby pokazać na stadionie psa przez 15 min i wracać do domu. Bywały też wyjazdy zagraniczne. Czasami wspominając stare czasy śmiejemy się, że dzięki temu zwiedziliśmy chyba każde polskie miasto – a przynajmniej jego stadion. Decyzja o studiowaniu weterynarii była związana z zamiłowaniem do psów.
S.S.: W którym momencie życia zdecydowała się pani na karierę naukową?
M.K: W zasadzie na każdym roku studiów miałam ulubiony przedmiot, z którego chciałam robić doktorat. Pod koniec zdecydowałam się na doktorat kliniczny, bo tylko z kliniką wiązałam swoją przyszłość, a wydawało mi się, że doktorat umożliwi mi wyspecjalizowanie się w konkretnej dziedzinie. Przypadek sprawił, że trafiłam do laboratorium. Początkowo jeszcze pracowałam w lecznicy, ale po kilku latach postanowiłam się do reszty oddać nauce i zrezygnowałam z pracy ze zwierzętami.
S.S: Trudna decyzja?
M.K.: Na początku kariery naukowej nie było łatwo pod względem finansowym. Niskie stypendium doktoranckie otrzymałam dopiero po pół roku. Pracowałam na kilka etatów: uczelnia, lecznica, tłumaczenia podręczników weterynaryjnych. W pewnym momencie myślałam nawet o podjęciu pracy w hurtowni weterynaryjnej, ale jej właściciel był mądrzejszy ode mnie i kiedy usłyszał, że robię doktorat, odmówił mi. Jakoś przebrnęłam ten trudny moment, a potem okazało się, że jest coraz lepiej – są stypendia dla młodych naukowców, dodatkowe wynagrodzenia z grantów. Reforma szkolnictwa wyższego tak naprawdę wciąż trwa. Sama widzę dużą różnicę pomiędzy tym, jakie warunki miałam na początku, a jakie mają obecnie moi doktoranci. Być może część ludzi rezygnuje z pracy naukowej, kiedy dowiadują się o wysokości zarobków, ale moim zdaniem wytrwałość popłaca.
S.S.: Czy łatwo jest być dzisiaj w Polsce kobietą-naukowcem?
M.K: Łatwiej niż kilka lat temu. Na naukę przeznacza się większe nakłady finansowe, są większe możliwości wyjazdów na staże, stypendia, konferencje. Według mnie sytuacja kobiet w nauce w ostatnim czasie jeszcze bardziej się zmieniła. Po pierwsze, zmieniła się nasza pozycja i mentalność. Kobiety wiedzą, że mogą robić karierę, że ich przyszłość to niekoniecznie garnki i pralka. Kiedyś na pewno mniej kobiet rozpoczynało studia, a część z nich albo nie podejmowała pracy naukowej, albo rezygnowała na którymś etapie z uwagi na obowiązki domowe. I ja, kiedy zostałam mamą, zmniejszyłam swoje zaangażowanie w pracę.
S.S.: Czy sytuacja Polek zajmujących się nauką różni się od sytuacji ich zagranicznych koleżanek?
M. K: W moim środowisku pracy to panowie mogliby narzekać na dyskryminację, bo nas, kobiet, jest dużo więcej. Z drugiej strony we władzach uczelni przeważają mężczyźni. Trzeba zauważyć, że pełnienie ważnych funkcji wiąże się z pełną dyspozycyjnością i trzeba poświęcić pracy bardzo dużo czasu. Kobiety, które mają rodzinę, mimo wszystko rzadko mogą sobie na to pozwolić. Porównując Polskę do innych krajów Europy, czy USA, trzeba powiedzieć, że niestety nasze jednostki naukowe i akademickie nie zapewniają opieki żłobkowej i przedszkolnej dla dzieci pracowników oraz studentów na terenie kampusu. Ale nie wszystko od razu. I tak w nauce jest lepiej niż kiedyś.
S.S.: Chociaż Polki coraz chętniej decydują się na karierę naukową, zaledwie garstka przebija się do mediów w charakterze ekspertów. Skąd się to bierze i jak to zmienić?
M. K: Kiedyś zajmowanie się nauką, czy w ogóle robienie kariery w wybranej dziedzinie, to było zadanie dla mężczyzn. Myślę, że odsetek kobiet wśród profesorów w zaawansowanym wieku jest niewielki, a to właśnie osoby w stopniu profesora najczęściej goszczą w mediach. Obecnie te proporcje się zmieniają i myślę, że w przyszłości znajdzie to przełożenie na procent wypowiadających się w mediach kobiet.
S.S.: Jakie są pani zawodowe marzenia?
M. K: Chciałabym, aby wyniki moich badań znalazły praktyczne zastosowanie, szczególnie w medycynie ludzkiej, bo badania nad zwierzętami można jak najbardziej odnosić do ludzi. Oczywiście wiem, że aby to osiągnąć, muszę przejść długą i trudną drogę.
S.S.: Co najchętniej robi pani w wolnym czasie?
M. K: A co to jest wolny czas? (śmiech). Kiedyś wyżaliłam się przyjaciółce, że jestem bardzo zmęczona, a ona poleciła mi godzinną kąpiel w olejkach. Jeszcze tego samego dnia, już po minucie od wejścia do łazienki, miałam pod drzwiami dobijającą się córeczkę krzyczącą: „maaaamaaaaa, chooooodź juuuuuuż!!!”. I gdzie tu mowa o godzinnej kąpieli?!
Gdy jestem w Warszawie, każdą wolną chwilę poświęcam na czytanie lub pisanie prac naukowych, bo nie umiem się od pracy odciąć. W weekendy, jeśli jestem u rodziców, relaks przynosi mi obcowanie z moim psem i szczeniakami. Kiedy już naprawdę nie mam siły, lubię wyjechać gdzieś daleko i naładować akumulatory do dalszej pracy: zwiedzać, leżeć i czytać książki mojego taty – Jacka Ostrowskiego.