Mateusz Gędek zaczynał w zespole 4Dreamers, z którym tworzył teenage-popową muzykę. Z czasem skręcił w stronę alternatywy i gitarowego grania. Porzucił kompromisy, zrozumiał ich sedno i zaczął tworzyć po swojemu. Usamodzielnił się, przestał bać podejmowania niektórych tematów w tekstach, a wreszcie wydał EPkę „Po fakcie”.

Rozmawiała: Julia Staręga

Mateusz Gędek po Fakcie
fot: materiały promocyjne Magic Records

Choć nie jesteś nowicjuszem w branży, dopiero teraz wydałaś swoje pierwsze wydawnictwo, EPkę „Po fakcie”. Czy koncepcja na nią dojrzewała w tobie przez ostatnie lata?

Przeprowadzając się do Warszawy poczułem, że wsiadam do pędzącego pociągu. W tym mieście jest się w pośpiechu i – dosłownie wszędzie – się biegnie. Również dałem się porwać temu pędowi. Mieszkam tu dwa lata i na przestrzeni tego czasu zebrało się we mnie dużo emocji, które postanowiłem przelać na kartkę. Każdy z utworów na EPce opowiada inną historię, a ich wspólnym mianownikiem jest autorefleksja: „co mogłem zrobić lepiej?”. Jest o ludziach, których odtrąciłem i zamiast nich trzymałem blisko siebie tych niewłaściwych. O tym, że chodziłem na kompromisy, które z perspektywy czasu oceniam jako błędne. Gdy zmierzyłem się z konsekwencjami moich wyborów, złapałem sedno problemu. Dlatego EPka nosi tytuł „Po fakcie”. W tym czasie zrobiłem dla siebie też sporo dobrego. Z prozaicznych rzeczy – zapuściłem wąsa, co dodało mi pewności siebie i uważam, że to jedna z najlepszych decyzji w ostatnim czasie (śmiech). Z tych ważniejszych – usamodzielniłem się, poszedłem do pracy, na studia, wynająłem mieszkanie.

W ciągu ostatnich lat poruszałeś się w radiowo-popowym nurcie. Teraz skręciłeś w stronę alternatywy i gitarowego grania. Dlaczego?

Zadecydowała o tym frustracja wynikająca z liczby wspomnianych kompromisów. Pójście za nią zdefiniowało mnie i określiło mój kierunek artystyczny. Zaczynałem w The Voice, później pojawił się zespół 4Dreamers, z którym tworzyliśmy teenage-popową muzę. Choć wiedziałem, że nie będzie ona moją docelową, to na początku solowej kariery kierowałem się wskazówkami innych ludzi. Mieli ogromne doświadczenie. Czułem, że powinienem ich posłuchać, dziś uważam, że to guzik prawda. Z niektórych utworów byłem zadowolony, inne nie do końca chciałem wydawać, ale jako artysta będący w sporej wytwórni fonograficznej musiałem się na pewne rzeczy zgadzać. Po którejś piosence, którą wydaliśmy, stwierdziłem, że nie ma opcji na więcej. Chciałem produkować samodzielnie i pisać piosenki całkowicie po swojemu. Alternatywne brzmienie, które jest na „Po fakcie”, trochę brudne, chropowate, szorstkie pod względem gitar i bębnów, jest przejawem mojego artystycznego buntu. Traktuję to jako szukanie własnej ścieżki.

Czujesz, że w końcu tworzysz muzykę, w której się spełniasz?

Tak, bardzo. To przestrzeń, którą jestem gotów eksplorować na maksa. Muzyka, którą prezentuję teraz, jest tą muzą docelową. EPkę „Po fakcie” traktuję nie jako wykonawczy, ale prawdziwy artystyczny debiut.

Dlatego, kontynuując wątek poszukiwania, sięgasz na niej do różnych stylistyk? W jednym numerze krzyczysz, w drugim łagodnie śpiewasz, w ostatnim hip-hopowo skandujesz.

Bardzo lubię eksperymentować i robić coś wyjątkowego z rzeczy prostych, które mam pod ręką. W każdym z tych utworów opowiadam inną historię, bo podczas pisania kierowały mną różne emocje. „Garnitury” były podyktowane złością i frustracją. „Płaszcz” opowiada o czasie, gdy moje życie było ciche, leniwe, a ja nie wychodziłem z pokoju. Z kolei w ostatnim numerze, „Komunikacie”, sięgnąłem do rapowego nawijania i melorecytacji. Refren, w którym tytułowy komunikat nadaję, jest ostrym zaznaczeniem mojego stanowiska. Stąd też ten utwór trwa tylko minutę.

Co ciekawe – urywasz go w połowie. Trochę jakbyś chciał powiedzieć słuchaczom „bez odbioru”.

To było całkowicie zamierzone działanie. Uważam, że to jest bardzo wpadający w ucho numer. Na tyle mięsisty, że chciałoby się posłuchać tego refrenu i basu jeszcze raz. Skoro jest tak krótki, to człowiek jest dalej głodny, więc – mam nadzieję – włączy go jeszcze raz. Prawdopodobnie „Komunikat” dostanie w przyszłości kolejną zwrotkę i nowe partie. Druga część prawdopodobnie będzie otwierać album. Głównym zamierzeniem było zostawienie sobie otwartej furtki.

Bezkompromisowość, o której wspomniałeś wcześniej, przewija się też w „Garniturach”. O polityce śpiewasz wprost, bez hamulców. Dlaczego to one promowały EPkę?

Wydaje mi się, że to najbardziej charakterystyczny utwór, który może najlepiej oddawać moją zmianę w podejściu do tworzenia muzyki. Ma największy impet i na samym początku mógł najwięcej namieszać – dlatego promował EPkę. Poza tym, przestałem się bać podejmowania niektórych tematów w muzyce, wyrzuciłem więc woje żale do panów w garniturach w piosence.

Odważny ruch, zważywszy na kampanię wyborczą.

Zamiast robić dla siebie dobre rzeczy, zastanawiamy się, kogo by tu zamknąć i kogo by tu ścignąć. Stwierdziłem, że wybory to idealna okazja do tego, żeby dźgnąć słuchaczy i skłonić ich do przemyśleń. W tekście nie odniosłem się stricte do którejkolwiek z opcji politycznej, nikogo w nim nie faworyzuję, przytyki do konkretnych osób są oczywiste. Swoją drogą, demówka tego utworu na początku nazywała się „cyrk”, bo polityka trochę nim jest.

Po dosadnych „Garniturach” wyhamowujesz. Przychodzi moment na „Płaszcz”. Słyszę w nim chłopaka, który świadomie decyduje się na konfrontację ze strachem.

„Płaszcz” był przełomowym numerem, pisałem go w jednym z cięższych momentów mojego życia. Cieszę się, że zyskałem większą świadomość siebie, którą tam zresztą słuchać. Przez długi czas tak nie było, starałem się wypierać emocje, unikałem tematów, które były dla mnie niewygodne. Otworzyłem głowę na pisanie o przeżyciach głębszych niż zawody miłosne.

Mimo to jakiś sposób do wspomnianych relacyjnych potknięć nawiązujesz. Dobrze myślę, że w „Masochizmie” podchodzisz do nich z innej strony?

Uważam, że „Masochizm” to najciekawszy utwór pod względem tekstowym. Mimo tego, że wybrzmiewa w nim miłosna, związkowa tematyka, to jest tam drugie dno. Gdy z kimś rozmawiam, to nakłaniam go, żeby je odkrył.

Pałeczka jest więc po stronie odbiorcy?

Tak. To ciężki temat, o którym nie mówiłem dotychczas za dużo. Zawsze rzucam wskazówkę: przedmiotom nieożywionym też można nadać formę ludzką. Można uosobić jakąś rzecz, miejsce, sytuację, cokolwiek, co leży na stole. Trochę tak jest z „Masochizmem”. Wyłapując słowa-klucze, można zrozumieć, o czym jest ten utwór. Wiem, że to niełatwe, bo jest sens jest schowany pod grubą warstwą względnie przystępnej treści. W momencie, w którym się go odkryje, to uderza dwa razy bardziej.

Choć każdy z utworów na EPce ma inną tematykę, to całość jest bardzo spójna. Opowiadasz historie nie tylko w tekstach, ale też poprzez muzykę. Słychać inspiracje brzmieniami, które dziś można określić jako klasykę funku czy rocka.

Jestem zdania, że klasyka jest zawsze w modzie. Te numery, które już mają status vintage i old school’u nimi są. Wychowywałem się na muzyce pokroju Maanamu, The Police czy Rage Against the Machine, pokazywał mi je tata. Wydaje mi się, że jest w nich coś magicznego. Lubię rzeczy, które są charakterne, a one takie były. Trochę przesteru, trochę szumu, dźwięk, który nie zawsze był czysty. Im bardziej coś jest nieidealne, to tym bardziej jest ludzkie, a przez to najbardziej do nas przemawia.

Tę zadziorność słychać we wspomnianych „Garniturach”. Rozpiera je taneczna energia. Są funkowe dęciaki, oś wyznacza chwytliwy gitarowy riff. Materiał na czołówkę do filmu akcji, myślałeś tak o tym?

Fantastyczne porównanie! Rzeczywiście, mogłaby to być zapowiedź pościgu, w którym politycy uciekają z banku i wjeżdżają w garnitury. Ten numer to mój protest song. Zależało mi na oddaniu tego buntu w muzyce, stąd m.in. intro z klapami i celowe wprowadzanie brzmieniowego zamieszania. „Garnitury” są o ważnej tematyce, ale nikt nie powiedział, że nie można narzekać, tuptając do nich nogą. Chciałem, żeby nosiło, a energia na koncertach żarła – wtedy ten utwór dostają brzmieniowego kopa. Stąd dęciaki i syreny, które odwołują się do protestów odbywających się w Polsce. Gdy wysyłam ten numer do znajomych, często mówią „odpalę sobie w aucie, dzięki”, po czym nagle syreny ich zaskakują. Moja znajoma napisała, że zjechała na pobocze, bo myślała, że wołają ją policjanci (śmiech). Myślę, że udał mi się ten zabieg. Cieszę się z dęciaków, bo uwielbiam takie rzeczy.

Kto ci je nagrywał?

Są wzięte z sampla, niestety, ale okazały się tak dobre, że grzechem było z nich nie skorzystać. Nie miałem pod ręką żadnego kumpla, który by na nich zagrał.

Skoro przy kumplach jesteśmy – z iloma osobami pracowałeś nad „Po fakcie”?

Z trzema, łącznie ze mną. Zależało mi na tym, żeby to było hermetyczne grono, bo im wizja ma mniej pośredników, tym jest prawdziwsza. Cały proces twórczy planowałem z Krzyśkiem Baranowskim, fantastycznym gitarzystą i basistą, prywatnie moim współlokatorem oraz Tomkiem Tyńskim. Z kolei Emil Wolski, perkusista, wgrał bębny na żywo. Chłopaki byli bezpiecznikiem, kontrolowali cały proces. Z racji, że mają większe doświadczenie i producenckie, i muzyczne, przekładali moją wizję na dźwięki.

Gdy wymyśliłem jakąś frazę na gitarze, Krzysiek szybko ją podłapał. Zaproponował, żebyśmy zagrali ją inaczej, zrobił to bardziej jakościowo niż ja, bo ma wybitne wykształcenie muzyczne. A Tomek odpowiadał za miks i mastery, jeden numer ze mną wyprodukował.

Wszystkie pomysły na utwory i demówki powstawały u mnie w pokoju. Gdy były gotowe, nie jeździliśmy do studia, tylko wszystko wygrywaliśmy w chacie: pod szlafrokiem, czy czymkolwiek innym tłumiącym dźwięk. Domowa atmosfera dała nam dużo luzu i dobrze wpłynęła na proces twórczy.

W tych pięciu utworach dajesz słuchaczom skondensowaną namiastkę tego, jaki styl muzyczny cię kręci. Czy kolejny album będzie utrzymany w podobnym tonie?

Wydaje mi się, że tak. Ten obszar w muzyce, który mnie kręci, nadal nie jest do końca wyeksponowany i odkryty. Mam dużo pomysłów w tej przestrzeni, wiem, jakie podobają mi soundy mi się podobają i wiem, jak z nich korzystać. Krzysiek podczas ostatniej rozmowy powiedział: „Kurczę, fajnie, że nie umiesz grać na tej gitarze tak dobrze, bo nie ograniczają cię sztywne reguły. To, co wymyślasz jest na maksa autentyczne”. Prowadząca gitara w „Garniturach”, która jedzie pod spodem czy post-chorusowa partia gitary w „Na części pierwsze” to moje pomysły i zapadają w pamięci słuchaczy. Skoro powiedział mi to człowiek po szanowanej szkole muzycznej, to pomyślałem, że warto się tego trzymać. Będę się obracał w podobnej stylistyce, ale nie zamykam się na to, co nowe.

Na koniec, jakie są twoje plany na najbliższą przyszłość?

Chciałbym trochę pospać, bo praca nad tym projektem była wymagająca. Mam nadzieję, że pierwszy miesiąc wakacji będzie stricte wypoczynkowym. Mam plan na długogrający album, który mam nadzieję, że mnie dobitnie określi i pokaże szerszemu gronu. Po drodze koncerty, oby było ich jak najwięcej. Nie ukrywam też, że marzeniem jest występ na Męskim Graniu w przyszłym roku. To jakościowy projekt, chciałbym być jego częścią i mam nadzieję, że dowiozłem taki materiał, który mnie tam zaprowadzi. Nie zamierzam odpuszczać. Skoro powiedziałem głośne „A”, zamierzam powiedzieć jeszcze głośniejsze „B”.

 

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.