Każda z was miała taką dziewczynę w klasie – kozła ofiarnego i obiekt drwin. Żadna nie spotkała się z kimś takim, jak Carrie. I dobrze.
Tekst: Sylwia Skorstad
18 października na ekrany polskich kin wchodzi „Carrie” w reżyserii Kimberly Peirce. To kolejna ekranizacja powieści Stephena Kinga. Czy sprosta oczekiwaniom fanów?
Wygrzebana z kosza
Tę powieść można uznać za przełomową w historii współczesnej literatury popularnej. „Carrie” to debiutancka książka Stephena Kinga, dzięki której mało znany i biedny jak mysz kościelna autor opowiadań z Maine wypłynął na szerokie wody. Opowieść o nastolatce o zdolnościach psychokinetycznych mogłaby nigdy nie ujrzeć światła dziennego, gdyby nie żona pisarza, Tabitha. To ona wyjęła z kosza poplamione kartki „Carrie” po tym, jak sfrustrowany King wyrzucił powieść. Autor nie był zadowolony z rezultatu swojej pracy i chciał porzucić temat, ale za namową Tabithy powrócił do pracy. Przerobił powieść i wysłał ją do wydawnictwa.
„Carrie” spodobała się wydawcy, a Stephen King otrzymał czek na 2500 dolarów, co w tamtym czasie było dla niego małą fortuną. W kolejnych miesiącach pojawiło się o wiele, wiele więcej gotówki. Debiutancka powieść otworzyła drzwi do kariery pisarzowi, który z czasem stał się żyjącą legendą. Z 350 milionami książek sprzedanych na całym świecie, niezliczonymi nagrodami i rzeszami fanów, King jest dzisiaj jednym z najbardziej wpływowych pisarzy w Stanach Zjednoczonych i nie tylko.
Piekło dorastania
Trzeba powiedzieć, że „Carrie” nie jest najlepszą powieścią Stephena Kinga. Po niej napisał głębsze książki z bardzo dobrymi postaciami kobiecymi, na przykład „Grę Gerarda” czy „Dolores Claiborne”. Sukces „Carrie” można tłumaczyć tym, że w prostej historii dziewczyny odpychanej na margines szkolnego środowiska każdy znajdzie znajome elementy. Wszyscy mieliśmy w klasie takie Iwony, Małgosie lub Angeliki. Lista ich przewin była krótka, ale wystarczająca do klasowego ostracyzmu – czymś się wyróżniały i nie potrafiły dostosować. Miały za kiepskie ciuchy, mało popularne poglądy, okulary, obciachowych rodziców albo mało śmieszne odzywki. Kolegowanie się z nimi oznaczało bycie podejrzanym.
Próby ratowania szkolnych ofiar kończyły się różnie. Małgosia czy Iwona mogła się okazać przyjaciółką na całe życie i najbardziej wartościową osobą w szkolnym piekiełku. Dochodziło też do katastrof, choć nie tak spektakularnych, jak na szkolny balu tytułowej bohaterki powieści Kinga. W prawdziwym życiu część klasowych kozłów ofiarnych z czasem wchodziła w przypisaną im rolę.
Do trzech razy sztuka
Czy film Kimberly Peirce będzie rzetelnym kawałkiem dobrego kina, tak jak adaptacja Briana de Palmy z 1976 roku, czy niepotrzebnie odgrzewanym kotletem, jak film Davida Carsona? Warto się przekonać.