Lulu Wang podobno nakręciła ten film na podstawie własnych doświadczeń, ale ja mam wrażenie, że na podstawie moich i wszystkich trzydziestolatek. „Kłamstewko” to film prawdziwy, delikatny, dowcipny i bardzo ciepły.

Tekst: Joanna Zaguła

Zdjęcia: Materiały prasowe dystrybutora/M2 Films

Po wyjściu z kina zadzwoniłam do mamy, by poinformować ją o tym, że ktoś nakręcił film pełen cytatów z naszych rodzinnych rozmów. Sceny przy stole to odwzorowanie naszych świąt, telefony do babci brzmią niemal identycznie. Oczywiście sytuacja jest całkiem inna. „Kłamstewko” opowiada bowiem o chińskiej rodzinie, która decyduje się zataić przed babcią, Nai Nai fakt, że zaawansowany rak płuc najprawdopodobniej pozostawia jej kilka miesięcy życia. Wszyscy jednak chcą się z nią pożegnać, więc zjeżdżają do rodzinnego miasta pod pretekstem ślubu kuzyna. Na główną bohaterkę filmu wyrasta szczególnie związana z babcią trzydziestoletnia Billi. Jej perspektywa na całą sytuację jest inna, bo mając zaledwie kilka lat, wyjechała z rodzicami do USA i wychowywała się w zachodniej kulturze.

To jej racje najlepiej rozumiemy, bo pochodzą z naszej mentalności. Billi cierpi, nie mogąc powiedzieć prawdy Nai Nai. Uważa, że babcia ma prawo wiedzieć, ma prawo sama zadecydować, jak będą wyglądać ostatnie miesiące jej życia. Bo ważna jest dla niej indywidualność, autonomiczność. A jej rodzice i wujkowie uważają inaczej. Chińska tradycja wiąże ich jednostkowe życie z życiem rodziny. I jako rodzina muszą oni wziąć odpowiedzialność za babcię. Kolektywnie zabierają z jej ramion ciężar zmagania się psychicznie z chorobą i śmiercią. I choć jest to przecież trudne, decydują się brnąć w to kłamstewko.

Moja mama zauważyła w filmie nie tylko ukradzione nam dialogi, ale szczególnie poruszyło ją to podejście do odchodzenia. Bo rzeczywiście – jest ono ważnym tematem filmu. Nie jest to jednak dla mnie film tylko o tym. Tak samo, jak jego największą wartością nie jest ten wspomniany realizm. Gdybym szukała dialogów „z życia wziętych”, włączyłabym jakieś reality show. Najbardziej w tym filmie ujmuje mnie czułość. A w połączeniu z mocnym tematem i realistycznym ujęciem działa jeszcze bardziej.

Billi jest w nienajlepszym miejscu w życiu. Ma problemy zawodowe, finansowe, ma trzydzieści lat, ale za to nie ma partnera. A to zazwyczaj mocno wybrzmiewa podczas rodzinnych zjazdów, co bardzo dobrze wiedzą wszystkie współczesne trzydziestolatki. Znamy na pamięć te dialogi:

„Masz jakiegoś przyjaciela?” „Mam wielu przyjaciół, babciu.” „Ale czy masz tego wyjątkowego przyjaciela?”

Albo

„Jeśli dziecko jest jak inwestycja na starość, to twoje akcje chyba jednak idą w dół.”

Kiedy te przytyki zaczynają się pojawiać w życiu czy w filmie, myślimy sobie: „Dobra, czas włożyć zbroję, bo zapowiada się kolejna walka”. A tym razem jest inaczej. Nai Nai co prawda uważa, że fajnie jest mieć kogoś bliskiego (przecież nikt nie mówi, że nie!), ale zaraz dodaje, że Billie to wspaniała, niezależna dziewczyna, a na pytania wujków o to, kiedy weźmie ślub, odpowiada: „Najpierw kariera, potem małżeństwo”. I zupełnie nie chodzi mi o to, że związki w jakikolwiek sposób ograniczają robienie kariery. Ale o to, że niezależnie od tego, w jakiej jesteś sytuacji – bogata, samotna, z kilkorgiem dzieci, chora, czy zapracowana – rodzina jest po to, by być po twojej stronie. I takie piękne, ciepłe, bezkompromisowo akceptujące relacje babci z wnuczką pokazuje reżyserka Lulu Wang.

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.