Niby wiesz, czego się spodziewać: ogromne miasto u stóp Wezuwiusza, mafia w tle, piękne widoki i zła sława. Niezależnie od oczekiwań – Neapol zaskoczy. Znienawidzisz go lub pokochasz – choć na pewno nie od pierwszego wejrzenia.

Tekst i zdjęcia: Magdalena Maria Pomykała

Przedmieścia przy autostradzie rzadko prezentują się ciekawie. Tak samo jak wielkomiejskie dworce autobusowe i ich okolice. Ale tutaj jest jakby jeszcze gorzej: odór smażonego tłuszczu z budek kebabami, podejrzanie mroczne kantory, ciemnoskórzy sprzedawcy podrabianych torebek. Chyba nie polubię tego miasta? Nie, to jeszcze nie miejsce, by wyciągać wnioski. Próbuję zatem poczuć zapach portu w powietrzu i decyduję się na spacer do hotelu – w końcu to zaledwie nieco ponad kilometr.

Vedi…

Jakieś trzy przecznice dalej (nie, sygnalizacja świetlna raczej nie obowiązuje, zielone czy czerwone – i tak przechodzisz na własną odpowiedzialność) walizka zaczyna podskakiwać na kocich łbach, a krajobraz się zagęszcza – z szerokich arterii centrum wchodzę w wąskie uliczki città vecchia. „Uliczki” nie mają jednak nic wspólnego z urokliwymi włoskimi miasteczkami. Zaniedbane, sześciopiętrowe kamienice przysłaniają popołudniowe słońce, na nierównym bruku trzeba lawirować pomiędzy stojakami z chlebem, workami z makaronem, pudełkami proszku do prania oraz stolikami barowymi i pędzącymi w każdą stronę skuterami. Jeszcze tylko próba dogadania się z właścicielem pokoju (jego łamany angielski versus mój mocno odgrzewany włoski) i wspinaczka na czwarte piętro, wąskimi schodami z praniem wiszącym ponad głową. No to chyba dotarłam. Ufff… (?)

Zgiełk na ulicach zaczyna narastać. To pora aperitivo. Kupuję zatem Aperol Spiritz w plastikowym kubeczku na wynos (2 euro i tyle radości!) i siadam na ławce na pobliskim placyku. Dookoła pokrzykujący sprzedawcy, kelnerzy z brzęczącymi szklaneczkami, dzieci biegające pomiędzy odrapanymi podwórkami i turyści wybierający miejsce na kolację. Ulice są gęste od skuterowych klaksonów, dzwonów z okolicznych kościołów, zapachu pizzy i gorącego wieczornego powietrza. Chyba jednak polubię to miasto.

…Napoli…

Po porannej kawie (czy Neapol w ogóle zasypia? jest gwarny i głośny do późnych godzin nocnych i od samego rana) – czas na wyprawę poza stare miasto. Mam tylko jeden dzień, więc odpuszczam Muzeum Archeologiczne i Galleria Nazionale. Castel Nuovo oglądam z zewnątrz, a z portu uciekam po kilku minutach – to wielki dworzec, z morzem wysiadających z promów ludzi i ciężkimi dźwigami rozładunkowymi. Nieco spokojniej i niemal cicho jest w przystani przy Castel dell’Ovo (oraz serwują pyszne cappuccino, i to niemalże na pomoście).

Z baszty Zamku Jajecznego rozciąga się wspaniała perspektywa na zatokę, z Wezuwiuszem w tle. Z drugiej strony – górujący nad miastem Castel Sant’Elmo. Wspinaczka do twierdzy, z poziomu wybrzeża, w prawie 30 stopniowym upale, zapiera dech w piersiach – bardziej dosłownie niż w przenośni (choć można tam również dotrzeć metrem, kolejką i autobusem… trzeba tylko doczytać tę informację w przewodniku). „Spacer” pozwala jednak odkryć wszystkie twarze Neapolu: szerokie bulwary z eleganckimi hotelami, gwarne i mroczne ulice Quartieri Spagnoli, małe, ciche domki z ogródkami pełnymi kwiatów, przy niemalże pionowych schodach (czy mieszkający tutaj codziennie odbywają taką wspinaczkę?) i całkiem nudne bloki. Na górze rozumiem w końcu, co oznacza „Zobaczyć Neapol i umrzeć”.

Gęstwina miasta rozciąga się po horyzont, aż po podnóże wulkanu i okolicznych wzgórz. Spokojnymi falami lśni Zatoka Neapolitańska, dymią kontenerowce majestatycznie wpływające do portu. Jest zaskakująco cicho i pusto. Podczas gdy tam na dole brzęczy Neapolis – Nowe Miasto. Istniejące od VIII wieku p.n.e, niegdyś najpiękniejsze miasto imperium, obecnie ponad 3-milionowa aglomeracja. Południowy tygiel, w którym włoskie słońce miesza się z wulkaniczną lawą i mroczną kamorrą.

Im bardziej w dół, tym znowu głośniej i tłoczniej. Klaksony, pranie, pizza, chłodne prosecco… Chyba pokochałam to miasto.

…e poi muori (?)

7:30 rano. Neapol… śpi. Jednak śpi. Puste ulice, rześkie powietrze, skrzek mew. Z centrum na lotnisko jest zaledwie 5 kilometrów, taksówka pokonuje trasę w kilka minut. Nad Wezuwiuszem cicho wschodzi słońce. Za chwilę jego promienie wleją się w ulice, wraz z okrzykami buongiorno i zapachem świeżej kawy.

Zobaczyć Neapol i… wrócić.

P.S. Do Neapolu z Polski najłatwiej i najtaniej wybrać się można liniami Wizzair (Warszawa-Chopin i Katowice) lub Ryanair (Kraków, Wrocław, Warszawa-Modlin).

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.