Psychoterapeuci są zobowiązani do zachowania dyskrecji w sprawach pacjentów. Wolno jest im jednak robić ogólne podsumowania. Terapeuta z ponad trzydziestoletnim stażem zdradza, co go nadal zaskakuje w pracy z pacjentami.
Tekst: Sylwia Skorstad
Doktor psychologii, terapeuta, Jeffrey Bernstein z Exton w Pensylwanii przyjmuje pacjentów od trzydziestu trzech lat. Średnio ma dwadzieścia pięć wizyt tygodniowo. Policzył, że jak dotąd odbył 39 600 godzin konsultacji psychologicznych. Na koncie ma też osiem napisanych poradników psychologicznych, a w CV wizyty eksperckie w amerykańskich mediach. Jednocześnie twierdzi, że, co prawda dzięki doświadczeniu wie trochę więcej niż zaraz po studiach, ale wciąż o wiele za mało. Im więcej wie, tym bardziej zdaje sobie sprawę z potrzeb zdobywania dalszej wiedzy.
Podsumowując dotychczasową pracę dla „Psychology Today” Bernstein wyodrębnił trzy rzeczy, które wciąż go zaskakują w pracy z pacjentami. Tak samo jak zadziwiały go na początku pracy psychoterapeuty, tak robią to teraz.
Zrozumienie jest ważniejsze od znalezienia rozwiązania
Opowiadając o sprawach dla nich problematycznych, ludzie bardziej cenią sobie możliwość wygadania się od otrzymywania wskazówek. Z zadowoleniem przyjmują chęć pomocy i inicjatywę, ale jeszcze bardziej zależy im na tym, by ktoś ich wysłuchał. Jednym z najczęstszych komunikatów powtarzanych w gabinecie terapeuty jest: „Tak naprawdę to nikt mnie nie słyszy”.
„To interesujące, opowiedz mi więcej” jest zatem jednym z najpiękniejszych komunikatów, jakie możemy komuś podarować. Nie musimy wiedzieć, jak swojemu rozmówcy znaleźć na przykład lepszą pracę, zdrowie, lepszego szefa, partnera, mieszkanie czy ciało. Jeśli potrafimy empatycznie słuchać, przyczyniamy się do poprawy jego samopoczucia i zdrowia psychicznego bardziej niż sądzimy. Słuchając nie poganiajmy, nie oceniajmy, od czasu do czasu zadajmy tylko pytanie, by upewnić się, że komunikat został dobrze zrozumiany.
„Było” raczej nie minęło
Ludzie mają w zwyczaju deklarować, że zdarzenia z przeszłości nie mają już dla nich znaczenia. Mówią, że „było minęło”. Zwykle już samo to, że o tym w ogóle wspominają, oznacza, że dużo bardziej „było” niż „minęło”.
Terapeuta dr Bernstein twierdzi, że praca z pacjentami nauczyła go, iż przykre doświadczenia z przeszłości rzadko trafiają do mentalnej bazy neutralnych danych. Dużo częściej zostawiają ślady i wpływają na bieżące relacje. Kobieta, która wpada w panikę za każdym razem, gdy jej partner milczy po kłótni, w końcu zdaje sobie sprawę, iż obawia się powtórki z przeszłości. Ojciec karał ją milczeniem za złe zachowanie i potrafił zabrać miłość, jakby była towarem. Mężczyzna, który milczy po kłótni, boi się, że gdy się odezwie, to usłyszy obraźliwe słowa, jakie zbyt często słyszał od surowych nauczycieli.
Aby poradzić sobie z przeszłością, musimy po pierwsze zyskać jej świadomość, zamiast powtarzać sobie „minęło”. Najlepiej jest to zrobić poprzez śledzenie własnych reakcji. Jeśli reakcja na jakieś wydarzenie jest nieadekwatnie silna, trzeba zadać sobie pytanie, co nam to wydarzenie przypomina. Kiedy wiemy już, czego tak naprawdę się obawiamy, możemy zacząć robić porządek z przykrym doświadczeniem z przeszłości.
Moc serdeczności
Większość z nas okazuje innym więcej zrozumienia i serdeczności niż samym sobie. Dużo częściej współczujemy innym niż sobie, właściwie nigdy nie przyznajemy sobie prawa do zasmucenia się nad swoim losem. Niesłusznie uznajemy to za użalanie się. Terapeuta dr Bernstein twierdzi, że w swojej pracy o wiele częściej od przechwałek słyszał cyniczne, pozbawione zrozumienia i serdeczności tyrady na temat popełnianych przez pacjentów błędów. Traktujemy siebie samych bez litości. Gdybyśmy mówili o swoich przyjaciołach czy partnerach z takim okrucieństwem, jak opowiadamy o sobie, nikt nie chciałby się z nami zadawać.
Samokrytyka jest potrzebna, ale gdy z nią przesadzamy, zamykamy sobie drogę do bycia osobą serdeczną i współczującą wobec samej siebie. Bez tego rzadko mamy szansę na szczęśliwe życie. Nasz wewnętrzny świat kształtuje nas bardziej od świata zewnętrznego, a jak tu być szczęśliwym, mając w pokoju swojego największego krytyka? Naszą maksymą nie powinno być: „Co, u diabła, jest ze mną nie tak?!”, tylko: „Staram się najlepiej, jak potrafię”. Zamiast zadręczać się negatywnym myśleniem typu „ale to schrzaniłam”, lepiej powtarzać sobie „uczę się na swoich błędach”. Praktykujmy serdeczność wobec samych siebie równie często jak serdeczność wobec innych.