Tess Gerritsen proponuje miłośnikom swoich książek coś nowego – „Wybrzeże szpiegów”, opowieść rozgrywającą się w środowisku byłych agentów CIA. Początek nowej serii jest obiecujący, choć ma też słabsze punkty.
Tekst: Sylwia Skorstad
Maggie Bird jest po sześćdziesiątce, mieszka na farmie w spokojnym stanie Maine i zajmuje się hodowlą kur. Nie jest towarzyska, ale utrzymuje poprawne stosunki z najbliższym sąsiadem oraz jego wnuczką, a także grupą przyjaciół, z którą regularnie spotyka się w ramach klubu książki. Nie szuka partnera, bowiem wciąż czuje się emocjonalnie związana z mężczyzną, którego kochała w przeszłości.
Kiedy pewnego dnia pod drzwiami domu Maggie ktoś podrzuca ciało zamordowanej kobiety, ta nie okazuje niepokoju. Rzeczowo rozmawia z policją, jakby fakt, że zmarła była torturowana, a potem została zastrzelona, nie robił na niej dużego wrażenia. Pokazuje też nagrania z domowego monitoringu dowodzące, że w chwili podrzucenia ciała była z wizytą u przyjaciół. Prowadzącej śledztwo policjantce nie umyka fakt, że zwyczajna farmerka ma w domu monitoring, jakiego nie powstydziłby się ważny polityk.
Maggie zna się nie tylko na hodowli kur. Umie też strzelać, tropić, zmieniać tożsamość i zacierać za sobą ślady. Przez wiele lat była agentką CIA, a Maine wybrała jako idealne miejsce na emeryturę. Podobnie zresztą, jak jej przyjaciele z klubu książki, również byli agenci. Teraz emerytowani szpiedzy muszą się dowiedzieć, kim była zamordowana kobieta i co zagraża ich przyjaciółce.
Wybrzeże prywatności
„Wybrzeże szpiegów” może fanów prozy Tess Gerritsen, znanej tak samo z kryminalnej serii o Rizzoli Isles, jak i thrillerów medycznych, zaskoczyć tematyką. Lekarka od romansów, a potem medycznych dreszczowców bierze się za wątki szpiegowskie?
W wywiadzie dotyczącym powieści autorka powiedziała, że pomysł podsunęło jej samo życie. Jako mieszkanka stanu Maine od lat rezyduje pośród byłych agentów. „Raz miałam jednego po prawej, a drugiego po lewej” – powiedziała ze śmiechem w rozmowie z dziennikarką. Zdaniem Gerritsen byli agenci wybierają Maine jako ostoję na emeryturę, bo to miejsce zapewnia im prywatność. Na słabo zaludnionym terenie, pośród lasów i jezior, każdy pilnuje swojego nosa. Pisarka zaczęła się zastanawiać, co byli szpiedzy porabiają na emeryturze. Czy tak samo jak inni ludzie po zakończeniu kariery zawodowej grają w planszówki i oglądają seriale?
Autorka powiedziała również, że miała ochotę stworzyć historię z bohaterami będącymi jej równolatkami:
„Nie jestem już wiosennym kurczakiem, mam swoje lata. Chciałam napisać coś o ludziach takich jak ja, po sześćdziesiątce, siedemdziesiątce i osiemdziesiątce, którzy mają jeszcze wiele do zaoferowania.”
Tak powstała powieść o emerytowanych agentach. Dużo jest w niej rozważań o starzeniu się, bohaterowie nie raz przyglądają się sobie w lustrze, rozmyślając o fizycznych zmianach, jakie w nich zachodzą. Co i raz komuś strzyka w kolanie lub biodrze, bo takie już jest życie. Już wiadomo, że „Wybrzeże szpiegów” to początek nowej serii. Gerritsen przywiązała się do swoich bohaterów i jak mówi, nie chce ich zostawić. Ma ochotę dowiedzieć się, jak będą sobie dalej radzić.
Był kiedyś taki mężczyzna…
Najlepsza lekarka wśród amerykańskich twórców kryminałów jest najbardziej wiarygodna, gdy pisze o medycynie i miłości. W „Wybrzeżu szpiegów” wątki wywiadowcze wypadają niekiedy blado, ale gdy Maggie zaczyna wspominać swoją dawną miłość, robi się naprawdę emocjonująco. Czytelnik znający szczegóły związku Maury Isles z katolickim księdzem Danielem może się zastanawiać, czy w życiu samej pisarki był mężczyzna o imieniu Danny, z którym rozdzieliły ją okoliczności. Gerritsen wie, jak chwycić czytelnika za serce, bo zdaje się, że sama jest ekspertką od trudnej miłości. Mówiąc w wywiadzie o „Wybrzeżu szpiegów” przyznała, że podczas pisania najmocniej zaskoczyły ją własne łzy wylane podczas tworzenia najbardziej poruszającej sceny. „Był kiedyś taki mężczyzna” to wątek, dla którego warto sięgnąć po tę powieść.
Tess Gerritsen, „Wybrzeże szpiegów”, Wydawnictwo Albatros