„Wielka ucieczka” to powieść historyczna, która mrozi krew w żyłach. Do jakich okrucieństw można się dopuścić, gdy ma się pewność, że uczestniczy się w realizacji bożego planu?
Tekst: Sylwia Skorstad
W roku 1660 na pokładzie statku dwaj pułkownicy uciekają z Anglii do Ameryki. Dziesięć lat wcześniej Ned i jego zięć Will brali udział w wydaniu i wykonaniu wyroku śmierci na królu Karolu I przez angielski parlament. W czasie dekady wiele się jednak zmieniło, monarchia została przywrócona, a na tronie zasiadł wygnany wcześniej syn zabitego króla. Karol II postawił sobie za punkt honoru ukaranie królobójców. Rozpoczęło się wielkie polowanie na ponad pięćdziesięciu mężczyzn, w tym pułkowników Edwarda Whalleya, zwanego również Ned, i Williama Goffe’go, zwanego Will. Jeśli zostaną złapani, nie otrzymają łaski szybkiej śmierci. Kara będzie publiczna, długotrwała i niewyobrażalnie bolesna. Na rozkaz nowego monarchy publiczne egzekucje urządza się nawet na zmarłych. Z grobu wywleczono samego Olivera Cromwella, by dać wszystkim do zrozumienia, że sprawiedliwość dosięgnie winnych nawet na cmentarzu.
Pułkownicy pragną przeczekać złe czasy w Ameryce. Nie mają pojęcia, że w ślad za nimi ruszy mężczyzna, który ma z nimi do wyrównania prywatne porachunki.
Historyczny pościg
Robert Harris potrafi opowiadać i fantazjować o historii jak mało kto inny. Wcześniej przybliżył czytelnikom między innymi wydarzenia, jakie zaszły w Monachium tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, pozwolił im zajrzeć do watykańskich pomieszczeń w czasie konklawe, opisał złamanie kodów Enigmy, sportretował Cycerona i wykreował alternatywną rzeczywistość, w której hitlerowskie Niemcy wygrały drugą wojnę światową. Często na podstawie faktów budował własną opowieść, fabularyzując to, czego nie da się znaleźć w podręcznikach do historii. Każdy fragment dziejów, za który się wziął, zamieniał się w fascynującą przygodę, niekiedy tak emocjonującą, że aż trudno było uwierzyć, że to nie fikcja.
W „Wielkiej ucieczce” fikcji jest stosunkowo niewiele. Wymyślony jest mężczyzna stojący na czele grupy pościgowej, a zakończenie to ta z wersji, którą autor sam chciałby obdarzyć tę historię. Reszta jednak przedstawia losy uciekinierów oraz ich bliskich na tyle, wiernie, na ile to tylko możliwe.
Jeszcze bardziej interesujące niż kolejne kryjówki oraz ludzie, którzy z różnych powodów zdecydowali się udzielić pułkownikom pomocy, są wewnętrzne rozważania Neda i Willa. Młodszy z uciekinierów nie traci pewności, że wydając wyrok na króla działał w imieniu Boga. Starszy jednak zaczyna mieć wątpliwości. Zastanawia się, jak to możliwe, że przez cały czas wszyscy uczestnicy konfliktu żywili niezachwianą pewność, że Najwyższy stoi po ich stronie. Ktoś przecież musiał być dobry, a ktoś zły… Kiedy Edward Whalley zaczyna z nudów spisywać swoje wspomnienia, traci niezachwianą wcześniej pewność, iż zawsze uczestniczył w boskim planie.
Długo, ale czy szczęśliwie?
Aby poznać zakończenie tej historii, wystarczy zajrzeć do Wikipedii. Lepiej jednak tego nie robić i poczekać cierpliwie, aż Harris po swojemu opowie nam wszystko, co jest do opowiedzenia. Może w rzeczywistości historia wielkiego pościgu zakończyła się tak, a może zupełnie inaczej. Każdy z bohaterów „Wielkiej ucieczki” na swój sposób rozumiał pojęcie happy endu.
Robert Harris, „Wielka ucieczka”, Wydawnictwo Albatros