Nawet jeśli nie czekałyśmy, to się doczekałyśmy. „Rozdroża kruków”, kolejnej powieści z uniwersum „Wiedźmina”, nie można przegapić. Byłoby to porównywalne do na przykład przespania świąt.
Tekst: Sylwia Skorstad
Zaczyna się od tego, że lincz zostaje odwołany. Młody wiedźmin Geralt niedawno opuścił Kaer Morhen i od razu się komuś naraził. Grupa zbrojnych chce go powiesić, bo stanął w obronie napadniętych wieśniaków i przy okazji uszkodził kilku napastników. Historia znanego zabójcy potworów mogłaby się zakończyć właśnie tam, gdyby nie Preston Holt, wiedźmin na wygnaniu. Ten ratuje młodego kolegę po fachu z opresji i proponuje mu rodzaj współpracy. Geralt z jednej strony ma ochotę się czegoś nowego nauczyć, a z drugiej po to wreszcie wyruszył w drogę, by działać na własną rękę. Staje przed wyborem, a to dopiero pierwsze rozdroże w tej opowieści.
Czym wiedźmin za młodu nasiąknął
Młody Geralt zna się na wiedźmińskim fachu, ale głównie teoretycznie. Umie się ładnie wysławiać, ale tylko we własnym mniemaniu. Wie dużo o świecie i rozumie trudne słowa, ale niektórych rzeczy nie doczytał. Zna historię Kaer Morhen, jednak nie do końca. Może wygrać każdą walkę, no chyba, że ją przegra. Wszystkiego się spodziewa, ale daje sobie buchnąć konia (dzięki czemu czytelnik dowiaduje się, czemu jeździ na Płotce).
Spotkać takiego Geralta to prawdziwa frajda, bo ta perspektywa przypomina, że każdy bohater kiedyś i jakoś zaczynał. Wiedźmin, jakiego znamy, nie jest co prawda niezniszczalnym herosem, ale odkąd obrósł w międzynarodową sławę wśród graczy oraz mięśnie Henry’egoa Cavilla, jego wizerunek trochę się napompował. Sapkowski umiejętnie i z charakterystycznym dla serii humorem spuszcza powietrze z tego balonika.
Poezja przekleństw
To, co zawsze było najlepsze w sadze o Wiedźminie, to język. W ostatnich latach wydano w języku polskim zbyt wiele słabych książek, więc „Rozdroże kruków” jest na ich tle jak powrót do domu. Dobrze się czyta polską prozę z poczuciem, że na kolejnych stronach zamiast klisz czekają na nas wyłącznie miłe, językowe niespodzianki. Niekiedy z wykorzystaniem łaciny, dosłownie i w przenośni, ale zawsze w odpowiednim kontekście, jak na przykład ten: „Opatrzenie ściany frontowej ratusza miasteczka Berentrode wielkim transparentem z napisem Wypierdalaj stąd razem z twoją petycją byłoby bardzo rozsądne. Pozwoliłoby petentom zaoszczędzić sporo czasu i wysiłku, które mogłyby być wykorzystane z większym pożytkiem dla ogółu.”
Krótko, ale wystarczy
„Rozdroże kruków” jest, w porównaniu do innych tomów sagi, krótkie, ale warte swojej ceny. Im bliżej końca, tym robi się ciekawiej. Fani sagi co prawda trochę narzekają, ale nie byliby fanami, gdyby nie spróbowali znaleźć dziury w całym. Choć recenzje były różne, to w pierwszych dniach po premierze książki w księgarniach zrobił się ruch.
Ci, którzy pierwsze historie o Geralcie czytali jeszcze na łamach miesięcznika „Fantastyka”, dorośli i być może spodziewali się, że wiedźmin dorośnie razem z nimi, zamiast mówić „no weź”. Czy pamiętają, że kiedy Geralt stawiał pierwsze kroki, sami używali młodzieżowego języka i wierzyli w wyprawy z motyką na słońce? Fajnie jest przypomnieć sobie, że wszyscy byliśmy kiedyś młodzi i głupi, a dopiero potem staliśmy się starsi, a niektórzy nawet mądrzejsi.
Andrzej Sapkowski, „Rozdroże kruków”, Wydawnictwo Supernowa