Historia dwóch kobiet, które zdecydowały się walczyć o sprawiedliwość i wolność, każda na swój sposób. Nowa powieść Ildefonso Falconesa „Niewolnica wolności” nikogo nie pozostawi obojętnym.
Tekst: Sylwia Skorstad

W 1856 roku na Kubę przybywa statek z siedmiuset nastolatkami. Dziewczynki zostały porwane w Afryce podczas wojen plemiennych i w ciągu trzech miesięcy przetransportowane na Karaiby, by pracować tam na plantacjach trzciny cukrowej. Wśród nich jest Kaweka, której siostra zmarła podczas transportu. Dziecko nie rozumie, co się z nią dzieje.
„Kiedy zamykała oczy i rozdrapywała pamięć zmysłów, nadal czuła pieszczoty matki i całusy młodszych braci i sióstr. Ale wszystko to nagle znikło. Stała się anonimową, bezosobową częścią kontyngentu zrozpaczonych dziewcząt, które zarażały się paniką.” Z czasem Kaweka odkryje jednak w sobie moce, które staną się źródłem jej buntu.
W czasach współczesnych w Madrycie Lita, mulatka („do kur.. nędzy!”, jak sama to z czasem wykrzyczy), córka służącej u markiza Santadoma, otrzymuje pracę w banku należącym do rodziny chlebodawcy. Z trudem przełyka fakt, że „państwo” zachowują się, jakby robili jej nieocenioną łaskę, rekomendując ją do zajęcia, do którego ma kwalifikacje. Kiedy bank negocjuje warunki przejęcia z amerykańską firmą, najpierw dochodzi do skandalu, a potem stopniowego ujawniania niewygodnej prawdy o fortunie rodziny markiza. W wyniku tych wydarzeń Lita odbywa podróż na Kubę, skąd pochodzi jej rodzina.
Rewolucja jest kobietą
Jeszcze kilka lat temu autor epickiej „Katedry w Barcelonie” twierdził, że jego zadaniem nie jest edukowanie czytelników. W wywiadzie dla „casabatllo.cat” deklarował: „Nie mam ambicji, aby czegokolwiek uczyć. Mam nadzieję zainteresować czytelników, więc oferuję im powieści pełne pasji, miłości, zemsty, seksu… Jedynym zamiarem jest to, by ludzie czerpali przyjemność z czytania moich książek.”
Już wtedy była to wypowiedź świadcząca jedynie o skromności autora. Jak na kogoś, kto chciałby wyłącznie bawić, robi zbyt dokładny research epok, miejsc oraz ludzi po to, by piętnować niesprawiedliwości. Ma dużą wrażliwość społeczną i chęć poruszenia sumień. W wywiadach zdarza mu się apelować o zwiększanie świadomości różnych problemów, szczególnie dotyczących nierówności. Często głównymi bohaterkami swoich historii czyni kobiety. Pracując nad powieścią „Malarz dusz” odkrył, że hiszpańskim protestom robotników na początku XX wieku najczęściej przewodziły żony robotników. Na protesty przychodziły tłumnie, nawet jeśli sprawy nie dotyczyły ich samych, często z konieczności zabierając tam dzieci. Potem zaczął badać historie innych ruchów społecznych, w których ukrytymi za plecami mężczyzn bohaterkami były lokalne aktywistki, kapłanki, uzdrowicielki i inne wpływowe kobiety. „Niewolnica wolności” jest wynikiem takich historycznych poszukiwań. Choć postacie są fikcyjne, tło opowieści pozostaje do bólu prawdziwe.
Zatruta słodycz cukru trzcinowego
Po podbiciu Kuby przez Imperium Hiszpańskie rdzenni mieszkańcy zostali zdziesiątkowani w wyniku konfliktów zbrojnych, chorób oraz niewolniczej pracy. Trzeba ich było kimś zastąpić na plantacjach cukru trzcinowego, więc najeźdźcy zaczęli przywozić niewolników. Sprowadzono ich na wyspę w liczbie bliskiej miliona. Obecnie szacuje się, że sześćdziesiąt pięć procent populacji Kuby to potomkowie niewolników.
Niewolnictwo na Kubie zostało zniesione dopiero w roku 1886. Zakaz zmienił los części czarnoskórych mieszkańców wyspy, ale nie świadomość większości białych. Walka o równouprawnienie dopiero się zaczynała.
„Niewolnicę wolności”, czyli opowieść o kobietach, które walkę o sprawiedliwość postawiły ponad osobistym szczęściem, miejscami trudno się czyta. Bywa brutalna i bolesna. Jednocześnie jest jednak pełna magii, opowiada o przekorze, odwadze i poświęceniu. Mówi też o mało znanym kawałku świata i mało znanej części historii, która dla współczesnej Hiszpanii powinna być wyrzutem sumienia. Falcones wymiata ją spod dywanu, z takim rozmachem, że aż dech zapiera.
Ildefonso Falcones „Niewolnica wolności”, Wydawnictwo Albatros