Jeśli desperacko pragniesz w coś uwierzyć, mało co jest w stanie cię powstrzymać. Nawet, jeśli podtrzymywanie iluzji narazi cię na poważne niebezpieczeństwo. „Dziewczyna z wymiany” to powieść , która zwraca uwagę na istotny społeczny problem, jakim jest niska jakość komunikacji rodziców z dziećmi.
Tekst: Sylwia Skorstad
Bogata rodzina Merritów z Los Angeles przyjmuje u siebie uczennicę z wymiany. Siedemnastoletnia Tanya jest Angielką, która po ukończeniu szkoły średniej chciałaby studiować w USA. Merritowie kilka lat wcześniej stracili córkę i choć nikt nie wyraża tego głośno, zrozpaczona matka ma nadzieję, że nowa domowniczka wypełni choć część pustki w jej willi i w sercu. Entuzjazmu matki nie podzielają jej pozostałe dzieci – Paige i Will. Mąż Matt może i ma wątpliwości, ale pozbywa się ich na widok kształtnej sylwetki Tanyi.
Paige od pierwszej chwili nie lubi spotkanej na lotnisku dziewczyny. Irytuje ją, że śliczna Angielka podlizuje się jej rodzicom, dostaje pozwolenie zamieszkania w pokoju zmarłej siostry i używania jej ubrań. Nikt nie widzi nic niestosownego w fakcie, że obca rozgaszcza się w domu, jak u siebie i od pierwszego dnia próbuje wywalczyć status członka rodziny. Jedynym domownikiem, która wydaje się pojmować absurdalność sytuacji, jest pies Misiek.
Pokoleniowa separacja
„Dziewczyna z wymiany” to jeden z tych thrillerów, w których sceną aktów grozy jest dom. Największe niebezpieczeństwo czai się nie w ciemnym zaułku dwie ulice dalej, ale w sypialni, łazience albo kuchni. Mentalne dochodzenie jest prowadzone w cieniu chmury własnych wątpliwości. „Czy ja sobie tego aby nie wyobrażam?”, „Może jestem przewrażliwiona?”, „Chyba jednak trochę przesadzam” – myśli sobie domownik, gdy nie mieści mu się w głowie, że ktoś śpiący obok niego mógłby być bez powodu tak nieuprzejmy. A tym bardziej, że mógłby być psychopatą.
Nastoletni bohaterowie żyją mentalnie odseparowani od rodziców, którzy są zbyt zajęci pracą lub własnymi nałogami, by zauważyć, że dzieje się coś złego. Paige coraz bardziej nie znosi dziewczyny z wymiany i przyznaje, że: „Prawda była taka, że nienawidziłam Tanyi bardziej niż kiedykolwiek. Gdybym miała laleczkę voodoo, nazywałabym ją Tanya i dźgnęła milion razy szpilkami.” Will zamyka się w pokoju z psem.
Dziewczyna z wymiany natomiast nie ma ani jednego starego konta w mediach społecznościowych, profil na Instagramie zakłada dopiero po zamieszkaniu z Merritami. Źle wymawia nazwę dzielnicy Londynu, w której rzekomo mieszka, myli słynny londyński dom towarowy z hotelem, używa słowa „sweter”, choć każdy Anglik powiedziałby „pulower”.
Państwo Merritowie niczego nie zauważają. Tanya jest miła, słodka, pomocna w kuchni, zainteresowana ich zajęciami, a do tego żywo przypomina ich zmarłą córkę.
Przegapione znaki
„Dziewczyna z wymiany” to powieść, która miło skraca czas, gdy trzeba na coś poczekać. Nie nuży, może zaintrygować, potrafi zaskoczyć, nie wymaga głębokiej refleksji ani skupienia. Zwraca uwagę na istotny społeczny problem, jakim jest niska jakość komunikacji rodziców z dziećmi.
W thrillerze Nelle Lamarr przeszkadza jednak zbytnia naiwność bohaterów. Zachowania, które od razu powinny ich zaniepokoić, traktują lekko. Nawet ktoś, kto nie interesuje się psychologią, ogląda czasem filmy, seriale, czyta prasę lub książki, więc powinien zareagować na rażące naruszenia intymności, prywatnej przestrzeni czy zaufania. Trudno uwierzyć, że nawet ludzie mający szereg własnych problemów, przegapiliby tyle znaków ostrzegawczych. A może to właśnie ich brak interpersonalnego radaru jest powodem całego zamieszania?
Na ile da się wybaczyć brak psychologicznej wiarygodności, o tym warto się przekonać samemu, bo „Dziewczyna z wymiany” warta jest próby.
Nelle Lamarr, „Dziewczyna z wymiany”, Wydawnictwo Albatros