„Ciałokochanie” to poradnik o tym, jak polubić swoje ciało, przestać krytykować inne kobiety za „niewłaściwy” wygląd, podchodzić zdrowo do sportu i nie poddawać społecznej presji.
Tekst: Sylwia Skorstad
Martyna jako dziecko wyróżniała się wysokim wzrostem i zamiłowaniem do sportów. Lubiła zajęcia fizyczne, a swoje odróżniające się od przeciętnej parametry ciała zapisywane przez szkolną pielęgniarkę uważała za powód do zadowolenia. Do czasu. Pewnego dnia usłyszała od trenerki, że przydałoby się, gdyby zrzuciła kilka kilogramów. Zauważyła też, jak poważnie podchodzą do kwestii wyglądu jej koleżanki i uznała, że żeby zaistnieć w środowisku, należy cierpieć i dopasować się do obowiązujących kanonów urody, na przykład mieć obowiązkową przerwę między udami, wąską talię oraz ubrania dobrane do typu sylwetki. Dzisiaj opisuje swoje doświadczenia następująco:
„Mam dwadzieścia osiem lat i przez ponad połowę swojego życia pozostawałam ze swoim ciałem w konflikcie. Byłam ciągle w trybie przed. Przed możliwością założenie ubrań, których naprawdę chciałam, przed wyjściem na imprezę, na której nie będę się wstydziła tańczyć, przed związkiem. Spędzałam każdą wolną chwilę na myśleniu o tym, jak moje życie może wyglądać, jeśli w końcu uda mi się przetrwać tę dietę grejprutową, która odejmie od mojego obrzydliwego ciała pięć kilogramów w tydzień.”
Gdybym miała córkę w wieku szkolnym, to marzyłabym o tym, aby któryś z pedagogów zaprosił na prelekcję Martynę Kaczmarek – prezeskę Fundacji Ciałość, pierwszą modelkę curvy w polskiej edycji Top Model, działaczkę społeczną i autorkę książki „Ciałokochanie”.
Kobieta ma wyglądać
„Ciałokochanie” to pełen naukowych ciekawostek oraz wątków biograficznych poradnik skierowany do każdego, kto ma problem z zaakceptowaniem swojego ciała. Autorka zwraca się przede wszystkim do kobiet, jednocześnie podkreślając, że również mężczyźni mogą cierpieć na dysmorfofobię, zaburzenia odżywiania czy obniżone poczucie wartości związane z wyśrubowanymi standardami wyglądu. Kobiety są jednak poddawane silniejszej od mężczyzn presji. Chociaż nasza wartość społeczna nie jest już oceniana głównie przez pryzmat urody, to głęboko zakorzenione schematy kulturowe trzymają się nas wszystkich mocno.
Kobieta ma wyglądać. Powinna świetnie się prezentować na przykład w pracy. Jeśli ma nadwagę, to statystycznie będzie zarabiać o kilka procent mniej od szczuplejszej koleżanki. Jeśli nie zrobi makijażu, to, jak wynika z badań, zostanie oceniona nie tylko jako mniej profesjonalna, ale też mnie godna zaufania i mniej sympatyczna. Bezdyskusyjnie musi wyglądać bosko na swoim ślubie, no i zamieszczać odpowiednie zdjęcia w sieci. Zrobienie idealnej fotografii przeznaczonej na media społecznościowe zajmuje nam średnio siedem minut i dwanaście sekund.
„Robimy to sobie nawzajem”
Dlaczego wymagamy od siebie oraz innych kobiet tak dużo? Nie pomagają nam media oraz kultura masowa, a wyśrubowane standardy piękna poznajemy, zanim jeszcze nauczymy się czytać. Na przykład w filmach Disneya temat wyglądu pojawia się do stu czternastu razy w przypadku bohaterek i do trzydziestu pięciu razy w przypadku bohaterów. Generalnie wygląd disnejowskich księżniczek jest komentowany w dziewięćdziesięciu czterech procentach filmów. Księżniczki są piękne i miłe oraz… nierealistyczne, bo, jak cytuje autorka, sześć na jedenaście ma szerzej rozstawione oczy niż wynosi szerokość ich talii.
Jednak to nie wszystko. Najsilniejszej presji poddają nas nieustannie i bezlitośnie inne kobiety. W dobrej wierze przyjaciółki doradzają, co wypada, a co nie, influencerki podpowiadają najlepsze diety odchudzające, rodzice, nauczyciele oraz pracownicy służby zdrowia też potrafią dołożyć swoje trzy grosze do pogorszania samooceny. Zdaniem autorki wszystko to przypomina efekt fali: „Skoro ja muszę przestrzegać tych wszystkich zasad, to ona też, nie?”
Najgorzej jest w mediach społecznościowych, gdzie każdy daje sobie prawo do mówienia innym, jakie to karygodne błędy popełniają w prezentowaniu swojego wyglądu. Kaczmarek o tym rodzaju hejtu wie wszystko, ośmieliła się przecież być modelką nie mając rozmiaru 36.
Promocja zdrowego rozsądku
„Ciałokochanie” to jedna z najbardziej zdroworozsądkowych książek na temat samoakceptacji, jakie znajdziecie na rynku. Autorka zdaje sobie sprawę, że krytycy mogą jej zarzucić na przykład „promowanie otyłości” i zawczasu wychodzi im naprzeciw mówiąc, że otyłości nie da się promować, bowiem nikt nie chce mieć nadwagi. Spora część ludzi pytanych o nadwagę deklaruje, że wolałaby stracić kończynę niż przytyć. Martynie Kaczmarek nie chodzi o to, aby kobiety przestały się odchudzać, robić makijaż albo elegancko się ubierać. Chodzi o to, aby na przykład ćwiczyć głównie z myślą o zdrowiu a nie spalaniu kalorii, nakładać makijaż dla przyjemności a nie w wyniku presji, a przede wszystkim lubić siebie za całokształt, a nie tylko wtedy, gdy próbujemy sprostać niemożliwym do spełnienia oczekiwaniom społecznym.
Martyna Kaczmarek, „Ciałokochanie”, Wydawnictwo Prószyński i S-ka