Sport i psychologia to ważna relacja. Sport uczy nas być tu i teraz i prowadzić życie, którego nie chcielibyśmy z nikim zamienić. Pozytywne efekty starań pozostają z nami nawet wtedy, gdy nie udaje się nam osiągnąć zamierzonych celów.
Tekst: Sylwia Skorstad
Sport i psychologia nie są od siebie wcale oddalone. Właśnie przygotowuję się psychicznie do swojego największego wyzwania sportowego tego roku, czyli udziału w Marszu Świata w holenderskim Nijmegen. W tym najdłuższym z marszów organizowanych w ramach międzynarodowej Ligii IML trzeba przez 4 dni przejść w sumie minimum 160 kilometrów (dystans 40 km dziennie to wymagane minimum dla kobiet). Największe wyzwania to wysokie temperatury i konieczność przeorganizowania rytmu dobowego tak, aby zaczynać dzień w połowie nocy, a kończyć po południu.
Będę się czuła w pełni gotowa na to wyzwanie dopiero wtedy, gdy zaakceptuję możliwość, że tym razem mi się nie uda. I gdy przekonam się, że nawet gdyby tak się stało, to mimo wszystko moje przygotowania miały sens.
Wirusy, kontuzje i inne plagi
Doktor Daniel J Moran specjalizuje się w psychologii behawioralnej. W pracy z pacjentami i klientami (pod jego opieką są również firmy) stosuje metodę, jaką nazwał Terapią Akceptacji i Zaangażowania. Po godzinach jest maratończykiem-amatorem oraz ojcem młodego siatkarza.
Moran napisał dla „Psychology Today” artykuł, w którym tłumaczy, czemu żadne sportowe oraz pozasportowe starania nie idą na marne. Jako przykładów użył swoich doświadczeń oraz zmagań swojego syna. Jego długie treningi do maratonu, na którym chciał pobić życiowy rekord, wydawały się bezowocne, gdy na kilka dni przed startem nabawił się kontuzji wykluczającej go z udziału w imprezie. Młody siatkarz natomiast musiał skapitulować tuż przed meczem mającym mu otworzyć drogę do zawodowej kariery, kiedy dzień przed rozgrywkami nabawił się grypy żołądkowej.
„Po co w ogóle się trudzić, skoro na drodze do osiągnięcia celu może nam stanąć tyle nieprzewidywalnych przeszkód?” – zadał sobie pytanie Moran. – „Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to statystycznie rzecz biorąc wiele naszych planów i wyznaczanych sobie celów jest skazanych na porażkę”.
Zaraz potem Moran przekonuje, że starania zawsze mają sens, bowiem paradoksalnie, samo osiągnięcie celu ma znaczenie drugorzędne. Liczy się to, co osiągamy po drodze, kim się stajemy, próbując.
„Pracuj dziś ciężko nie po to, aby osiągnąć cel w przyszłości, ale dlatego, że właśnie teraz masz szansę podjąć wiele znaczący wysiłek w imię tego, co stało się dla ciebie ważne w tym krótkim czasie, jaki masz do wykorzystania na tej planecie. Może każdy mój krok na drodze do wystartowania w upragnionym maratonie był w rzeczywistości krokiem ku temu, by bardziej doceniać aktywność na świeżym powietrzu? Może każdy nieudany projekt artystyczny to lekcja kreatywności? Może każda niedokończona książka to okazja, by myśleć, zmagać się, doskonalić i ćwiczyć w wyrażaniu tego, co nam chodzi po głowie?”
Odporność na porażki
Nie mogę powiedzieć, że w pełni zgadzam się z Moranem. Z doświadczenia wiem, że im bardziej się staramy, by osiągnąć cel, tym bardziej nas boli, gdy plan spala na panewce. Nie bawmy się w Pollyannę, nie ma co ukrywać, że porażka boli. Ma boleć! Jeśli przegrywając, czy to ze sobą, czy z losem, nie czujemy ani krzty rozczarowania, to widać nasze marzenie nie było szczególnie ważne. Rzecz w tym, by nie pakować tego bólu po straconym marzeniu do emocjonalnego plecaka i nosić go przy sobie przez kolejne tygodnie.
I tu przydaje się metoda Morana – łatwiej jest się nam pogodzić z niezrealizowanym zamierzeniem, gdy zaczynamy doceniać wartość preparacji do niego. A sport, czy to amatorski, czy zawodowy, uczy tego, jak mało która inna dziedzina życia. Każdy kilometr pokonany na bieżni, na pływalni czy ścieżce rowerowej, zostaje z tobą. Masz go w mięśniach, w układzie krwionośnym i oddechowym, w mózgu. Spełnił swoje zadanie na wiele sposobów. Nie tylko dostarczył przyjemności wynikającej z aktywności fizycznej, ale też poprawił twoją wydolność, samopoczucie i stan zdrowia. Efekty widzisz w lustrze, na wadze, czasem w aplikacji sportowej. Nic się nie zmarnowało. I nikt nie powiedział, że nie możesz sobie wyznaczyć kolejnych celów. Najlepiej kilku na raz, by zawsze mieć plan B, na wypadek gdyby na drodze stanęła ci kolejna niespodziewana przeszkoda.
Każdy, kto regularnie uprawia aktywność sportową, wie, że częściej się przegrywa niż wygrywa. Nie dasz rady codziennie pobić życiówki, nie o to chodzi. Akceptacja faktu, że istotną częścią tej przygody jest zrozumienie swoich słabości oraz ograniczeń, a także wyznaczanie sobie realistycznych celów, to coś, co odróżnia dobrych sportowców od przeciętnych.
Woda po walce
Po co w ogóle próbować? Bo „woda po walce ma jak wino smak”. Nawet ponosząc porażkę, wiemy, że przynajmniej kiwnęliśmy palcem w bucie. Na czymś nam zależało. Przyjdą takie dni, gdy sprawy, na których nam naprawdę zależy i którym jesteśmy gotowi poświęcić wysiłek, będziemy mogli policzyć na palcach jednej ręki. Warto wtedy mieć przynajmniej dobre wspomnienia.
Zatem powodzenia we wszystkich staraniach, bez względu na ich charakter. Trzymam za was kciuki. Potrzymajcie i za mnie.