Wśród finalistek kolejnej edycji konkursu „Energia od pokoleń” znalazły
się Elżbieta i Agnieszka Świerk – matka i córka, które choć nie wychodzą
ze swoich ról, są prawdziwymi przyjaciółkami. Co ich zdaniem jest podstawą
więzi międzypokoleniowej? Przeczytajcie…
Z finalistkami konkursu Elżbietą i Agnieszką Świerk
rozmawia Aleksandra Kozłowska
Zdjęcia z backstage finału: Magdalena Maria Pomykała
Aleksandra Kozłowska: Jakie emocje towarzyszą Paniom po zakończeniu
finałowego spotkania akcji „Energia od pokoleń”?
Elżbieta Świerk (mama):
Jesteśmy zachwycone!
Jestem szczęśliwa, że spędziłam
dwa dni z córką, bo gdyby
nie ten konkurs, pewnie
nie miałabym takiej okazji
i nie namówiłabym jej
na wspólny wypad.
Dzisiaj podczas sesji
fotograficznej powiedziała
do mnie: „Mamo, dziękuję
ci za to wszystko!”
Agnieszka Świerk (córka):
Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do akcji. Żartowałam
sobie, że jestem tylko zakładnikiem i jadę do Warszawy wyłącznie po to, żeby zrobić
mamie przyjemność. Mówiłam też, że następnym razem trzy razy się zastanowię,
czy coś za tym nie stoi, zanim zrobię sobie z mamą kolejne zdjęcie. Ostatecznie
naprawdę cieszę się, że przyjechałam. Nie miałyśmy takiego weekendu razem
od bardzo długiego czasu.
A.K.: Kto zainicjował zgłoszenie do konkursu?
E.Ś.: To ja. Stwierdziłam, że mam córkę, jestem matką i to chyba nie najgorszą.
Jest między nami duża i prawdziwa więź. Żaden cukierek: często jest wojna,
ale też bardzo duże zrozumienie. Przede wszystkim są między nami duże
pokłady miłości i to jest najważniejsze.
A.Ś.: Podobno nie powinno się wychodzić z ról, ale my naprawdę jesteśmy
też przyjaciółkami i mówimy sobie o wszystkim już od bardzo dawna.
E.Ś.: Pani Kasia Miller powiedziała, że nie powinno się wychodzić z roli matki.
Uważam, że tę granicę trzeba przejść: pozostać w roli matki, ale wejść też w rolę
przyjaciółki. Nie widzę innej możliwości. Jak miałabym matkować dorosłym
dzieciom? Przecież to są moi życiowi partnerzy i w wielu dziedzinach
są bardziej kompetentni niż ja. Ja się od nich uczę, bo to, czego mogłam,
sama już ich nauczyłam. A w tej chwili to są moi mistrzowie, a ja podążam za nimi.
A.K.: Jakie refleksje towarzyszą Paniom po warsztatach z Katarzyną Miller?
A.Ś.: Stwierdziłam, że jednak mało czasu poświęcamy refleksjom na temat rodziny.
Te warsztaty były okazją, żeby wiele spraw przeanalizować i spróbować je przenieść
na moje relacje z córką. Zobaczyłam, jak to się cudownie łączy. Moja mama
wszystkiego mnie nauczyła, a teraz to ja jestem w roli matki i staram się wychować
córkę – zrobić z niej szczęśliwą, mądrą kobietę, kiedyś w przyszłości wspaniałą
partnerkę dla jakiegoś faceta. Myślę, że to bardzo duże bogactwo.
E.Ś.: Czasem trochę błądzimy. Kasia Miller, dzięki swojemu doświadczeniu, potrafi
to nazwać, wyprowadzić z bocznej drogi i powiedzieć: „Nie, nie, kochana – trzeba
iść prosto. Trzeba się przed sobą przyznać, przestać płakać i wziąć się najpierw
za siebie”. Pierwszy raz byłam na warsztatach z Kasią Miller, ale zdarzyły
mi się już w życiu kilkakrotnie różne tego typu spotkania i kontakty
z psychologami. Natomiast to spotkanie było dla mnie czymś zupełnie
nowym i wyjątkowym.
A.Ś.: Kasia Miller niesamowicie potrafi otwierać ludzi. Można poczuć się przy niej
zupełnie naturalnie. Nawet nie wiadomo, kiedy otwierasz się w grupie nieznajomych
kobiet, mimo że jeszcze przed chwilą wydawało ci się, że nie jesteś się w stanie
zupełnie odkryć nawet przed bliską osobą. Już po godzinie wszystkie
się przytulałyśmy, podczas gdy jeszcze tego samego dnia rano się nie znałyśmy
i patrzyłyśmy na siebie z boku, poniekąd nawzajem się oceniając. To było naprawdę
mocne przeżycie.
A.K.: Co uważają Panie za podstawę udanej relacji matki i córki?
E.Ś.: Trzeba pamiętać, że córka nie jest „dla mnie” i ja mam tylko określoną rolę
w jej życiu. Tak ja powiedziałam – żeby wychować mistrza, w pewnym momencie
trzeba dać mistrzowi przestrzeń na samodzielny rozwój. Dziękuję Bogu, że mam
taką dorosłą córkę i mam tu okazję z dumą na nią z boku popatrzeć.
A.Ś.: Dla mnie ważne jest, że moja mama zawsze była dla mnie przyjaciółką.
Wprowadzała mnie w tajniki wiedzy medycznej, fizycznej i o ciele. Dla innych
mam to były tematy tabu i dzieci musiały się dowiadywać o pewnych rzeczach
na podwórku. Między nami zawsze była szczerość i otwartość. Przychodziłam
i mówiłam: „Mamo, powiedz mi, jak to jest” i mama mi wszystko ze szczegółami tłumaczyła. Potem koleżanki przychodziły do mnie w szkole i robiłam im wykłady
o różnych skomplikowanych sprawach, które dla innych dzieci były zupełnie
niedostępne. Gdy zdawałam egzaminy na trzy kierunki studiów, na wszystkie
egzaminy chodziła ze mną mama – była ze mną i cierpliwie wspierała mnie
w tych stresujących momentach. A wieczorem kupowałyśmy butelkę wina,
robiłyśmy pyszną kolację i rozmawiałyśmy o wszystkich przeżyciach danego
dnia. Mama zawsze uczestniczyła w tych ważnych momentach w moim życiu
i za to jestem jej wdzięczna.