„Byłaś w Tunezji?” (zainteresowanie); „Ale Ci dobrze…” (westchnienie z cieniem zazdrości); „Z jakąś fajną ekipą?” (ożywione zainteresowanie); „Sama! Jak to sama???” (rosnące przerażenie…) No tak… To już nie pierwszy raz zamiast opowiadać o błękitnym niebie, basenie w zawijasy i egzotycznych zakupach wyjaśniam jak to się stało, że sama pojechałam na wakacje. Okazuje się, że to jest znacznie bardziej egzotyczne niż barwny arabski bazar…

 

Dziwne rozmowy zaczynają się już na etapie planowania. Najpierw przeprowadzam je w formie dialogu wewnętrznego: dokąd chcę jechać?, czy faktycznie jest to dobre miejsce dla „singli” czyli samotnej (lub raczej „pojedynczej” bo to przecież nie to samo!) kobiety?, czy mnie na to stać skoro na pewno zapłacę więcej niż wynosi „normalna” (znaczy taka „od osoby” przy zakupie wakacji dla dwóch lub trzech osób) cena?

 

Do biura podróży wędruję ze wstępnymi pomysłami. I tu zwykle następuje „eliminacja negatywna” wynikająca ze zdrowego rozsądku i doradztwa sprzedawców. W efekcie wybieram Tunezję zamiast Maroka, Izrael zamiast Egiptu, USA zamiast Peru… Czyli miejsca nieco bardziej „cywilizowane”; takie, w których bez obaw będę mgła wyjść z hotelu i pomyszkować po miasteczkach, bazarach, muzeach i sklepach, pojechać gdzieś lokalnym transportem, nie wiązać się z autobusem pełnym turystów przystającym tylko tam gdzie zaplanował przewodnik (tym bardziej, ze to nierzadko miejsca typu „pułapka na turystów” czyli na ich portfele…)

 

Sądząc z reakcji takich jak zacytowana na początku większość moich znajomych (i nieznajomych – także tych spotykanych podczas wakacji) uważa mnie za co najmniej „dziwną” (czytaj: nieodpowiedzialną ryzykantkę). A przecież oni jeżdżą tam gdzie ja i niektórzy w podobny sposób zwiedzają. Z tą drobną różnicą, że parami, rodzinami albo z grupą. Ciekawe co oni sobie myślą? – że skoro jestem singlą to mam siedzieć w mieście i chodzić najdalej na spacery do parku?

Niby dlaczego?
Jasne, że takie wakacje solo wymagają przemyślenia przedtem i myślenia w trakcie. Ale arabski souk, śródziemnomorska plaża czy murzyńska dzielnica są przecież dla ludzi. Także takich jak ja.

 

Z żalem omijam miejsca bardziej egzotyczne i jednocześnie bardziej ryzykowne. Odkładam ich zwiedzanie na inne czasy (może będzie bezpieczniej… może pojadę z większą ekipą znajomych… może nabiorę odwagi… a może po prostu znajdę swojego „księcia”:-)). Tymczasem stanowczo twierdzę, że skoro mam sama nigdzie nie pojechać lub sama gdzieś pojechać (i zobaczyć ciekawy kawałek świata) to zdecydowanie wolę pojechać. I tego się będę trzymać!

 

PS.: Miłe Republikanki – napiszcie w jakich najbardziej „ekstremalnych” (uważanych przez Wasze otoczenie za niebezpieczne lub co najmniej ryzykowne…) miejscach byłyście solo. Podzielcie się wrażeniami z tych wypraw. Podpowiedzcie jak sobie radzić by przetrwać z przyjemnością.

 

tekst: Agnieszka Staroń
coach, trener

7 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.