Chyba pierwszym nieoczywistym odkryciem psychologii było spostrzeżenie, że ludzie mechanicznie odtwarzają to czego się jakoś wyuczyli, przy niezachwianej pewności, że to co robią to ich samodzielne decyzje, lub własna wrodzona właściwość. Sami nie wiemy jak dobrze jesteśmy wytrenowani.

– Gdyby mówił do ciebie Francuz, nie zrozumiałbyś go – mówi tytułowy bohater Przygód Tomka Sawyera do prostodusznego niewolnika, Jima.

– Jak to bym nie zrozumiał? Słuch mam przecie dobry.
– Słuch tak, ale co byś na przykład zrobił, gdyby powiedział do ciebie parlez-vous francais?
– Nic bym nie powiedział, tylko bym go rąbnął w głowę. Naturalnie, jakby nie był biały…
– Za co?
– Bo nie odzywa się po ludzku. Czy krowa to koń? Nie. Więc nie powinna rżeć jak koń.

Jim zna swój język odkąd pamięta. Jest przekonany, że z nim się urodził, jak wszyscy. Bo przecież wszyscy wokół niego odkąd on sięga pamięcią mówią tym samym językiem. Jak na ironię nie jest to nawet żadne afrykańskie narzecze, tylko angielski z zabitego dechami rolniczego Missisipi połowy XIX wieku. Naturalność i oczywistość rzeczy które wpojono nam wczesnym treningiem nie ulega dla nas wątpliwości, dopóki nie spotkamy kogoś, kogo ćwiczono inaczej. W czasach Jima nietrudno byłoby znaleźć Francuza głęboko przekonanego, że jego język jest naturalnym,  jedynie możliwym sposobem w jaki ludzie mogą się porozumiewać. Spotkanie byłoby trudne dla obu.

 

Trening rodzinny

Wiara w to, że tworzenie rodzin jest wrodzonym instynktem człowieka nie różni się od wiary w jeden język, z którym każdy się rodzi. Żeby mówić po francusku lub angielsku musimy zostać poddani treningowi. Żeby utworzyć rodzinę, także. Większość naszych dziadków dorastała w świecie, w którym trening życia w rodzinie przechodził prawie każdy, z wyjątkiem wychowanków domów dziecka. Ich doświadczenia, dramatycznie odmienne od tego, co znała większość ludzi miały ogromny wpływ na ich dorosłe życie. W społeczeństwie opartym na rodzinach byli jak Francuzi wyuczeni angielskiego. Mówić w obcym języku w miarę płynnie, to jedno, ale myśleć w nim, to coś całkiem innego.

 

W ciągu ostatnich stu lat ilość osób żyjących w nietypowych rodzinnych układach wzrosła lawinowo. Podstawową przyczyną jest właśnie reprodukowanie własnych doświadczeń. Jeśli gdzieś w rodzinie następuje śmierć jednego z małżonków i pozostała przy życiu osoba wchodzi w kolejny związek, doświadczenia dzieci otrzymujących nowego rodzica stają się nieporównywalne z tym, co znają ich rówieśnicy, którzy przez to nie przechodzą. Dla tych dzieci, ich dzieci, wnuków i prawnuków słówko „rodzina” będzie już zawsze znaczyło coś całkiem innego. Najbardziej wnikliwe badania jakie znam sięgają wstecz pięciu pokoleń i wyniki są tu jednoznaczne. Jeśli przyjąć, że układem podstawowym byłoby dwoje ludzi, którzy za zgodą, wiedzą i porozumieniem rodziców biorą pierwszy w życiu ślub nie mając dzieci, później mają wspólne potomstwo, a następnie żyją razem aż do śmierci i ich dzieci przeżywają ich, to każda zmiana w tym wzorze powoduje w następnym pokoleniu jakąś formę powtórki tej zmiany. Co więcej, w miarę pojawiania się kolejnych pokoleń odchylenia od „podstawowego wzoru” nie tylko się nie korygują, ale wręcz nasilają się. Od ludzi z typową, klasyczną genealogią osoby z rodzin od pokoleń nietypowych różnią się dosłownie wszystkim, co dotyczy męsko damskich związków.

 

Jak Adela z Krystianem

Przyjmijmy, że poznały się ze sobą dwie osoby. Pani Adela jest środkową córką swych rodziców, którzy żyją razem. Ma dwoje rodzeństwa. Zna dziadków ze strony ojca i ze strony matki którzy wciąż żyją i są razem także. Pani Adela zna też swych pradziadków. Część z nich wciąż cieszy się  nie najgorszym zdrowiem, a  pozostali zmarli  w sposób naturalny. O zmarłych coś trudno powiedzieć, ale żywi są w dobrym kontakcie.

 

Partner pani Adeli, pan Krystian jest jedynakiem. Wychowała go babcia wspólnie ze swą siostrą. Jego rodzice rozwiedli się bardzo wcześnie. Ojca nie znał, a matka zmarła gdy miał cztery lata. Mężczyzn w domu nie było, bo siostra babci nigdy za mąż nie wyszła, a dziadek zmarł nim pan Krystian się urodził. Babcia zresztą nie wspomina go zbyt dobrze, często za to mówi o tym, że jej mama, sama ciężko kiedyś doświadczona odejściem męża w siną dal słusznie ją przed nim ostrzegała. Wyobraźmy sobie teraz, że pan Krystian i pani Adela okazali się dość szaleni, by wspólnie zamieszkać. Jak to się będzie sprawdzać? Być może idealnie. Może pan Krystian umie się doskonale dogadywać z kobietami? Może rozbawia je świetnie i wzrusza? Pani Adela wie jak zbudować harmonijną domową relację. Obserwowała to od urodzenia i jest wyćwiczona w tym jak Jim w angielskim. Wspólnie wynajmują mieszkanie, oboje pracują, przyjmują w domu licznych serdecznych przyjaciół, jeżdżą na narty, hodują rybki i świetnie się bawią latami. Czy będą kłopoty? Być może żadnych. Statystyka wspomnianych przeze mnie badań mówi o zbiorowościach, a nie o każdym przypadku z osobna. Odnosząc statystykę do jednostek możemy mówić tylko o prawdopodobieństwie. Istnieje większe od zera, że para kiedyś bez oporów weźmie ślub, będzie mieć potomstwo i z biegiem lat odtworzy układ bliski doświadczeniu pani Adeli, a wszystko to czego wyuczył się pan Krystian nie zadziała na nich nijak. Gdybym miał jednak zgadywać, stawiałbym raczej na to, że problem ujawni się na pewnym, szczególnym etapie.

 

Po co nam większe mieszkanie i do czego służy ślub?

Pani Adela zacznie niepokoić się upływem czasu. Gdy będzie mieć lat dwadzieścia pięć, wspólne mieszkanie w otwartym domu z wybranym, miłym facetem będzie dla niej lekkie jak meble z Ikei. Po trzech latach zacznie się już niepokoić. Po pięciu będzie bębnić palcami po stole, a z jej trzydziestych urodzin wrócą milczący, ponurzy i wściekli. I na tyle już tym stanem doświadczeni, że nie będzie dla nich żadnym zaskoczeniem.
– Czy nie sądzisz, że powinniśmy zmienić meble?

– Moglibyśmy mieć właściwie większe mieszkanie. Przydałby się drugi pokój..

– A ty wiesz, że ta Dzidka, ta co pamiętasz na nartach w zeszłym roku z nimi byliśmy z tym jej chłopakiem… to ona w ciążę zaszła? Dom jakiś będą budować.

Parlez-vous francais..? On naprawdę nie wie o co chodzi. Nawet jeśli jakimś cudem rozumie te wszystkie „jasne komunikaty” (bo chyba nie muszę tłumaczyć, że dla większości mężczyzn intencja tych wypowiedzi inna od ich dosłownie wypowiadanej treści pozostanie na zawsze organicznie niedostępna. Po co drugi pokój skoro tego nie ma komu posprzątać a mieścimy w nim się świetnie? Konia z rzędem temu panu co to zgadnie) to on nie wie o co chodzi w głębokim, egzystencjalnym sensie. Nie czuje tego. Po świecie chodzi masa facetów kompletnie nie rozumiejących do czego służą śluby. Frazesy w rodzaju „musimy się lepiej poznać”, czy „teraz nie mamy odpowiednich warunków” albo „jak zrobię doktorat” są tylko zaciemnianiem rzeczywistości. Sądzisz, że po następnych trzech latach pozna cię lepiej?

 

Rodzina jak urząd skarbowy

Rodzina oparta na małżeństwie rodziców jest instytucją. Pierwszą, z jaką stykamy się w życiu. Stosunek do niej rzutować będzie na stosunek do wszystkich następnych instytucji z jakimi będzie musiał się zetknąć taki młody człowiek. Wojsko, kościół, państwo i jego urzędy skarbowe, banki, starostwa, sądy i wreszcie rodzina – wszystkie one mają jeden wspólny punkt. Są instytucjami. Relacje między ludźmi są w nich czymś innym niż proste ja-ty. To co w nich robimy determinowane jest przez  role. Kiedy ojciec mówi do syna „wyrzuć śmieci”, to wszystko co dalej się dzieje nie jest spowodowane tym, że Michał mówi coś do Kazimierza, tylko tym, że Ojciec mówi coś do Syna. Kiedy w spór się wtrąci matka, to znów nie Elżbieta przez nią będzie mówić tylko Matka właśnie. Cokolwiek wykrzyknie lub zrobi, rozumiane jest poprzez tę rolę. W przyszłości to Nauczyciel mówić będzie do Ucznia, Sierżant do Szeregowego, Dyrektor do Pracownika, Żona do Męża a wreszcie Sąd do Powoda. Mężczyzna nie wyćwiczony w akceptowaniu takich konwencji w rodzinie nie będzie czuł się u siebie w żadnej z wymienionych sytuacji. Bycie z kobietą i mieszkanie z nią nawet wiele lat będzie możliwe i łatwe. Ale wzięcie ślubu to już instytucja. Trudno Zdzisławowi być Ojcem lub Mężem. Niechętnie porzuci bycie po prostu Zdzisławem. Czy to znaczy, że „nie dojrzał”? Mówić w ten sposób to jak mówić, że Jim znad Mississipi nie dojrzał do francuskiego.


„Nie idźcie tą drogą!”

Problem jest dużo głębszy. Mówimy tu o facetach, którzy po prostu nie czują tematu. I nie chcą go czuć. Nie czują takiej potrzeby gdyż się tego nie wyuczyli. Nie przeszli przez taki trening. To nie jest tak, że się u niego coś opóźnia. On idzie rozwojowo w inną stronę. Później będzie jeszcze gorzej. Czy jest zatem jakaś nadzieja? Niewielka, ale jest. Intryga i pułapka to czarny scenariusz i zły pomysł. Nie rób tego. Ulegnie, ale później straszliwie się zemści. Spróbowałbym raczej wspólnie zrozumieć jego punkt widzenia. On z czegoś wynika, tak jak twój. Jeśli zrozumie przyczyny swojej niechęci do bycia kimś więcej niż Zdziśkiem, może się zdarzyć, że postanowi coś z tym zrobić. Być może bardziej niż nie chce być Ojcem czy Mężem będzie się bał zostać Samotnym Emerytem. Dziadzio Zdzisio stanowczo brzmi lepiej.

 

 

tekst: Paweł Droździak

84 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.