Legenda o partnerze jednym raz na całe życie działa podobnie jak magia oglądania filmów. Jak to jest z kinem? Wchodzimy, siadamy z popcornem i colą i wpatrujemy się w ekran. Przez pierwszych kilka minut jakbyśmy wczuwali się w rytm. To jak pierwsze minuty pierwszej randki. Stopniowo zaczynamy się wkręcać.

 

W głowie jest jeszcze coś z klimatu kinowego hallu, jakieś strzępki wspomnień z szukania miejsca do parkowania, może myśl o kimś, kto mógłby zadzwonić na telefon, który wyciszamy, ale jednak… wyciszamy go. Dźwięk dzwonka w środku seansu uważany jest za szczyt grubiaństwa, bo przypomina nam o realności. Przed chwilą lecieliśmy dwupłatowcem nad Afryką i nagle znaleźliśmy się na powrót w banalnej, ciemnej sali pełnej krzeseł. A przecież przyszliśmy tu, by się dać zahipnotyzować. Chcemy wyobrażać sobie, że to, co widzimy, dzieje się naprawdę. Gasimy światła w sali, by nie widzieć niczego, co by nam to zakłócało. Film który oglądamy na pewno nie jest ani pierwszym, ani ostatnim który zdarzy się nam widzieć, ale podczas seansu liczy się tylko on i tylko ten jeden jest wtedy prawdziwy. Ze związkami międzyludzkimi jest trochę podobnie.

Tak jak w kinie…

Analogia sięga nawet dalej. Filmy kręci się od ponad stu lat. Niemożliwe, by scena na którą patrzymy, nie była podobna do czegoś, co już nakręcono wcześniej. Jako widzowie możemy dobrze się bawić, dopóki nie dostrzeżemy tego podobieństwa. Gdy jest zbyt nachalne, czujemy się, jakby ktoś obok nie wyciszył telefonu. Przypominamy sobie, że oglądaliśmy wcześniej inne filmy, że ten też przecież nie jest ostatni i hipnoza przestaje nam działać. Chcieliśmy dać się oszukać, ale zrobiono to tak niezręcznie, że oto jakby mówili nam wprost, że przez kilka ostatnich minut byliśmy mamieni. To drażni.

Niektórzy twórcy skaczą poziom wyżej i puszczając do nas oko celowo bawią się takim efektem. Wiele komedii polega na jawnym prowadzeniu nas od jednego filmowego nawiązania do drugiego. Rozpoznajemy je wszystkie kolejno i raz po raz wchodząc w trans i z niego wychodząc, bawimy się razem z autorem. Jest tak, jakby mówił do nas: „A pamiętasz, jak dałeś się wtedy oszukać? Teraz już rozumiesz, że to tylko film, ale popatrz, jak można było cię tym kiedyś zahipnotyzować”. Kiedy widzimy, jak Pazura w Kilerze małpuje Jeana Reno z „Leona Zawodowca”, De Niro z „Taksówkarza”, a w końcu nawet Lindę – swego nieodłącznego partnera w tylu innych filmach, uświadomienie sobie własnej dawnej wiary w to, że akcja „dzieje się naprawdę”, wydobywa nam z brzucha porcję tęgiego rechotu.

Instynktownie uznawane przekonanie, że osoba z którą właśnie się wiążemy, będzie ostatnią jaką nam się zdarzy poznać, to rodzaj paktu o nieagresji z własną pamięcią i zdrowym rozsądkiem. Umawiamy się z nimi, że przez pewien czas nie będziemy wchodzić sobie w drogę. Gdybyśmy zamiast tego wciąż katowali się pamięcią, że nasz aktualny partner to tylko kolejna z szeregu ważnych osób w naszym życiu, w ogóle nie moglibyśmy korzystać z tego, co właśnie się dzieje. Czujemy, że ta osoba jest jedyną istotną, tak jak w trakcie oglądania filmu nie myślimy o żadnym poprzednim. Inaczej się nie da. Ale nieubłagana statystyczna prawda jest taka, że większość z nas miało więcej niż jeden związek w życiu i że na osoby, które naprawdę przeżyły cały swój czas mając tylko jednego partnera, patrzymy dziś trochę podejrzliwie. Tak więc umawiamy się na randki i poznajemy na nich lepiej, by po przejściu kilku etapów kinowej iluzji w końcu rozstawać się. Przeżywamy odejście partnera jak śmierć, ale po jakimś czasie niemal zawsze zjawia się ktoś nowy.

To karkołomna zabawa. Właściwie dopiero gdy pomyśli się o tym w tak cyniczny sposób, uświadamiamy sobie, jak bardzo to jest niebezpieczne. Jako całe wielkie społeczeństwo umówiliśmy się (całkiem zresztą niedawno), że związki mogą nie być na całe życie. Czyli umówiliśmy się, że będziemy przeżywać rozstania. A jeśli tak jest, to relacje z płcią przeciwną stają się jednym z tych zajęć, przy których warto mieć odruchy, chroniące nas gdy wyłączy się myślenie. BeHaPe. Zawodowy elektryk nie zaczyna pracy przy kablu od chwycenia go ręką. Najpierw dotyka go grzbietem dłoni. Jeśli kabel znajduje się pod prądem, porażenie wywoła mimowolny skurcz mięśni i palce zacisną się. Przy dotknięciu grzbietem ta reakcja uratuje nas, bo ręka zamykając się, oddali się od źródła prądu. Gdybyśmy zamiast tego chwycili kabel dłonią, ten sam odruch sprawi, że nie zdołamy go puścić. Elektryk nie zastanawia się nad tym. Ma odruch.

W związkach z płcią przeciwną (lub inną preferowaną) też warto sobie kilka takich odruchów wyrobić. Działają, gdy nie myślimy. Niewiele szkodzą, gdy nie są potrzebne, a w niektórych życiowych sytuacjach efekty ich stosowania bywają wprost nieocenione.

Przepisy „związkowego” BHP:

Po pierwsze – nie w pracy. Ani w żadnym innym miejscu, którego nie możemy w razie czego szybko wymienić na inne.

Czy naprawdę to trzeba tłumaczyć? Zaczynając to w pracy, miewamy nieodparte wrażenie, że to, co się właśnie zaczyna, nie skończy się nigdy. Zawsze będziemy tam pracowali. Zawsze będziemy tam się spotykać z tą osobą.. Prawda? Niestety nieprawda. W większości przypadków jest tak, że związek się kończy a pracę trudno zmienić na inną. Codzienne kwaśne pogawędki z byłym partnerem przy ksero to przeżywanie całej złości i frustracji z rozstania każdego dnia na nowo. Jak plaster, który odklejasz, przyklejasz, odklejasz i znów przyklejasz.. W najgorszym ze scenariuszy nie mogąc ani znieść takich uczuć, ani odizolować się skutecznie, próbujemy wrócić. Rozpoczynamy więc tę samą historię wciąż na nowo, nieuchronnie powtarzając ten sam uraz bez końca. Trudno to sobie wyobrazić, gdy biurowa miłość się zaczyna. Dlatego warto po prostu mieć odruch. Nigdy w pracy.

Po drugie – nie wracać.

Jeśli coś się skończyło, to się skończyło. Pewien cykl się dopełnił. Należy wyciągnąć wnioski i zastosować je z kolejną osobą. Powtarzanie prowadzi do powtarzania. Jeśli ciągle robisz to samo, będziesz mieć ciągle to samo. Jeśli wierzysz, że to nie jest to samo, bo ty się zmieniłaś, jakim cudem tej całkiem innej osobie wciąż podoba się ten sam mężczyzna? Nie zmieniłaś się. Jeśli on jest gotów wrócić, to znaczy, że też się nie zmienił. Uzasadnienie – patrz wyżej. Tak więc będąc wciąż tymi samymi osobami, nieuchronnie musicie to samo powtórzyć. Po prostu nie wracać. Wyrobić sobie taki odruch. Po roku docenia się, jak jest pożyteczny.

Po trzecie – nie dzwonić i nie pisać do byłego z prośbami, wypłakiwaniem się lub pretensjami o złamane serce, wiarę w ludzi, życie, nadzieje (niepotrzebne skreślić).

Można sobie na to pozwolić pierwszego dnia w ilości jednego, maksymalnie do trzech smsów. Później jednak powinna nastąpić błogosławiona cisza. A jego smsów nie czytać. Telefony załatwiać z minutnikiem w ręku. Trzydzieści sekund do odłożenia słuchawki, a każdy kolejny telefon 10 sekund mniej. To nie jest agresja czy okrucieństwo. To zdrowy rozsądek. Jeśli coś się skończyło, to się skończyło. Chęć dzwonienia i pisania należy rozładowywać z przyjaciółmi lub rodzicami. W końcu od tego ich mamy.

Po czwarte – jeśli jesteś w związku, zachowaj kontakty z własnymi przyjaciółmi sprzed poznania partnera.

Jeśli partner nie akceptuje twoich przyjaciół lub ty nie akceptujesz jego przyjaciół i wolałabyś, by z nimi zerwał, to przykro mi to pisać, ale jesteście kiepską parą i nic z tego nie będzie. Przyjaciele będą ci potrzebni przy kończeniu. Ale teraz o tym nie myśl. Zresztą żadnego kończenia nie przewidujemy. Po prostu z nimi nie zrywaj, dzięki odruchowi BHP.

Po piąte – nie rzucaj pracy ani szkoły.

Nigdy. W życiu zdarzyło mi się pracować z wieloma kobietami, które miały za sobą długoletnie związki. Wśród tych, które kiedyś rzuciły pracę lub szkołę, by być bliżej partnera, nie było ani jednej, która by tego nie żałowała. Te z moich pacjentek, które były w udanych, długoletnich relacjach, niewiele się tu zresztą różnią. Niezależnie ile twój partner zarabia, nie porzucaj tego, co robisz. Po prostu warto mieć taki instynkt.

Po szóste – nie licz na to, że partner stanie się inną osobą, dzięki twoim upartym staraniom, podziwu godnej ofiarności lub niezwykłym psychologicznym talentom do wyprowadzania zabłąkanych owieczek na prostą.

To fikcja. Nie sugeruj też partnerowi, że ty staniesz się inną osobą, jeżeli on tego chce. Faktycznie, czasem zdarza się, że ktoś zrozumie coś, czego wcześniej nie pojmował albo nauczy się czegoś nowego, ale na tym poziomie struktury charakteru, na którym ludzie dobierają się ze sobą jako para, nie zmieniamy się praktycznie nigdy.

Jeśli nie wierzysz, pogadaj z kimś, kto zaliczył już spotkanie klasowe po trzydziestu latach od skończenia szkoły. Spytaj, ile czasu zajęło mu rozpoznanie kolegów ze szkolnej ławki. Nawet przy kompletnie zmienionym ubraniu, fryzurze i rysach wystarcza, że ktoś wykona jeden gest, krok lub powie słowo, byśmy zobaczyli w nim tę samą osobę, którą znaliśmy trzydzieści lat temu. Ludzie się nie zmieniają. Partner jest, jaki jest. Nie narzekaj, że taki jest, bo będziesz narzekać tak przez całe życie. Równie dobrze można zrzędzić, że motocykl nie ma dachu. Motocykl nie ma dachu. Po prostu. A motocykl z dorobionym dachem nie ma szans zostać nawet maluchem. Partner jest, jaki jest i taki zostanie. Albo to zaakceptujesz, albo odejdziesz. Wyrób odruch zmieniania partnera NA kogoś innego, zamiast zmieniania go W kogoś innego. Miej odruch. A jeśli zamiast zadziałania tym zdrowym odruchem niepowstrzymanie popadasz w zrzędzenie na wciąż tę samą i wciąż nieubłaganie taką samą osobę, idź na terapię. Ale nie wysyłaj jego na terapię. Ty idź na terapię. Dowiedz się, czemu nie jesteś w stanie uznać faktu, że motocykl nie ma dachu i po prostu kupić samochodu. To może być ważne.

Po siódme – miej odruch uciekania, kiedy się boisz i unikania tego, co boli.

To bardzo prosty, zwierzęcy instynkt, który u części z nas został zablokowany przez niewłaściwe wychowanie. Zwierzę które się boi jakiejś osoby, ucieka od niej. Jeśli coś powoduje ból, zwierzę unika tego w przyszłości. Człowiek o niezablokowanym instynkcie samozachowawczym robi to samo. Jeśli się przestraszysz jakiegoś mężczyzny, nie spotykaj się z nim nigdy więcej. Po prostu wyrób sobie taki odruch. Jeśli zauważasz, że nie dajesz rady go sobie wyrobić, idź na terapię. Dowiedz się, czemu nie uciekasz, kiedy się boisz.

Po ósme – nie przechodź płynnie z jednego związku w drugi.

Zawsze powinna być przerwa. Przy krótszych relacjach potrzebne jest kilka tygodni. Przy takich, które trwały kilka lat, dobrze mieć przynajmniej rok spokoju. Nieprzestrzeganie takiej kwarantanny wiąże się z trzema niebezpieczeństwami. Pierwsze – że odreagujesz na nowym partnerze to, co dotyczy poprzedniego. Drugie – że związek z nowym partnerem jest w istocie pewną formą relacji z tym poprzednim, a ta nowa osoba będzie jedynie używana w jakiejś grze z nim. Trzecie, że tak naprawdę nie jest istotny żaden z partnerów, a to co tu działa, to jedynie twoja niezdolność do funkcjonowania samodzielnie. Tego się nie da ogarnąć teoretycznie. Trzeba po prostu odbyć okres samotności. Nieprzechodzenie z jednego związku w drugi nie jest też czymś, co ludzie robią instynktownie. Raczej należy wyrobić sobie taki odruch.

Po dziewiąte – trzymaj wasze mamy z dala od was.

Pamiętaj, że dla dobrze dobranej pary mamy są jak gwiazdy. Nie ma nic bardziej romantycznego niż wspólnie podziwiać je przez teleskop w ciepłą letnią noc. Jeśli twój partner twierdzi, że trzymanie którejś na odległość ci nie wychodzi, spytaj go czy jest pewien. Jeśli jest pewien, rzuć go natychmiast i zostań z tą mamą o którą chodzi. On nie rozumie, czym jest prawdziwa lojalność. To nie jest facet dla ciebie. Jeśli nie możesz go rzucić, a mimo to on wciąż twierdzi, że trzymanie mamy z dala od was ci nie wychodzi, idź na terapię. Zanim jednak wydasz pieniądze na terapeutę, spróbuj wyrobić odruch.

Po dziesiąte – sprawdzaj, czy uprawiacie seks.

Z tym jest jak z przeglądem w samochodzie. Nikt nie pamięta, kiedy to robił ostatnio. Trzeba sprawdzać jedno i drugie. Jeśli przegląd w samochodzie jest nieaktualny, jest to bardzo niepokojące. Jeśli od dawna nie uprawiacie seksu, też nie jest najlepiej. Sprawdź, czy twój partner się o to złości. Jeśli tak, to w porządku. To znaczy, że żyje. Jeśli nie, spytaj dlaczego. To może być ważne.

tekst: Paweł Droździak

4 komentarze
  1. Bardzo mi się ten artykuł podoba :) dodałabym jeszcze za Projektem szczęśliwe małżeństwo Hala i Jenny Runkel, że warto rozprawić sie z mitem o dwóch połówkach jednego jabłka i jednakowości partnerów oraz mitem o tym, że to partner ma zaspokajać nasze potrzeby. Książka w ogóle fajna :)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.