Wyspecjalizowane sklepy proponują coś, co przypomina worki na ludzi, a mało która z ciężarnych ma czas na przeczesywanie zwykłych sklepów w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Jak więc dobrze wyglądać w ciąży? O swoich ciuchowych perypetiach opowiada Osa – Osobista Stylistka.

 

Dwie kreski na teście ciążowym. Ale jakieś takie blade. Świeżo nabyty mąż biegnie do apteki z zapytaniem „czy jak są blade to też ciąża?“. Bardzo profesjonalny farmaceuta odpowiada: „Tak, dwie kreski to porażka”. Ja też blednę. W co ja się będę teraz ubierać?!

Wiem, że jako pierwsze powinny mnie dopaść lęki o to jak ja sobie poradzę, jak mąż odnajdzie się w tej nowej sytuacji, kiedy będę mogła wrócić do pracy i jak wychować ją/jego (niepotrzebne skreślić) na porządnego, tzn. nienarzucającego się rodzicom dzieciaka… Jednak widok tych dwóch kresek sprawia, że moje myśli nie są aż tak głębokie. Już teraz zaczynam panicznie tęsknić za wysokimi szpilkami, ciasnymi paskami w talii, wciętymi koszulami i obcisłymi golfami. Przed oczami stają mi wszystkie „ciężarówki“, które ostatnio widziałam. Zrozpaczona szukam w myślach choć jednej, która wyglądała zniewalająco. W koncu jedna się znalazła – łapię się jak ostatniej deski ratunku wspomnienia spotkanej w londyńskim pubie zniewalającej Susannah w dziewiątym miesiącu ciąży i w duchu przyrzekam sobie „będę zadbaną i dobrze ubraną przyszłą mamą”.

Od tej pory jak mantrę powtarzam to sobie codziennie rano i na wszystkich towarzyskich spotkaniach. Męża koledzy złośliwie straszą: jeszcze podziękujesz światu za ogrodniczki. Zazdrosne koleżanki zacierają ręce: teraz to tylko dresik i namioty zamiast sexy sukienek. Mam ochotę odwdzięczać się kopniakami, ale powstrzymuję się chociaż jako ciężarnej już mi podobno wszystko wolno. Wystarcza mi świadomość, że jeszcze im wszystkim pokażę.

Wysłuchuję mrożących krew w żyłach wspomnień kobiet, których ciąże przypadły na wcale nie tak odległe czasy, a których głównymi bohaterkami są sukienki z karczkiem. Kosmetyczka (tak, kobiety w ciąży też chodzą do gabinetu kosmetycznego) opowiada mi jak rytualnie spaliła swoją ciążówkę: granatową, z okropnym kołnierzem, w której wyglądała jak pięćdziesięciolatka. Babka od manicure wzdryga się na myśl o znienawidzonej szerokiej spódnicy na gumce, którą natychmiast po porodzie oddała do Caritasu. Znajoma dziennikarka wspomina swoją siostrę w czerwonych ogrodniczkach w białe grochy: „wyglądała w tym jak muchomor”, a moja nieco starsza przyjaciółka wyznaje, że przez gładkie, ale także czerwone ogrodniczki, przylgnął do niej przydomek „hydrant”. Wszystkie wzdychają, że teraz jest o wiele łatwiej.

Wpadam w skrajną rozpacz – zaczynam się już przyzwyczajać do huśtawki nastrojów godnej Ani z Zielonego Wzgórza. Niestety starsze pokolenie moich znajomych nie do końca ma rację, bo nawet teraz wcale nie jest łatwo kupić ubranie dla ciężarnej. Wyspecjalizowane sklepy proponują coś, co przypomina worki na ludzi, a mało która z nas ciężarnych ma czas na przeczesywanie zwykłych sklepów w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Mnie się po prostu nie chce. Znajduję w sobie energię, żeby pomagać innym w zakupach, ale po takiej stylizacyjnej sesji z klientką marzę tylko o łóżku, a nie o kolejnej godzinie w przymierzalni. Odstawiam nawet swoją biblię (brytyjskiego „Vogue’a”), bo w depresję wpędzają mnie te wszystkie energiczne, pięknie ubrane, perfekcyjne kobiety. Na razie jestem kryta, bo w drugim miesiącu jeszcze nic nie widać. Liczę więc na to, że apatia w końcu minie i z wywłoki zamienię się w dziarską przyszłą mateczkę. Doskonale ubraną oczywiście. O moich ciuchowych perypetiach będę informować na bieżąco.

Monika Jurczyk
Osa Osobista Stylistka
www.personalstylist.pl
17 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.