Dawid Tyszkowski, niespełna dwudziestotrzyletni chłopak z Wołczyna, który konsekwentnie wspina się po szczeblach muzycznej kariery, zaskoczył słuchaczy albumem „Mam szczęście”. Słychać na niej świadomego, nieustannie poszukującego artystę.

Tekst: Julia Staręga

fot: materiały promocyjne FONOBO

Dawid Tyszkowski debiutował w 2019 roku EPką „Nadal nie śpię”. Po niej przyszedł czas na ciepło przyjętą, dość przebojową płytę „Mój kot zaginął i już raczej nie wróci”, która przyniosła mu nominację do Fryderyków. Od jej wydania upłynęły dwa lata, w trakcie których Dawid m.in. zagrał solową trasę koncertową, wziął udział projekcie „Pieśni Współczesne Tom II” i pracował nad najnowszym, autorskim materiałem, który ukazał się 28 lutego tego roku.

W tym dniu świat muzyczny się wzbogacił o kolejną bardzo dobrą płytę. W kontekście całości tytuł nowego albumu Dawida „Mam szczęście” wydaje się nieco przewrotny: „Czy mam szczęście? Na pewno dostałem go wiele, pytanie, czy ten prezent od losu popchnął mnie w dobrym kierunku” – wspomniał Tyszkowski. Więcej tu analizowania, poszukiwania, dopasowywania rozsypanych puzzli z przemyśleń i emocji niż prostych odpowiedzi i blasku optymizmu. Nie znaczy to, że płyta jest pesymistyczna i trudna. Wolałabym określić ją jako intymną i dojrzałą. Taką, z którą należy obchodzić się delikatnie i słuchać jej z uwagą.

Piosenki mają swój ciężar

W rozmowie z Arturem Rawiczem (podcast Rozmowy Rawicza) Dawid powiedział, że pracując nad płytą zależało mu na grze zespołowej i czuciu ciężaru piosenki na sobie. Słychać, że płyta jest spójna muzycznie i oddycha, a jej motorem napędowym są przede wszystkim emocje Dawida i próba oddania ich kolorów poprzez poszczególne kompozycje – w przeważającej mierze oszczędne, surowe. Ciepłe partie na syntezatorach przeplatają się tu z chłodnymi, rozedrganymi frazami gitarowymi, dość dynamiczną, jak na charakter płyty, perkusją i spokojnymi balladami na pianino.

Każde słowo ma znaczenie

Dawid odsłania się na „Mam szczęście” do kości w najbardziej surowej, pozbawionej upiększeń formie. Dokładnie tak, jakby dał słuchaczom dostęp do swojego pamiętnika. Ta płyta „to głęboko zakopana część mnie, akurat ta, której bałem się najbardziej i chyba nadal nie przestałem” – mówi.

Tyszkowski tego, co w nim najbardziej kruche, dotyka w tekstach. Głęboko przemyślanych w formie, w których nie ma miejsca na zbędne wypełniacze i przypadkowe, nic nie wnoszące hasła. To rozgorączkowany strumień świadomości opakowany w piękne metafory. W „Nie ma takiej miłości” Dawid pochyla się nad problematyką relacji. Wkradającą się ciszę między dwojgiem ludzi porównuje do trawiącej choroby i gorzko puentuje, że „nie ma takiej miłości, która zawsze wie i zawsze słucha, bo kiedyś przyjdzie deszcz, przyjdzie burza”. Z kolei w „Nadmorskich drzewach” Tyszkowski, jak rozbitek na bezludnej wyspie, miota się w nierównej walce między siłami natury a własnymi myślami: „Nadmorskie drzewa/trzyma mnie silny korzeń/ale boję się, gdy słyszę wiatr […] Próbuję zakryć uszy/i patrzeć w oczy twoje,/szukam spokoju,/ ale bez przerwy słyszę wodę”. Ta obrazowa metaforyka przestrzeni niosącej nie upragniony spokój i wytchnienie, a chaos i lęk celnie oddaje intensywność toczącej się w nim burzy.

Z chwilowego letargu, w który można wpaść, wyrywają single „Chciałbym z tobą stworzyć dom”, z jasnymi syntezatorami i urokliwym gitarowym wstępem oraz „Gdzie jesteś?”. Gdy do miarowej, otwierającej partii perkusyjnej dołącza kołysząca, nieco bardziej dynamiczna gitara, robi się ciekawiej i wkrada się szczypta przebojowości. Refren „Gdzie jesteś ty/Na naszych stołach syf/Nie mówisz nic/Gdzie jesteś ty” spina utwór mocną klamrą.

Płyta, która nie lubi wygody

Nawet wtedy, gdy słowa piosenek gęstnieją i szala przechyla się w kierunku bliżej nieokreślonego smutku, nie robi się zbyt ciężko. Jest przystępnie, choć nie można się oprzeć wrażeniu niewidocznego muru postawionego między artystą a słuchaczami. Nie da się nie odczuć, że to „Mam szczęście” to płyta bardzo wsobna, a przez to dość wycofana. Mając na względzie koncepcję Dawida na ten materiał, nie traktuję tego spostrzeżenia jako wadę i dostrzegam w nim pozytywy. Muzyka, rozumiana jako produkt masowej konsumpcji, ma dostarczać rozrywki, najlepiej szybkiej, bezbolesnej i poprawiającej nastrój. Tyszkowski się temu przeciwstawia, gra w tę muzyczną grę na własnych zasadach i dzięki temu stworzył płytę wyjątkową, która od słuchacza wymaga więcej, niż przeciętna popowa produkcja. Nie ma być wygodna. Ma uszczypnąć, ma zakłuć, ma dotknąć do żywego. Jak napisał na Instagramie Dawid (@dawid_tyszkowski): „Chcieliśmy, żeby słuchacz mógł poczuć bijące serce żywego stworzenia, a nie kolejną martwą produkcję ze szczytu listy przebojów twojego ulubionego radia. Listy przebojów nas nie lubią, czyli chyba się udało”. Masz rację Dawid, udało się wam.

Album, którego warto wysłuchać na żywo

Od strony producenckiej i muzycznej nad albumem pieczę sprawowali Dawid Tyszkowski, Kamil Pater i Jakub Staruszkiewicz. O ile macierzysty skład w studio został ograniczony do trzech osób, o tyle na żywo Dawid występuje z zespołem: Wawrzyniec Topa (bas), Patryk Zieliniewicz (gitara elektryczna), Maciek Hubczak (perkusja), Ignacy Matuszewski (syntezatory). Na koncertach materiał z „Mam szczęście” zyskuje więc nową energię i drugie, odrębne od płyty fizycznej życie. Jest uplastyczniany zgodnie z interpretacją muzyków. To między innymi jeden, ale nie jedyny powód, dla którego warto wybrać się na najbliższy, zamykający trasę koncert w warszawskim klubie Niebo. Drugi, trzeci i dziesiąty z pewnością odkryjecie sami, gdy usłyszycie Dawida na scenie.

 

 

 

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.