Akceptować samotność, szukać szczęścia, nie bać się oceniania i za nic nie przepraszać. A przy tym wszystkim być tak naprawdę bardzo ciepłą i spokojną. Tak jest Gloria Bell w filmie Sebastiána Lelio.

Tekst: Joanna Zaguła

Zdjęcia: Materiały prasowe dystrybutora, M2 Films

Zacznijmy od końca. Nie chcę zdradzać, co dokładnie dzieje się pod koniec, ale powiem tylko, że ostatnia scena jest piękna. Kumulują się w niej dwa rodzaje emocji – poczucie zgody ze sobą i zgody na otwarcie się na świat. Do tego cudowna muzyka z lat 80., która porywa do tańca. Dobra, to akurat mogę zdradzić, bo każdy by się domyślił. Do sceny finałowej przygrywa „Gloria” Laury Branigan! I wtedy ja zaczynam płakać.

Płakałam na Glorii Bell, bo to film bardzo prawdziwy. O ile w ogóle stosowanie takich kategorii do oceny filmu ma jakikolwiek sens. Jednak – jakkolwiek byśmy nie byli świadomi, że sztuka to ciągła manipulacja – szukamy w filmie znanych nam emocji. I ja w tym przypadku w pełni je kupuję. Oglądam około 60-letnią bohaterkę graną przez Julianne Moore (co jest dla mnie o tyle poruszające, że to bohaterka w wieku mojej mamy). Glorii nie definiuje się tu przez rolę matki. I tylko za to już należy się reżyserowi plus. A jednak matką jest i jest to dla niej bardzo ważna część życia. Ale nie jedyna. Gloria jest bardzo aktywna – co chwilę widzimy ją na zajęciach jogi, terapii śmiechem, w parku rozrywki, na tańcach czy kolacji u znajomych. Pewnie czasem wolałaby posiedzieć z dziećmi i wnukiem, ale tak też jest ok.

Reżyser nie każe jej udawać młodszej niż jest. Dowiadujemy się o jej problemach ze wzrokiem, widzimy, że czasem boi się próbować nowych rzeczy, słyszymy, że śpiewa wciąż piosenki sprzed lat. Ale też nikt nie sprawdza jej metryki, nie mówi, że jej czegoś jej w tym wieku nie wypada. I to bardzo mnie cieszy. Gloria chodzi nie tylko na imprezy, ale zdarza się jej także przygodny seks. A nawet romans. Nie chcę mówić o szczegółach jej relacji z Arnoldem, bo nie wydaje mi się, by streszczanie filmu miało sens. Ważne jest dla mnie to, że Gloria wie, czego od takiej relacji oczekuje. I jeśli nie może tego dostać, to reaguje. Jest dojrzała, mądra, świadoma swoich emocji. Jednak czasami reaguje przesadnie, czasem niesprawiedliwie. Ale to właśnie sprawia, że ten film jest tak „prawdziwy”. Że wierzymy tej bohaterce.

Właśnie stosunek do bycia w związku jest dla mnie w tym filmie najbardziej poruszający. Nie to, że sześćdziesięciolatka może mieć romans, że pokazuje się jej nagie ciało. Nawet jeśli dziś nie jest to dla każdego oczywiste, to chciałabym, żeby było – seksualność człowieka nie kończy się, kiedy pojawiają się pierwsze zmarszczki. Nie warto więc, moim zdaniem, skupiać się na zachwytach nad tym, że tak jest. Warto zauważyć tę wspaniałą, mądrą harmonię pomiędzy potrzebą bycia wśród ludzi (tak, również z mężczyzną, dla którego będzie najważniejsza) a poczuciem, że w pojedynkę też jest jej dobrze. Że ona może być wtedy wartościowa, czuć się bezpiecznie i prowadzić ciekawe życie. A do tego dochodzi świadomość, świetnie ujęta w jedynym z pierwszych dialogów.

– Czy zawsze jesteś taka szczęśliwa?

– Nie. To znaczy: czasami jestem, a czasami nie. Bywają takie dni, że jestem szczęśliwa i takie, gdy nie jestem – mówi Gloria.

Bo tak jest w życiu. Niezależnie od tego, czy z kimś jesteś i ile masz lat.

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.