Od lat jestem w tym mieście zakochana i chętnie zostałabym tam na dłużej, ale postanowiłam przygotować plan zwiedzania dla tych, którzy – tak, jak ja – mogą spędzić tylko tydzień w Rzymie.
Tekst: Joanna Zaguła
Rzym to chyba jedyne europejskie miasto, w którym byłam tyle razy. Znam je na tyle dobrze, że nie gubię się w nim aż tak bardzo. Co nie znaczy, że wcale się nie gubię, bo ja potrafię się zgubić nawet pod domem. Ale to miasto, które bardzo lubię, bo to jest miasto vintage. Tak, jak dobra skórzana torebka, malarstwo dawnych mistrzów, pleśniowy ser czy dobre wino – Rzym starzeje się szlachetnie. Zresztą, te wszystkie rzeczy bardzo mi się z Rzymem kojarzą. To głębokie smaki jedzenia i wina, sklepy z antykami, wyrafinowana moda, niekoniecznie podążająca za trendami i sztuka, którą można kontemplować godzinami. Nie chciałabym nigdy tam mieszkać, wśród tych turystów, lekkiej woni stęchlizny, w starych, sypiących się murach. Ale uwielbiam tam wracać. To moje miasto-fantazja. Bardzo łatwo poczuć tam jego potęgę. Imperialną dumę antycznych cesarzy, duszną atmosferę zadymionych barów, spokojną i zdystansowaną elegancję rodowych willi skrywających wiekowe sekrety. Kiedy jestem w Rzymie, marzę o życiu jak z filmu Felliniego. Całym sercem zazdroszczę tym arystokratom, podobnym bohaterowi „Wielkiego piękna”, którzy w tych ocienionych cyprysami pałacach spędzają skacowane poranki. Albo bohaterowi „Wymazywania”, książki Thomasa Bernharda, który żyje za pieniądze z majątku w Austrii w zasłoniętym roletami mieszkaniu przy piazza Minerva, pisząc książki o swoich problemach z ojczyzną. Ale na razie mogę tam po prostu wracać i napawać się słodką atmosferą wiecznego miasta.
Jest tam pięknie i klimatycznie. Natomiast Rzym to też jeden wielki zabytek i turystyczny raj. Problem z jego zwiedzaniem jest taki, że za każdym rogiem czeka kolejny zabytek klasy zerowej. Łatwo więc dać się porwać i przebiec całą stolicę w jeden dzień. A potem, wieczorem umierać na ból nóg i narzekać, że tak naprawdę nic się nie widziało i nie poczuło żadnej mitycznej atmosfery. Dlatego pomyślałam, że przygotuję dla was tygodniowy plan zwiedzania. Taki, który obejmuje atrakcyjne „must have’y” i nieco mniej uczęszczane miejsca, które osobiście serdecznie polecam. I zostawia chwilę na zjedzenie czegoś dobrego i zwyczaje pooddychanie rzymskim powietrzem.
Dzień 1
Proponuję rozpocząć z przytupem. Od najbardziej rozpoznawalnych zabytków-ikon. Zaliczycie więc Koloseum i Forum Romanum. Niestety, trzeba zapłacić za bilet, ale jeśli kupicie łączony, będzie taniej. I będziecie mogli wejść także do ogrodów Palatynu, które niezmiennie mnie zachwycają swoją ciszą w buzującym centrum miasta. Potem radzę przejść się w kierunku Piazza di Venezia, który swoich rozmachem już na samym początku zwiedzania pokaże wam, co to znaczy imperializm. Potem przejdźcie się via del Corso, by pogardliwym wzrokiem obrzucić witryny butików, w których na nic was nie stać. I zakończcie spacer na Piazza Borghese. Tam znajdziecie zagłębie ekskluzywnych sklepów z antykami, których wystawy można oglądać jak ekspozycję w muzeum.
Dzień 2
To czas, żeby trochę odetchnąć. Albo nie – jeśli macie ochotę na uderzeniową dawkę sztuki. Tego dnia bowiem sugeruję, by wybrać się do Watykanu. Tam zobaczycie oczywiście plac św. Piotr i Zamek św. Anioła. A dla zdeterminowanych fanów – Muzea Watykańskie z najsłynniejszą „Szkołą Ateńską” Rafaela. Najciekawsze są tam chyba jednak zbiory rzeźby antycznej. Wybierzcie się tam zaraz po ich otwarciu, a unikniecie największych kolejek.
Dzień 3
Pozostajemy po drugiej stronie Tybru, ale radykalnie zmieniamy klimat. Dzień trzeci dobrze byłoby bowiem poświęcić na Zatybrze. Ale zanim tam dotrzecie, zahaczcie o Campo de’ Fiori, by przejść się przez zachwycający targ warzyw, owoców, przypraw i kwiatów. Kupicie tam wszystko, czego zapragniecie na obiad, ale w cenach, które wołają o pomstę do nieba. Po drugiej stronie rzeki jednak traficie na stragany ze starociami i różnościami, które bardziej was usatysfakcjonują. Tam kupicie po prostu… wszystko. Tam właśnie bowiem znalazłam moją ulubioną książkę pod subtelnym tytułem „Co każdy mistrz masoński wiedzieć powinien”. Na Zatybrzu panuje klimat luźniejszy niż w centrum, można tu też taniej i spokojniej zjeść. Bardzo polecam zwiedzić w okolicy Villę Farnesina. W jej ogrodzie kwitną pomarańcze, latają papugi i szmerze woda w fontannach, a w środku zachwycają renesansowe freski.
Dzień 4
Koniec luzu. Czas wrócić do zwiedzania! Tym razem wybierzcie się na Lateran. Tam oczywiście należy zaliczyć bazylię św. Jana na Lateranie (San Giovanni di Laterano). Zwróćcie uwagę na rzeźby apostołów (autorstwa uczniów Berniniego) i zachowany fragment fresku Giotta. Potem zaś udajcie się do kościoła San Clemente. To jedno z moich ulubionych rzymskich odkryć. Sama bazylika może was nie zachwycić po zwiedzaniu poprzedniej. Ale warto się tam wybrać, żeby zejść do jej podziemi. Pod podłogą znajdują się bowiem pozostałości kościoła z IV wieku, a takich zabytków próżno szukać w Rzymie, gdzie króluje katolicki barok i antyczne ruiny. A to nie wszystko. Poziom niżej odkryjecie jeszcze mitreum z III wieku! To świątynia tajemniczego boga Mitry, którego kult wywodzi się aż z Persji. To bardzo nietypowy kawałek sakralnej i architektonicznej historii. Potem wyjdźcie z powrotem na powierzchnię i odsapnijcie na dziedzińcu kościoła, przy fontannie.
Dzień 5
Tego dnia chciałabym zaproponować szlak po moich ulubionych zabytkach, które poznałam podczas mojego pierwszego pobytu tutaj i które były dla mnie bardzo ważnym elementem edukacji artystycznej. Bowiem to właśnie tu zaczął się barok. Pierwszą i emblematyczną barokową budowlą był bowiem kościół Il Gesù. To barok bardzo wczesny, więc nie kapie złotem i brak w nim znanego nam przepychu, ale kolumn jest już więcej niż wcześniej, a na suficie iluzjonistyczne freski. Jeśli macie siłę, to tego dnia możecie też zajrzeć na Kapitol i do tamtejszego muzeum ze zbiorami antycznymi. Ale ja polecam iść przed siebie, najpierw na piazza Navona, by podziwiać dalej barok i dzieła jego dwóch mistrzów. Sam plac i fasadę kościoła św. Agnieszki zaprojektował Borrmoni, a fontannę Czterech Rzek – Bernini. Obaj panowie bardzo się nie lubili, dlatego postaci z fontanny odwracają ze wstrętem wzrok od kościoła. Kolejne na trasie są Panteon (antyczna świątynia przerobiona na kościół, w którym znajdziecie epitafium Rafaela) i fontanna di Trevi (której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać). Szybko stamtąd uciekajcie, bo zdepczą was tłumy turystów. Kupcie sobie lody i zjedzcie je na spokojnie na pobliskim piazza di Minerva.
Dzień 6
Spędźcie ten dzień nieco dalej od centrum. Ale wciąż w klimacie barokowym. Warto wybrać się na via del Quirinale i na samym jej początku zobaczyć pałac Kwirynalski, a właściwie widok z jego dziedzińca na stare miasto. Potem można odsapnąć w tamtejszym parku, minąć kościół San Carlino alle Quattro Fontane (tu znowu rzeźby Berniniego) i zakończyć przechadzkę w kościele Santa Maria della Vittoria. Tam bowiem na bocznym ołtarzu znajduje się jedna z najpiękniejszych i najodważniejszych barokowych rzeźb – Ekstaza św. Teresy. Tak, jej autorem znów jest Bernini. Ale zapewniam, że warto ją zobaczyć. I że to już ostatnia atrakcja z jego nazwiskiem.
Dzień 7
Ten ostatni, nostalgiczny dzień zacznijcie od… zwiedzania cmentarza. Cimintero di Verano w dzielnicy San Lorenzo to taki włoski Père-Lachaise. Ale w jego szerokich alejach jest dużo więcej światła, a nagrobki postawione z większym rozmachem. Sama dzielnica San Lorenzo jest nieco mniej turystyczna, można nawet powiedzieć, że skupia się tu życie artystyczne i nocne tutejszego światka kulturalnego. Wróćcie więc tu wieczorem. A przedtem wykorzystajcie do końca bilety na metro. Najpierw pojedźcie do dzielnicy Ostiense, gdzie znajduje się muzeum Montemartini. To znowu rzeźby (jest też nieco mozaik), ale jego wartość polega na tym, że dzieła te eksponowane są w starej elektrowni na tle zachowanych zabytkowych maszyn. Jeśli zaś marzy wam się spacer wśród drzew, polecam wybrać się na via Appia. Przejdziecie się antyczną drogą łączącą Rzym z Neapolem, która prowadzi wśród pinii i cyprysów. Jest tu bardzo przyjemnie, o ile się nie zgubicie. Tak jak kiedyś ja. Ale to było w erze bez smartfonów i GPS-ów, więc dzisiaj będzie tam dużo bezpieczniej. I na koniec – villa Borghese. Wielki kompleks parkowy i pałac rodziny Borgiów. Można napawać się sztuką i trochę odpocząć.