Fani kultowego „Miasteczka Twin Peaks” mogą ją kojarzyć z odcinka, w którym zagrała siebie – artystkę występującą z piosenką „Tarifa” na deskach przydrożnego klubu Roadhouse. Historia Sharon Van Etten, autorki tekstów, piosenkarki i multiinstrumentalistki, zdaje się być podobna do większości tych o muzykach rockowych, które znamy z filmów i książek. Ich łącznikiem jest trudny początek, wielkie marzenia, które napotykają na życiowe koleiny i z reguły szczęśliwy finał. Wszystko wskazuje na to, że Sharon zbliża się do tego trzeciego etapu.
Tekst: Julia Staręga
W liceum North Hunderton Sharon Van Etten odebrała podstawową edukację muzyczną: śpiewała w chórze, uczyła się gry na skrzypcach, klarnecie, pianinie i gitarze. Po jej ukończeniu przeniosła się do Murfreesboro w stanie Tennessee, by podjąć studia z reżyserii dźwięku, które rzuciła po kilku semestrach. Zatrudniła się w sklepie z płytami i kawiarni. W międzyczasie wplątała się w związek z kontrolującym, zazdrosnym muzykiem rockowym, który uparcie zniechęcał ją do pisania piosenek. Uciekła od niego w środku nocy do rodzinnego domu zabierając najpotrzebniejsze rzeczy. Szukanie własnej drogi i bezpiecznej przystani zajęło jej pięć lat. Nie zarzuciła jednak licealnej pasji i choć wtedy jeszcze nie występowała, to wróciła do pracy nad kolejnymi tekstami i kompozycjami, które, zgodnie z maksymą Do It Yourself, nagrywała i wypalała na płytach CD. Tak przygotowane demówki owijała papierem pakowym, sklejała czarną taśmą, opatrywała stosowną notatką „bądźmy w kontakcie” i sprzedawała na pierwszych koncertach i festiwalach w latach 2006-2008.
Debiutowała w 2009 roku pozytywnie przyjętym albumem „Because I Was In Love”, który utorował jej drogę do supportowania artystów takich jak The Antlers czy grania koncertów poza Wschodnim Wybrzeżem. Niespełna rok po jego premierze nadszedł kolejny zwrot w jej dopiero co raczkującej karierze. Wydany w styczniu singiel „Love More”, który znalazł się na płycie „Epic”, przyciągnął do Sharon grono nowych słuchaczy. Dzięki niemu nawiązała także współpracę z Aaronem Dessnerem (The National), producentem jej trzeciej płyty „Tramp”.
Rockowa klasyka nie wychodzi z mody
„Sharon Van Etten & The Attachment Theory” to siódmy długogrający album w dyskografii artystki, który ukazał się 7 lutego. Napisała i nagrała go wspólnie z kolegami i koleżankami z zespołu, w skład którego wchodzą: Jorge Balbi (perkusja), Devra Hoff (bas) i Teeny Lieberson (klawisze, wokal). Za produkcję i mix odpowiada Marta Salogni (znana ze współpracy m.in. z Björk, Bon Iver, Depeche Mode). Jak wspomina Sharon: „Po raz pierwszy zapytałam zespół, czy możemy po prostu jammować. To słowa, które nigdy nie wyszły z moich ust – nigdy! Uwielbiałam wszystkie dźwięki, które uzyskiwaliśmy i byłam ciekawa, dokąd nas to zaprowadzi. W ciągu godziny napisaliśmy dwie piosenki, które zatytułowaliśmy „I Can’t Imagine” i „Southern Life”.
Podczas gdy pierwsze wydawnictwa Sharon („Because I Was In Love”, „Epic”, „Tramp”) raczej oscylowały wokół amerykańskiego folk-rocka, to najnowsze „Sharon Van Etten & The Attachment Theory” to ukłon w kierunku przestrzennych plam dźwiękowych, warstwowych riffów oraz zwiewnego wokalu unoszącego się nad całością.
Z jednej strony płyta jest utrzymana w tonie charakterystycznym dla Sharon Van Etten, z drugiej – mieści się na niej esencja tego, co najlepsze w rockowej muzyce ostatnich 40 lat. Znajdziemy tu szereg subtelnych odniesień: zarówno do klasyki rocka pokroju Bruce’a Springsteena czy Blondie, jak i nowej fali lat 80. i 90. w stylu Siouxsie And The Banshees („Cannons”) czy – wybiegając nieco dalej – PJ Harvey bądź wczesnej Patti Smith. Współcześnie natomiast – do indie-rocka spod znaku Cold War Kids („Hang Me Up To Dry”).
Między nostalgią za latami 80. a współczesnym niepokojem
Najnowszy album Sharon w dużej mierze bazuje na nastrojowości. Lawiruje między optymistycznym patrzeniem w przyszłość a ciężarem przeszłości, gdy puszcza oko do muzycznej estetyki lat 80. i 90. i stojących za nią przemian społecznych i kulturowych. Devra Hoff w wywiadzie dla humckag.com wspomina: „Staraliśmy się sprostać wyzwaniu czasów, w których żyjemy. Na albumie jest kilka odniesień do post-punka z lat 80., które moim zdaniem są teraz całkiem trafne. Rozmawiałam z kimś o tym, co dzieje się wokół nas [w Stanach Zjednoczonych] i powiedział: „To lata 80. za czasów Reagana i Thatcher”. To nie koniec świata i to wówczas doprowadziło do eksplozji kreatywności i oporu poprzez sztukę”.
Utwory dynamiczne („Indio”, „Idiot Box”) zostały przełamane piosenkami stonowanymi („Afterlife”, „Trouble”, „I Want You Here”) i pulsującymi, o dużym potencjałem tanecznym („I Can’t Imagine (Why You Feel This Way”, „Somethin’ Ain’t Right”).
Album otwiera „Live Forever”. Przy akompaniamencie klawiszy Sharon podaje w wątpliwość pragnienie wiecznego życia, gdy kilkukrotnie pyta w refrenie: „Who wants to live forever?”. Następujący po nim singiel „Afterlife” zgrabnie kontynuuje wcześniejszy wątek, kładąc nacisk na rozmyślania o tęsknocie, śmierci i pragnieniu, by miłość – bez względu na życiowe przeciwności – trwała wiecznie. W mojej ocenie to najpiękniejsza piosenka na płycie, zapewne dlatego, że jest spowita filmowo-marzycielską aurą. Mamy tu zapętlony syntezator, kołyszącą springsteenowską perkusję i wokal ukazujący piękno głosu Sharon. To jedna z tych pozycji, która poleca się jako towarzyszka rozmów o życiu, które zdają się nie mieć końca.
Muzyczny teleport do czasów młodości rodziców
„Sharon Van Etten & The Attachment Theory” to płyta, która zyskuje z każdym kolejnym wysłuchaniem. Zwrot ku estetyce post-punkowej nie jest niczym nowym i rewolucyjnym, podobne rozwiązania przewijają się przecież muzyce od dekad. Mimo to album może zaskarbić serca słuchaczy, szczególnie milenialsów. Określiłabym go jako muzyczny teleport do młodości ich rodziców. Do lat 90. napędzanych syntezatorami i gitarami, w które młodym zdarza się czasem spoglądać przez pryzmat nostalgicznego, nośnego hasła „kiedyś to była muzyka”.