Dziś przyglądamy się smutkom, jakie Botticelli ukrył w swoim przedstawieniu wiosny, by nasze codzienne wiosenne smutki trochę mniej nas przygnębiały.
Tekst: Joanna Zaguła
Zdjęcie: Wikimedia Commons
W tym tygodniu piszemy o wiośnie, bo już w sobotę jej pierwszy dzień. Nie będzie można nazwać go dniem wagarowicza, skoro i tak nikt nie chodzi do szkoły. Nie tylko w soboty. Wiele z nas pracuje teraz zdalnie lub zajmuje się dziećmi, które musiały zostać w domu. Za oknem pogoda dość szalona – w końcu w marcu jak w garncu. Raz mróz, raz już prawie lato. Ale dziś świeci słońce i zachęca do wiosennych spacerów. Choć trochę się ich boimy, to jednak trudno siedzieć w zamknięciu przez całą dobę. Zamiast polecać seriale na czas kwarantanny, będziemy was zachęcać do spacerów za miastem, gdzie nie spotkacie tłumów ludzi gotowych zarazić was koronawirusem, spotkacie za to pierwsze oznaki budzenia się do życia przyrody. Polecimy też kwiatowe kosmetyki, podamy kilka zdrowych i sezonowych przepisów kulinarnych oraz poszperamy w najnowszych trendach modowych. Jasne, nie udawajmy, że sytuacja jest całkowicie normalna i bezpieczna. Ale też nie popadajmy w panikę. To nikomu nie pomoże. Róbmy swoje, dbajmy o zdrowie i o relacje z bliskimi. Bądźmy także wyczuleni na to, czy ktoś w naszym otoczeniu – może np. starsza sąsiadka nie potrzebuje pomocy.
I w takim właśnie czasie – pozornie radosnym, a przesyconym niepokojem sięgam w cyklu „Poniedziałek ze sztuką” po dzieło Sandro Botticellego. Nie tylko dlatego, że jest to najbardziej oczywiste malarskie przedstawienie wiosny. Ale również dlatego, że moim emocjom odpowiada bardzo klimat, który stworzył Botticelli. Nie jest to nawet wcale takie oczywiste, że jego tematem jest wiosna. Sam artysta nie nadał mu takiego tytułu, pojawił się on dopiero w późniejszych opracowaniach. Niewątpliwie wiosnę tutaj widać. Widać ją w przyrodzie. Botticelli namalował niemal 500 gatunków roślin, które kwitną 190 różnymi kwiatami. Aż 130 z nich to możliwe do zidentyfikowania realne gatunki. Każdy z nich nie tylko pięknie wygląda i przypomina o budzącym się nowym sezonie, ale też ma znaczenie symboliczne. Wszystkich nie sposób wymienić. Ale wiele z nich koncertuje się na miłości, szczęściu i płodności oraz małżeństwie.
Jest to o tyle ważne, że w centrum obrazu znajduje się bogini miłości Wenus (a nie żadna Wiosna…). A cała scena przez niektórych badaczy bywa odczytywana jako zakamuflowane przedstawienie historii nieszczęśliwej miłości znanych artyście Giuliana de Medici i Simonetty Vespucci.
Miłość nie ma tu jednak cech idyllicznych, jak sugerowałaby choćby stonowana kolorystyka obrazu. Pozamałżeńska fascynacja Giuliana i Simnetty skończyła się śmiercią obojga (nie w bezpośredniej konsekwencji tego uczucia, ale zdecydowanie nie mieli oni szansy na szczęście). On miałby być przedstawiony jako Merkury, a ona jako Wenus.
Po prawej stronie Wenus widzimy zaś scenę, w której Zefir, bóg zachodniego wiatru, goni nimfę Chloris. Botticelli przedstawił go wyjątkowo jako negatywną postać. Nie bezzasadnie. Z mitologii wiemy, że dogonił ją w końcu i wykorzystał (dziś powiedzielibyśmy – zgwałcił). Na obrazie nimfa próbuje krzyczeć, ale z jej ust wydobywają się tylko kwiaty. Przemienia się bowiem we Florę, boginię kwiatów. Ciepły Zefir budzi przyrodę do życia, a ona zabarwia łąki kwiatami. Bowiem zdecydowała się jednak zostać jego żoną. I w przyrodzie nastaje porządek.
Na obrazie widzimy jeszcze Erosa oraz trzy Gracje. Wszystkie kobiety, choć szczupłe i smukłe, mają wydatne brzuchy. To pochodzący jeszcze ze średniowiecznej tradycji sposób przedstawiania niewiast. Mają być delikatne, nie są przecież silne i samodzielne. A ich wydatne brzuchy gotowe są przyjąć potomstwo, bo rodzenie dzieci jest ich niezwykle ważną funkcją. Sama zaś Wenus przypomina tu Matkę Boską z tradycyjnych przedstawień współczesnych Botticellemu. Zarówno swoim strojem oraz umieszczeniem w centrum kompozycji, jak i gestem błogosławiącej ręki.
Cała scena jest więc przepełniona smutkiem – nieszczęśliwi kochankowie i agresywny wizerunek Zefira to świadomie przez malarza narysowane wątki. A my dziś doczytać się możemy również smutku w zniewoleniu przedstawionych kobiet przez społeczno-religijne normy i nadane im role.
Nie chodzi mi o to, by was zasmucić na wiosnę. Ale by zauważyć, że wiosenny niepokój, który zaczął towarzyszyć nam w tych czasach zarazy, nie jest niczym nowym, ale nie jest też czymś stałym. Dziś reprodukcje „Wiosny” ludzie wieszają sobie nad łóżkiem, bo jest po prostu ładna. A dzisiejsza sytuacja epidemiologiczna będzie dla nas kiedyś tylko dziwnym wspomnieniem.