Nowa powieść Kena Folletta „Nigdy” przedstawia genezę możliwej wojny atomowej i mrozi krew w żyłach skuteczniej niż niejeden horror. Potrafi na jakiś czas odebrać spokój ducha, ale czy aby na pewno powinniśmy spać spokojnie?
Tekst: Sylwia Skorstad
Prezydent Stanów Zjednoczonych zaczyna się niepokoić, że kończąca się wkrótce kadencja będzie jej pierwszą i zarazem ostatnią. Najgroźniejszy polityczny konkurent to populista o ograniczonych horyzontach, a do tego zwolennik wymachiwania szabelką, ale jego pomysły podobają się wyborcom. Jakby mało było problemów, jej małżeństwo weszło w fazę marazmu, a córka zaczyna sprawiać kłopoty wychowawcze.
Chiński wiceminister dowiaduje się, że ktoś z partii próbuje zaszkodzić jego żonie, pięknej gwieździe popularnego serialu. Próbuje użyć swoich dyplomatycznych talentów, aby uchronić ukochaną przed intrygami. Musi być czujny, bo stara gwardia uważa go za zbyt postępowego i najchętniej by się go pozbyła.
W Afryce początkująca agentka CIA odwiedza wioskę położoną przy wysychającym jeziorze Czad, gdzie wskutek zmian klimatycznych tysiące ludzi straciło źródło utrzymania. Jest umówiona z ryzykującym życie tajnym agentem, którego misja polega na śledzeniu przemycających narkotyki dżihadystów. Przypadkiem poznaje też Kiah – samotną wdowę z dzieckiem, której marzy się wyjazd do Europy.
Wszyscy ci bohaterowie są sympatyczni, inteligentni, oddani swojej pracy oraz opiekuńczy wobec bliskich. Kierują się najlepszymi intencjami, nie podejmują pochopnych decyzji, przedkładają bezpieczeństwo innych ponad własne. Każde z nich odegra znaczącą rolę w rozpętaniu konfliktu mogącego zakończyć historię ludzkości.
Tylko 700 stron do czerwonego przycisku
Na początku powieści autor zdradza czytelnikowi zakończenie. Od razu dowiadujemy się, że happy endu nie będzie, na jednej z ostatnich stron rozpocznie się trzecia wojna światowa, dużo straszniejsza niż poprzednie, bo atomowa. Zaledwie 700 stron dzieli ludzkość od możliwej globalnej katastrofy. Gdy tylko zaczniemy czytać, rozpocznie się odliczanie.
Ten ryzykowny pomysł okazuje się trafiony, bo dzięki niemu uważnie patrzymy bohaterom na ręce. W którym momencie popełnią błąd, jakie zdarzenie stanie się pierwszą, upadającą kostką domina? Zastanawiamy się, czy to już i co można zrobić, aby zerwać łańcuch feralnych zdarzeń.
W przedmowie Follett przedstawia genezę pomysłu na „Nigdy” – gdy zbierał materiały do „Upadku gigantów” zszokowało go, że nikt nie chciał pierwszej wojny światowej. Próbując uniknąć konfliktu zbrojnego, władcy kolejnych państw podejmowali racjonalne i wyważone decyzje. Starali się, jak mogli, by utrzymać pokój, a wojna wybuchła niejako przez przypadek. Pisarz zdał sobie sprawę, że historia może się powtórzyć. Zasobność światowych arsenałów znacząco zmieniłaby jednak możliwe scenariusze takiego konfliktu.
Obawiajmy się nie tylko szaleństwa
Większość z nas żyje w przekonaniu, że broń jądrowa to problem przeszłości. Uspokajamy sami siebie myślą, że nikt o zdrowych zmysłach nie mógłby jej dzisiaj użyć. Pięć atomowych mocarstw jest częścią układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, liczba głowic atomowych jest dziś siedmiokrotnie niższa niż 30 lat temu. Z ośmiu państw, jakie oficjalnie posiadają taką broń, każde zdaje sobie sprawę, że jej użycie doprowadziłoby do niewyobrażalnych zniszczeń i globalnej wojny. Prawda?
Follett przypomina, że nawet międzynarodowa polityka na najwyższym poziomie bywa nieracjonalna. Zajmują się nią ludzie. Ludzie bywają zdesperowani, rozdrażnieni, zmęczeni. Co gorsza, noszą w sobie poczucie krzywdy, pragną sprawiedliwości, którą czasem rozumieją jako wyrównanie krzywd. „Jak daleko jeszcze będziemy się cofać w przeszłość?” – zastanawia się chiński wiceminister, słuchając, jak jego koledzy motywują polityczne decyzje upokorzeniami doznanymi dziesiątki lat wcześniej.
Ktoś może zignorować ważną informację przekazaną przez podwładnego, bo postawiłaby go w złym świetle. Ktoś niedokładnie wysłuchać raportu, bo jego autorką jest młoda kobieta. Ktoś martwić wyłącznie o własną popularność. Premier rządu może stracić szeroką perspektywę, bo pragnie dotrzymać wyborczej obietnicy, zaś stary generał wydać własne dziecko, aby dochować wierności idei. Wbrew temu, co twierdzą zwolennicy teorii spiskowych, wielka polityka to bardzo skomplikowana maszyneria złożona z tysięcy mniejszych i większych trybików: „Miliarderzy musieli zarabiać, a generałowie wygrywać bitwy. Władza nie skupia się w jednym miejscu, jest elementem niezwykle skomplikowanej sieci, grupy ważnych ludzi i instytucji, którzy nie kierują się wspólną, zbiorową wolą, tylko próbują zrealizować własne – nieraz sprzeczne – interesy.”
Twój głos ma znaczenie
Są takie książki, po przeczytaniu których ma się ochotę posprzątać w piwnicy, kupić żywność w puszkach, zapas baterii oraz duży baniak na wodę, na wypadek, gdyby normalny bieg rzeczy się wykoleił. Po lekturze „Nigdy” ma się ochotę bardziej świadomie głosować, wybierać polityków zdolnych do prowadzenia dialogu. Raptem zdajemy sobie sprawę, iż prawdopodobnie wiele razy w historii czyjeś zdolności dyplomatyczne, inteligencja i odwaga ocaliły nas od katastrofy, a my nie mieliśmy o tym pojęcia. Uświadamiamy sobie, że to, iż większość z nas przetrwała erę Donalda Trumpa w jednym kawałku, jest rodzajem cudu i też czyjaś w tym zasługa.
Zaczynamy postrzegać świat z szerszej perspektywy – wszyscy jesteśmy dziś połączeni, międzynarodowe traktaty sprawiają, iż jesteśmy ustawieni po którejś ze stron. Również nas, Polaków, dotyczy to, co dzieje się w Sudanie, czy Korei Północnej. Jeśli nie rozumiecie, jak to możliwe, Follett potrafi to w przystępny i zajmujący sposób wyjaśnić. Ma to szczególne znaczenie teraz, gdy amerykański wywiad ostrzega Polskę i innych europejskich sojuszników przed możliwymi działaniami Rosji na Ukrainie.
Są takie książki, przy których trzeba czasem przerwać czytanie, żeby wydmuchać nos i otrzeć oczy. W przypadku „Nigdy” płacze się dopiero po zamknięciu ostatniej strony.
Ken Follett „Nigdy”, Wydawnictwo Albatros