Jak mówi sam autor, to nie jest „książka o statkach” ani powieść historyczna. „Demon i mroczna toń” to historia detektywistyczna i romans w jednym, a do tego taki piękny, że aż strach.

Tekst: Sylwia Skorstad

 

Statek Saardam wraz z innymi sześcioma jednostkami Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej wyrusza z Batawii do Amsterdamu. Na jego pokładzie znajduje się niezwykły ładunek, który ma sprawić, że gubernator odległej i mało istotnej kolonii dołączy do grona najpotężniejszych ludzi w Europie.

Przed wypłynięciem dochodzi do dziwnego incydentu – trędowaty mężczyzna przeklina los wyprawy, choć jest pozbawiony języka, a potem zamienia się w żywą pochodnię. Wielu pasażerów Saardama, w tym żona gubernatora, jego kochanka, a także przetrzymywany jako więzień detektyw i jego pomocnik, pragną opóźnić wypłynięcie, by upewnić się, że statek jest bezpieczny. Gubernator nie chce jednak o tym słyszeć. Statki ruszają w drogę i z każdą godziną staje się coraz bardziej jasne, że żaden nie dotrze do celu.

Ona, on i demon

Zapomnijcie na chwilę o ładunku statku, celu wyprawy oraz sprawdzaniu na mapie, gdzie to wszystko mogłoby się zdarzyć, bo właściwie to mało istotne. Ważne jest, że w centrum wydarzeń znajdują się Sara oraz Arent. Ona jest żoną gubernatora (mamy rok 1634, więc łatwo zgadnąć, że nie wyszła za niego z miłości). Mąż najchętniej zamknąłby ją w wieży, ale mu nie wypada. Już na samym początku opowieści autor nakreśla nam ich relację w sposób nie zostawiający wątpliwości co do jej natury:

„Kiedy podeszła do męża, jego koń – przeklęta bestia, której nigdy nie zdołała obłaskawić – parsknął i wierzgnął ze złością. W przeciwieństwie do Sary, rumak lubił być dosiadany przez gubernatora.”

Sara jest bystra i pełna współczucia dla wszystkich, którzy potrzebują jej pomocy, jednak musi ukrywać większość swoich przymiotów, bo nie są to czasy, w których ktokolwiek chciałby się poczuć gorszym od kobiety. Arent natomiast jest asystentem znanego detektywa, który akurat niewiele może zdziałać w sprawie bezpieczeństwa wyprawy, bowiem siedzi zamknięty w ciasnej komórce, gdzie czeka na śmierć. Jest tak samo bystry jak Sara, choć w to nie wierzy, bo ogólnie sporo mu się w życiu pomieszało i z czasem za najmniej skomplikowane sposoby rozwiązywania problemów uznał pojedynki na noże. W posłowiu Turton podsumowuje go następująco:

„Twoja wersja Arenta różni się od mojej, co widzę zwłaszcza po tym, że wielu ludzi uważa go za pociągającego gościa. Nie celowałem w seksownego bodyguarda, ale kogo to obchodzi? Chcesz seksownego Arenta, to będziesz go mieć”.

Macie już obraz sytuacji? Dodajmy jeszcze, że na statku jest demon, który codziennie wyskakuje jak diabeł z pudełka, by kogoś lub coś spektakularnie zamordować i niewiele więcej potrzeba, aby opowieść mknęła żwawo jak północy wiatr.

Po głębinie statek płynie

Pisząc debiutancką powieść, czyli „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, Stuart Turton z jakiegoś powodu postanowił ukryć, że ma poczucie humoru. Nie wszystkim to przeszkadzało. Debiut stał się międzynarodowym bestsellerem, a Netflix kupił prawa do jego ekranizacji. Na szczęście w drugiej książce ten angielski dziennikarz już się nie kryguje.

„Demon i mroczna toń” nie jest powieścią, przy której wybucha się śmiechem, raczej uśmiecha lekko w przerwach między zatykaniem nosa, bo na siedemnastowiecznych statkach śmierdziało niemiłosiernie nawet wtedy, gdy nie grasowały po nich siły nieczyste. To jednak uśmiechy znaczące. Mam wrażenie, że autor wie, że się uśmiechamy, a my wiemy, że on wie i na tym to ma polegać. Nie wiedzą bohaterowie powieści, bo są uwikłani w okolicznościach swojego czasu i miejsca. Uśmiechamy się na przykład, czytając o córce Sary, która w dzisiejszej rzeczywistości pewnie już pracowałaby w NASA, zaś na statku musi udawać kretynkę. Uśmiechamy się do kochanki gubernatora, bo strzeże jego sekretu o lęku przed ciemnością i być może pewnego dnia użyje swojej wiedzy. Również do członków załogi, którzy udają chojraków, bo inaczej się w takim świecie nie da. I wreszcie uśmiechamy się, bo to nie my musimy płynąć tym statkiem, a jednocześnie bardzo jest nam z tym dobrze, że dostaliśmy się tam jako niewidzialni pasażerowie na gapę.

Stuart Turton „Demon i mroczna toń”, Wydawnictwo Albatros

 

 

No Comments Yet

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.