„Adwokat diabła” to kolejna powieść z serii o adwokacie Eddiem Flynnie, która zajmująco przedstawia absurdy amerykańskiego systemu prawnego, a do tego dostarcza dobrej rozrywki, o ile przymknie się oko na psychologiczne uproszczenia.
Tekst: Sylwia Skorstad
Eddie Flynn, niegdyś szalbierz i kawał cwaniaka, a obecnie adwokat w sprawach karnych, który nie waha się użyć niekonwencjonalnych metod, trafia na godnego siebie przeciwnika. Prokurator okręgowy Randal Korn to człowiek, który każdego chętnie posłałby na krzesło elektryczne. Kwestia winy jest dla niego drugorzędna, jego zdaniem brak dowodów świadczy wyłącznie o tym, że oskarżony dobrze je ukrył. Żaden prokurator w USA nie ma statystyk skazań takich jak Korn, zaś hrabstwo Sunville, w którym króluje, posiada najwyższy w kraju odsetek wyroków śmierci. Prokurat nadzoruje wszystkie egzekucje osobiście. Ktokolwiek chciałby się dowiedzieć, o czym myśli obserwując ostatnie chwile skazańców, powinien mieć zimną krew i mocny żołądek.
Korn właśnie ostrzy sobie zęby na Andy’ego Dubois, cichego i wolnomyślącego chłopaka, którego oskarżono o zamordowanie koleżanki z pracy. Na prośbę wysoko postawionego kolegi, któremu wyjątkowo nie podoba się polityka miejscowego prokuratora okręgowego, Eddie Flynn przybywa z odsieczą. Wyciągnięcie oskarżonego z aresztu będzie jednak wyjątkowo trudne, bo pod wpływem gróźb Andy podpisał przyznanie się do winy, a do tego dowody jego rzekomej winy starannie sfabrykowano. Jednak nie z Eddiem takie numery.
Adwokat, jakich mało
Czytanie historii o rezolutnym Eddiem Flynnie daje dużo uciechy. W ogóle nie przypomina on typowego prawnika, jest zabawny, od czasu do czasu bywa cudownie ironiczny, a do tego ma interesujących kolegów z pracy, którzy (nie przypadkiem) są jego oddanymi przyjaciółmi. Jedna z jego współpracowniczek ma taką broń i minę, jak sam Clint Eastwood, a swoje prawdziwe imię podaje wyłącznie zrozpaczonym matkom niesłusznie oskarżonych chłopców, za co od razu można ją pokochać. Eddiego też można szybko polubić, choć zdarza mu się wpadać na ryzykowane pomysły i pakować w kłopoty, bo umie komentować rzeczywistość w następujący sposób: „Słyszałem o gorliwych prokuratorach z Południa, którzy nade wszystko cenili sobie małżeństwo, Kościół, rodzinę, broń szturmową i karę śmierci”.
Brzmi prawie jak hasło wyborcze jednego z byłych kandydatów na prezydenta w Polsce – „Kościół, szkoła, strzelnica” – masz się ochotę roześmiać z absurdalnego zestawienia, dopóki nie uświadamiasz sobie, że jest prawdziwe.
Kiedy Eddie spieszy się na spotkanie z klientem i przypadkiem trafia mu się mało współpracujące auto z wypożyczalni, to komentuje, że „nawigacja satelitarna w toyocie najwyraźniej bardziej polegała na astrologii i nadziei niż na systemie GPS”. Kiedy dostaje marne lokum w motelu, to sarka, że „pokoje dzieliły tak cienkie drzwi, że można było przez nie napluć.”
Miewa też w zanadrzu sprośne żarty o chomikach, ale serwuje je wyłącznie takim ludziom, którzy sobie na nie zasłużyli.
Czarno-biała sala sądowa
To, co może przeszkadzać czytelnikowi w dobrej zabawie podczas lektury, to fakt, że w „Adwokacie diabła” półcienie zarysowano równie subtelnie, jak na przykład w serii „Gwiezdne wojny”, czyli w ogóle. Wszystko jest tak czarno-białe, że momentami aż przypomina karykaturę. Prokurator okręgowy Korn jest typowym świrem, jego rasistowscy pomocnicy, na czele z Pastorem, w niczym mu nie ustępują, policjanci są tak skorumpowani, że gotowi są sprzedać własne babki za butelkę burbona.
Zapewne Cavanagh chciał, by czytelnik zapałał żarliwą antypatią do nadgorliwych prokuratorów oraz zaczął dostrzegać niedoskonałości amerykańskiego systemu prawnego. To drugie się udało, statystyki nie kłamią, Temida nie jest ślepa. To pierwsze mniej, bo w sensie psychologicznym postacie napawające się własną podłością są mało wiarygodne. Ludzie, których uważamy za „złych”, sami bardzo rzadko widzą się jako czarne charaktery.
Jeśli przymknie się oko na czarno-białą rzeczywistość na sali sądowej, to z „Adwokatem diabła” można spędzić kilka interesujących godzin. Batalia prawna o wolność Andy’ego jest warta uwagi, bo pokazuje, że system prawny w wielu stanach USA bywa jak hasła wyborcze postrzelonych kandydatów na prezydenta – masz się ochotę roześmiać z absurdalnego zestawienia, dopóki nie uświadamiasz sobie, że jest prawdziwe.
Steve Cavanagh, „Adwokat diabła”, Wydawnictwo Albatros